Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest So gru 21, 2024 12:04 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 12 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Wt sty 19, 2016 8:28 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Kiedy dawno temu rozpoczynałem moją przygodę z górami nie spodziewałem się, że ta pasja zawiedzie mnie w takie odległe pasma jak Pireneje czy portugalskie Serra da Estrela. Sądziłem, że pozostanę takim niedzielnym turystą, który buja się od czasu do czasu po polskich, ewentualnie słowackich szlakach. A jednak. Nie oszukujmy się, świat na przestrzeni ostatnich lat bardzo się zmienił. Jeszcze na studiach czyli w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych kilkudniowa wyprawa na Słowację była prawdziwym przedsięwzięciem. Obecnie nie jest to bardziej skomplikowane niż zakupienie czteropaku kasztelana w pobliskim markecie. Korzystając zatem z pozytywów globalizacji postanowiłem w tym roku zwiedzić trochę świata. Taką szanse dał mi nowosądecki oddział PTT, z którym wcześniej w czerwcu byłem w rumuńskich górach Retezat (w wolnej chwili napiszę na ten temat kilka słów). Na wyjazd zapisaliśmy się z dwoma Pawłami, których znam od czasów wyjazdu do Rumunii w 2013 roku. Po drobnych perturbacjach dotarliśmy do Nowego Targu, gdzie zamierzaliśmy się dosiąść do autokaru zmierzającego z Nowego Sącza na północ Włoch. Zasiedzieliśmy się u siostry Pawła na tyle długo, że wskakiwaliśmy do autobusu w ostatniej chwili. Nigdy w życiu nie miałem ze sobą tylu bagaży, ale nic dziwnego bo to eskapada na ponad 2 tygodnie. Atmosfera w autokarze od początku jest wybitnie „turystyczna”.

Dzień 2

Po wszelkich atrakcjach, których można zaznać podczas nocnego przejazdu autobusem, w godzinach popołudniowych następnego dnia meldujemy się w Turynie. Szybko zwiedzamy miasto i jego najważniejsze zabytki, m.in. Katedrę Turyńską.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Generalnie Turyn jest miastem przemysłowym – ponoć jednym z bogatszych
w Europie. Przyznam, że nie widać tego w ogóle na ulicach. Miasto nie urzeka urokiem. Szczerze powiedziawszy spodziewałem się czegoś więcej. Gdzieś po półtorej godziny wskakujemy z powrotem do autokaru. Przejeżdżamy do miejscowości Bardonecchia – w której mieściła się wioska olimpijska podczas zimowych IO w 2006 roku. Pamięta ktoś to jeszcze ? Pierwszy medal olimpijski Justyny Kowalczyk na 30 km stylem (o dziwo) dowolnym… Ciekawe gdzie była wtedy Merit (the steroid) Bjoergen.
W Bardonecchii meldujemy się pod wieczór. Zajmujemy „trójkę”, bierzemy upragniony prysznic i schodzimy na obiadokolację. Do jedzenia dzban wina – przypomina się Rumunia sprzed 2 lat i osławiona palinka.

Dzień 3

W niedzielę rano rozpoczynamy akcję górską nr 1. Mimo, że startujemy z Włoch to poruszać się będziemy w Alpach Francuskich. Naszym celem jest szczyt Monte Thabor o wysokości 3 178 m n.p.m. Wyjeżdżamy autokarem na wysokość ok. 1 400 m, czyli jak łatwo policzyć przed nami prawie 1 800 m przewyższenia. Sporo jak na pierwszy raz. Jeżeli tam wlezę to będzie to mój rekord wysokości. Od ubiegłego roku jest to najwyższy szczyt Bałkanów Musała (2 925 m n.p.m.). Pogoda jest świetna, więc bez ceregieli bierzemy się do roboty. Powoli poznajemy kolejnych uczestników wyprawy. Szybko znajdujemy wspólny język z Natalią, jej świeżo upieczonym mężem Szymkiem oraz ojcem Natalii Adamem. Właściwie nasza szóstka będzie się trzymała już razem do samego końca wyjazdu. Starałem się trochę ćwiczyć przed tym wyjazdem by nie wyjść na marudera, który wiecznie wlecze się gdzieś w ogonie. Było warto, choć nie sposób było dotrzymać kroku kilku czołowym wymiataczom. Muszę pochwalić organizatorów za wybór trasy. Szlak nietrudny technicznie i piękny widokowo, choć w moim odczuciu trochę zbyt forsowny jak na pierwszą akcje górską.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Im bliżej szczytu tym ładniejsze i bardziej rozległe krajobrazy.

Obrazek

Tuż przed szczytem klimatyczna górska kapliczka.

Obrazek

I wreszcie po kilku godzinach ciągłego podejścia, również przez sporej wielkości płaty zlodowaciałego śniegu dochodzimy na szczyt. Widoki fantastyczne, bardzo przestrzenne. Widać mi.in Barre de Ecrins – czterotysięcznik, który jest przewidziany w planie w ostatnim dniu naszego wyjazdu dla najbardziej wprawnych turystów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Już na początku wyprawy udało się poprawić rekord wysokości. Czy będę jeszcze wyżej podczas tego wyjazdu – zobaczymy. Niech wszystko toczy się swoim własnym torem. Podczas zejścia coraz bardziej daje mi w kość moja ostroga piętowa. Lekarz odradzał mi ten wyjazd, ale postanowiłem mimo wszystko pojechać. Cielesne cierpienia są niczym w porównaniu z duchową ucztą.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wracamy do pensjonatu zadowoleni. Za nami naprawdę udany dzień. Wieczorem wreszcie można spokojnie posiedzieć, napić się wina a nawet potańczyć. Jak to zwykle bywa impreza przeciąga się do późnej nocy a na stole pojawiają się co rusz kolejne trunki.

Dzień 4

Plan był prosty. Mieliśmy podjechać autokarem do małej miejscowości położonej
w północnych Włoszech przy samej granicy z Francją, wyjechać kolejką na ponad 2000 m n.p.m. i zaatakować kolejny 3-tysięcznik. Okazało się jednak, że kolejka tego dnia nie działa, więc skończyło się na zakupach w pobliskim sklepie. Jak na razie był to nasz ostatni akord na włoskiej ziemi. Wcześniej jednak miałem okazję zobaczyć samochód Team Sky z kolarzami tej grupy rozgrzewającymi się przed kolejnym etapem Tour de France. Niesamowite wrażenie być świadkiem sytuacji związanych z najbardziej prestiżowym wyścigiem kolarskim na świecie.

Obrazek

Po przejechaniu przez francuską granicę, część osób poszła zdobywać pobliską via ferratę , część robiła własny plan górski a reszta (w tym ja) zdecydowała się na duże LB. Było to bardzo potrzebne mojej stopie, która wciąż cierpiała po wczorajszej wyrypie. Wyłożyłem się na trawniczku nad jeziorkiem mając przed oczyma takie oto widoki…

Obrazek

Obrazek

Pogoda znów świetna. Wreszcie mogłem odpocząć od uciążliwych upałów, które w Polsce mocno mi się dawały we znaki. Pod wieczór zbieramy się przy autokarze. Przed nami kolejne 850 km jazdy tym razem do Lourdes z krótkim postojem nad Adriatykiem. To będzie nasza druga noc w autokarze. Mało to przyjemna perspektywa, więc wyciągamy kolejne zapasy z Polski by się odpowiednio znieczulić.

Dzień 5

Wczesnym rankiem, a właściwie jeszcze w nocy jesteśmy już na południu Francji w Narbonne. Jeszcze w ciemnościach wychodzimy na bardzo szeroką piaszczystą plażę. Czekamy na wschód słońca. Jednym się udaje innym nie (sen).

Obrazek

Obrazek

Koło ósmej znów jesteśmy przy autokarze i jemy polowe śniadanie. Po nim ruszamy w dalsza drogę. Do Narbonne jeszcze wrócimy za jakieś 10 dni. Do Lourdes mamy jeszcze kawałek. Docieramy tam po południu, robiąc po drodze zakupy w pobliskim markecie. Generalnie we Francji jest drogo, ale jak się dobrze poszpera to się znajdzie browara poniżej euraka. W Lourdes mamy zakwaterowanie w polskim domu pielgrzyma. Miło tu we Francji w pobliżu granicy z Hiszpanią usłyszeć język Polski. Ponownie kwaterujemy się z Pawłami w trójce. Warunki bytowe całkiem przyzwoite. Po świetnej obiadokolacji (trzeba przyznać, że polskie siostry świetnie gotują) jedziemy do centrum. Oglądamy dom św. Bernadetty.

Obrazek

i niesamowite sanktuarium.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wieczorem jesteśmy świadkami procesji światła. Robi to naprawdę spore wrażenie.

Obrazek

Liczba pielgrzymów jest ogromna. Jak wszędzie można tu spotkać sporo Polaków. Wieczorem miasto jest bardzo oblegane przez turystów.

Obrazek

Wracam na kwaterę pieszo. Jak się okazało to całkiem spory kawałek drogi.

Dzień 6

W kolejnym dniu po śniadaniu część z nas uczestniczy we mszy odprawianej po polsku przy grocie objawień.

Obrazek

Obrazek

Tego dnia mamy zaplanowany najwyższy szczyt francuskich Pirenejów – Vignemale (widoczny w oddali za moimi plecami).

Obrazek

Góra o wysokości prawie 3 300 m n.p.m.. Zastanawiam się na ile realne jest wyjście tam w jednym dniu skoro po mszy mamy jeszcze ok. godziny dojazdu krętą drogą do punktu wyjściowego. Dodatkowo zakonnice uświadamiają naszego prowadzącego, że pod szczytem znajduje się największy w Pirenejach lodowiec i bez raków nie sposób wyjść na szczyt. Suuuper. Po 10 jesteśmy na miejscu.

Obrazek

Przewodnik proponuje nam podjechanie 300 m w górę kolejką. Za 10 euro kupujemy bilet w 2 strony.

Obrazek

Od górnej stacji kolejki zostają nam już tylko własne nogi i ewentualnie kijki do pomocy. Do pobliskiego jeziorka prowadzi stąd przyjemna prawie płaska droga.

Obrazek

Nad jeziorem klimacik bajka.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dolina, którą przemierzamy oferuje kapitalne widoki na cały masyw Vignemale.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Prowadzący czuje, że szanse na zdobycie szczytu maleją i z każdą chwilą i podkręca tempo. Kolejni ludzie nie wytrzymujący rytmu odpadają po drodze. A tymczasem cały masyw zaczyna nam stopniowo ginąć w chmurach.

Obrazek

Obrazek

Tempo przy wejściu na przełęcz jest bardzo mocne. Przerw niewiele, a jeżeli już są to bardzo krótkie. Z przełęczy widać schronisko z którego powinno się wychodzić by zdobyć Vignemala.

Obrazek

Nasz plan jest karkołomny. Na przełęczy już przewodnik nie owija w bawełnę. Na pewno nie zdobędziemy dziś najwyższego wierzchołka francuskich Pirenejów, teraz liczy się tylko by wejść na Petit Vignemale ( 3 032 m n.p.m.). Niby szczyt jest na wyciągnięcie ręki, ale to wciąż kilkadziesiąt minut ostrego podejścia stromą piarżystą, nieoznakowaną percią. Ruszamy zdeterminowani i udaje się. Trudno tu mówić o niedosycie, bo zdobycie w 1 dzień Vignemale jest dla normalnego turysty nierealne. Wpisanie tego w program wyjazdu, z opcję zdobycia tego szczytu w jednym dniu było średnio roztropnym posunięciem. Tuż przed szczytem znajduje się trochę eksponowane wąskie przejście, które niektórym sprawiło trochę kłopotu. Ostatecznie z 40 – osobowej grupy na szczyt wchodzi kilkanaście osób.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zostałem trochę dłużej na szczycie by nakręcić filmik, a potem ciężko już było dogonić grupę. Tempo zejścia powodowało, że przestała to już być przyjemność. Właściwie był to lekki trucht i podbieganie od czasu do czasu. Czy takie chodzenie po górach ma sens ? Nie wiem, ale jak jedziesz na wyjazd zorganizowany to chcąc nie chcąc musisz się dostosować do grupy. Z ulgą docieram do spowitego tym razem gęstą mgłą jeziorka.

Obrazek

Oczywiście o zjeździe kolejką nie było co marzyć bo ostatnia odjechała prawie godzinę wcześniej. Doszło nam więc jeszcze kilkadziesiąt minut bonusowego zejścia. W autokarze satysfakcja miesza się z wątpliwościami. Ostatecznie pyszny obiad u sióstr poprawił wszystkim nastrój.

Dzień 7

Rano po raz kolejny pakujemy bety do autokaru. Robimy grupowe zdjęcie na którym akurat mnie nie ma. W tym czasie robię zdjęcie obiektów wchodzących w skład domu pielgrzyma w Lourdes. Może komuś to się przyda w przyszłości. Na pewno jest to fajna opcja na noclegi w Lourdes – tylko trzeba dużo wcześniej rezerwować miejsca.

Obrazek

Plan na dziś to przejazd do miejscowości Covilha w Portugalii – czyli ni mniej ni więcej tylko jakieś 850 km w autokarze. Siedząc w autobusie można odczuć swoiste dajavu. Wciąż ci sami ludzie w tych samych miejscach tylko trunki się zmieniają w zależności od kraju w którym aktualnie jesteśmy. Dzień jest upalny, klima w autokarze ratuje nam życie. Kiedy wysiadamy na przerwy toaletowe uderza w nas od razu gorące ale suche powietrze. Jedyny godny uwagi punkt tego dnia to zwiedzanie hiszpańskiej Salamanki z piękną południową architekturą i niesamowitymi zabytkami (katedra stara i nowa, plac główny, uniwersytet).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mimo niewątpliwie ogromnych walorów estetycznych tego miasta z ulgą wsiadamy z powrotem do klimatyzowanego autokaru.
I dalej jedziemy, jedziemy, jedziemy…
Zaczyna zmierzchać gdy przekraczamy granicę z Portugalią. Zapadające ciemności powodują, że impreza w autokarze przybiera na sile. Siedzimy z tyłu, więc co rusz dosiadają się kolejni ludzie. Pełna beztroska. Do śmiechu nie jest tylko przewodnikom, bo mamy pewne problemy by dotrzeć do naszego hotelu. Ostatecznie trzeba było skorzystać z pomocy miejscowego taksówkarza, który za drobną opłatę doprowadził nas do celu. W Portugalii mieliśmy opłacone tylko noclegi ze śniadaniami, więc aby coś zjeść musieliśmy sięgnąć do naszych tobołków. Hotel trzeba przyznać kapitalny. Warunki aż za dobre jak dla osób przyzwyczajonych do nocowania w górskich schroniskach.

Dzień 8

Przy śniadaniu debata w jaki sposób będziemy zdobywać najwyższy szczyt kontynentalnej Portugalii (Torre 1993 m n.p.m.). Ostateczna decyzja – załatwiamy to na leniucha. Bo trzeba Wam wiedzieć, że na ten szczyt można bez żenady wyjechać autokarem. Tak też czynimy. Nie oszukujmy się – dymanie kilkanaście km w jedną stronę asfaltową drogą w palącym słońcu szczytem przyjemności by nie było, a sam przejazd autokarem tą górska drogą okazuje się być bardzo atrakcyjny.

Obrazek

Obrazek

Na szczycie meldujemy się za jakieś pół godziny . Wieje tu lodowaty wiatr i jest dość gęsta mgła. Trochę przeszarżowałem z krótkimi spodenkami. Biegamy z aparatami by zrobić jak najlepsze zdjęcia, korzystając z chwilowej poprawy pogody.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po niespełna godzinie zziębnięci pakujemy się z powrotem do autokaru i zjeżdżamy do hotelu. I co tu teraz robić z dalszą częścią dnia ? Owszem mamy basen hotelowy z leżakami…

Obrazek

Obrazek

ale jak człowiek wejdzie w rytm aktywnego spędzania czasu to jakoś go nie ciągnie do takiego leniuchowania. Przynajmniej ja w dniu dzisiejszym nie mam na to ochoty. Wczesnym popołudniem postanawiamy z Pawłem i Adamem zejść do miasta, które leży gdzieś tam w dole…

Obrazek

Żar leje się z nieba, ale nie są to nasze paskudne parne upały. Powietrze jest bardzo suche, przez co daje się w miarę normalnie funkcjonować. Robimy sobie parę skrótów między drzewami. Podłoże jest tu tak suche, że mam wrażenie, ze zaraz mnie upie…li jakiś skorpion albo inna zaraza. Wydawało się, że miasteczko jest tuż tuż, ale były to tylko pozory. Od pierwszych zabudowań do centrum jeszcze było z pół godziny drogi. Po drodze zaatakowały nas jakieś bezpańskie psy (dużo mniej przyjazne niż te w Rumunii).

Obrazek

Między kolejnymi poziomami miasta można się poruszać takimi małymi szklanymi wagonikami. Podobne widziałem niedawno w Budapeszcie. Całkiem praktyczne, tylko strasznie było w nich gorąco.

Obrazek

Wpadamy do jakiejś knajpy, zamawiam piwo. Myślę sobie 2 euro to całkiem niezła cena jak na warunki portugalskie. Opinię swoją zweryfikowałem dopiero jak miła pani podała mi… no właśnie nie kufel, nie szklankę 0,5 l a coś jakby literatkę z piwem. Nie zdążyłem poczuć smaku, a już było po wszystkim. Życie. Koledzy mnie wyśmiali. Nie było nawet czym częstować.
Łażenie po mieście zajęło nam jakieś 2 godziny. Największym sukcesem tego wyjścia okazało się być znalezienie marketu i zakup kurczaków z rożna. Następnie jak rasowi żule wsunęliśmy je na ławce, przepijając litrowymi piwami. Było pięknie ;).

Obrazek

Powrót już taki piękny nie był. Kręta droga pod górę wydawała się nie mieć końca. Niezmiernie ucieszył nas widok hotelu.

Dzień 9

Kolejnego dnia nasza grupa miała odbyć wycieczkę nad Atlantyk, wcześniej zwiedzając dawną stolicę Portugalii – Coimbrę. Kulturalnie po śniadaniu zapakowaliśmy się do autokaru i jedziemy, jedziemy, jedziemy. To miał być jeden z krótszych przejazdów na tej wyprawie, ale nasz przewodnik z kierowcami wyszukali jakiś rzekomy skrót. Jak to często w takich przypadkach bywa, odbiło nam się to czkawką. Mieliśmy jechać jakieś 2 godziny a skończyło się prawie na pięciu. W efekcie zwiedzanie Combry robiliśmy w tempie ekspresowym. Miasto ładne, ale wolałbym w tym czasie pojechać do Lizbony czy nawet pobliskiej Fatimy. Przewodnik tym razem był jednak nieugięty.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W efekcie perturbacji z dojazdem nad Atlantykiem mogliśmy pobyć tylko półtorej godziny. Zleciało nie wiadomo kiedy, ale warto było tu być.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Powrót też z przygodami. Przejeżdżamy ponownie przez park Serra da Estrela, ale tym razem po ciemku. Podróż w ciemnościach krętymi drogami zawieszonymi nad przepaścią przyprawia o dreszcze. Na szczęście wzięliśmy wcześniej stosowne lekarstwo 

Dzień 10

Mieliśmy zrezygnować ze śniadania i wyjechać o 4 rano, by w miarę realnie myśleć o zdobyciu szczytu Almanzor, ale ze względu na późny powrót i konieczność przepisowej przerwy autokaru wyjechaliśmy o 7 – notabene też rezygnując ze śniadania. Przy takim układzie – mając do zrobienia prawie 450 km w ciągu dnia i dotarcie do kolejnego hotelu na opłaconą obiadokolację, opcja wyjścia na szczyt, który mierzy prawie 2 600 m n.p.m. wydawała się raczej karkołomna. Zwłaszcza, że już niemal tradycyjnie po drodze trochę błądziliśmy. W efekcie z autokaru wysiadamy po 13. Szanse na wejście na szczyt, zgodnie z tym co mówi przewodnik praktycznie zerowe (nie licząc dwóch biegaczy, którzy z nami byli). Ponieważ dostaliśmy wytyczne, że mamy być przy autokarze najpóźniej o 20 nie szarpaliśmy przesadnie tempa, zwłaszcza, że dzień był hiper upalny.
Całe pasmo Sierra de Gredos przywodzi na myśl krajobrazy z westernów . Nie ma tu w ogóle drzew, a jakaś dziwna karłowata roślinność – coś jak koper. Góry sprawiają wrażenie strasznie suchych.

Obrazek

Obrazek

Pełno tu jest tutejszych kozic, które dość bezczelnie upominają się o swoje racje żywnościowe zaglądając do naszych plecaków. Lęk przed ludźmi jest im zupełnie obcy.

Obrazek

Obrazek

Pico Almanzor (2592 m n.p.m.) to ten szczyt przypominający kształtem Krywań na prawo od mojego lewego ramienia.

Obrazek

Dochodzimy wreszcie do bardzo ładnego jeziorka. Wcześniej minęliśmy (o dziwo) całkiem duży samowypływ krystalicznie czystej wody. Zatem nie jest tu tak sucho jak mogłoby się wydawać.

Obrazek

Obrazek

Docieramy do schroniska wyglądającego trochę jak Zbójnicka Chata.

Obrazek

Podchodzimy z Adamem trochę wyżej w stronę przełęczy. Wiemy, że wejście na szczyt nie jest realne.

Obrazek

Obrazek

O odpowiedniej porze grzecznie zawracamy, by być najpóźniej o 20 przy autokarze.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

No i jesteśmy, ale tu zdziwienie. Brakuje kilkunastu osób. Czyżby postanowili odwalić prywatę wbrew interesowi grupy ? Nie ma również przewodnika. Wszystko jasne. Czekam wściekły, bo gdybym wiedział, że tak to będzie wyglądać to też poszedłbym na szczyt - skoro umowa dżentelmeńska nic tu nie znaczy. Powoli docierają kolejne osoby. Mija 21, 21:30 a nawet 22. Wyjeżdżamy już w zupełnym mroku, mając przed sobą jeszcze ok. 200 km jazdy. Obiadokolacja poszła się bujać. Ci którym udało się wejść na szczyt przeżywają to jak przysłowiowa stonka wykopki, co tylko pogłębia moją irytację. Zależało mi na tym szczycie, ale przekaz był czytelny – wyjeżdżamy o 20. Dlaczego więc tak potoczyły się wypadki a zasady łamią ci, którzy je wcześniej ustalili ? To nie było zdarzenie losowe tylko załatwienie swoich prywatnych interesów nie zważając na resztę grupy. Powiedziałem przewodnikowi co myślę o takim podejściu do tematu, przez co nasze stosunki do końca wyjazdu stały się delikatnie mówiąc chłodne. Do Segovii dotarliśmy ok. 1 w nocy na jeden jedyny nocleg w hotelu.

Dzień 11

Atmosfera przy śniadaniu raczej drętwa, no cóż są powody. Po jedzeniu idziemy zwiedzić miasto, bardzo ładne trzeba przyznać. Oglądamy m.in. rzymski akwedukt i zamek Alkazar.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po zwiedzaniu prowadzący wynegocjował dla nas obiad (zamiast wczorajszej obiadokolacji) co odrobinę rozładowało napięcie.
Po raz już nie wiem który pakujemy bagaże do autokaru i ruszamy w drogę do miejscowości Berga leżącej nieopodal Barcelony. Tym razem mamy do przejechania jedyne 740 km . Tym razem na miejsce docieramy o w miarę normalnej godzinie. Okazuje się, że obiad jest iście królewski z żeberkami na czele, a wszystko serwują przyjemne dla oka Katalonki.
Suche informacje od przewodnika – jutro idziemy w masyw Pedraforca leżący w parku narodowym - Parc Natural del Cadi Moixero. Szczyt mierzy ok. 2 500 m n.p.m. i formalnie leży w Pirenejach Katalońskich. Wieczorem podeszliśmy do pobliskiego marketu i wzięliśmy trochę płynów na rozluźnienie atmosfery. Hotel znowu na bardzo wysokim poziomie – trzeba to oddać organizatorom.

Dzień 12

Śniadanie (szwedzki stół) i ruszamy w drogę. Po przedwczorajszych przygodach z Almanzorem tym razem już nie dam się zrobić w jajo po raz drugi. Jedziemy przepiękną malowniczą drogą z licznymi serpentynami. Część osób – mniej zachłannych górsko wynajęła busa i pojechała do Andory. W góry wybrało się niespełna 30 osób. Zatrzymujemy się w punkcie widokowym i przewodnik pokazuje nam nasz cel. „My tam k… mamy wejść ?” Przecież to jakieś niemal pionowe i zapewne piarżyste wapienne ściany. Widząc ten szczyt stąd można zwątpić we własne siły, ale jak to zwykle w górach bywa gorzej to wygląda z dołu niż jest w rzeczywistości.

Obrazek

Obrazek

Dojeżdżamy na parking. Stąd góra wygląda już zupełnie inaczej.

Obrazek

Mijamy schronisko i idziemy przyjemną prawie poziomą wąską ścieżką.

Obrazek

Zabawa zacznie się za chwilę – mianowicie podchodzenie „na krechę” po stromym bardzo piarżystym zboczu. Nie jest to zbyt przyjemne – zwłaszcza dla tych, którzy nie mają kijków. Przypomniał mi się masyw Piatra Crailui w Rumunii, choć wydaje mi się, że tam było jednak trochę trudniej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Stawka wyjątkowo mocno się rozciąga. Ja wolę nie ryzykować i tym razem trzymam się czuba grupy by być na bieżąco z ewentualnymi pomysłami przewodnika. Po ok. trzech godzinach jesteśmy na szczycie (przynajmniej kilkanaście osób). Końcówka to bardzo przyjemna wspinaczka po dobrze urzeźbionych skałach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Muszę przyznać, że bardzo mi ten szczyt przypadł do gustu. Spędzam na nim koło godziny. Pogoda jest wyśmienita.
Większość obawiała się zejścia i rzeczywiście lekko nie było. Dla tych co nie przepadają za stromymi piargami było to pewne wyzwanie. Mnie akurat tego typu trudności jakoś nie ruszają. Schodząc robię mnóstwo zdjęć bo widoki rzeczywiście są kapitalne.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po niespełna 6 godzinach jestem z powrotem przy schronisku. To wyjście pokazało, że mamy naprawdę mocną grupę górską – niezależnie od wieku poszczególnych uczestników. Było tak jak lubię – czyli klasycznie bez niepotrzebnych udziwnień i eksperymentów, bez biegania z wywieszonym jęzorem. Wróciliśmy do hotelu w świetnych humorach. Potrzebowaliśmy takiego właśnie dnia. Atmosfera wydawała się wracać powoli do normy. Wieczorem jednak zdecydowaliśmy się na imprezę w naszym węższym gronie, choć na stołówce szykowała się większa biba.

Dzień 13

Szybko minęły nam 2 noclegi w miejscowości Berga. Z sentymentem uwieczniłem nawet nasz hotel…

Obrazek

Rano robimy tym razem większe zakupy w markecie bo przed nami 1 noc w autokarze a 2 kolejne w alpejskim schronisku z wyżywieniem we własnym zakresie. Opuszczamy całkiem gościnną i niezbyt drogą Hiszpanię. Zmierzamy w stronę granicy z Francją. Cały czas towarzyszą nam góry.

Obrazek

A za granicą zafundowano nam dodatkową atrakcję czyli błyskawiczne zwiedzanie Narbonne a przede wszystkim niesamowitej, gigantycznej katedry. Piękna trzeba przyznać – było warto stanąć gdzieś na „na wariata” by to zobaczyć.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wracamy ponownie na plażę nad Morzem Śródziemnym. Tym razem dostajemy jakieś 4 godziny. Bardzo przyjemnie. Mogę „potrenować” przed planowanym sierpniowym wyjazdem nad Bałtyk. Morze przyjemne, plaża szeroka, piaszczysta ale to jednak nie ten klimat co na naszym wybrzeżu. W tym aspekcie chyba już zawsze pozostanę regionalnym patriotą.
Po plażowaniu wieczorem wsiadamy do autokaru. Czeka nas przedostatnia noc w autobusie. Kierunek – Alpy Delfinackie położone w północnej Francji. Do przejechania kolejne 750 km. Tym razem wielkiego imprezowania nie było. Kto mógł to kimał, ja tradycyjnie prawie wcale. Wreszcie autokar się zatrzymuje, kierowca wyłącza silnik, gasną światła. Klimat jak z Psychozy Hitchcocka.

C.D. poniżej...

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Ostatnio edytowano Cz maja 04, 2017 7:44 am przez Carcass, łącznie edytowano 5 razy

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sty 19, 2016 8:29 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Dzień 14

Czyżbyśmy byli na miejscu ? Wszystko na to wskazuje. Zazdroszczę tym co tak łatwo zasypiają w autokarach. Wysiadłem się przewietrzyć. Rzeczywiście jesteśmy przy krótkim skalnym tunelu, którego autobus nie jest w stanie pokonać. Nie znoszę czekania, ale tym razem nie było wyboru. Obszedłem teren – znalazłem początek jakiejś ferraty. Przyjemnie tylko zimno i ciemno. Powoli ludzie zaczynają się budzić. Jemy polowe śniadanie i przepakowujemy rzeczy, bo kolejne 2 noclegi spędzimy w alpejskich schroniskach. Nie jest to łatwe bo trzeba wziąć cały dobytek na te 2 dni. Nerwową krzątaninę umilają rewelacyjne widok Alp Delfinackich.

Obrazek

Wyglądamy jak Cyganie dzierżąc w ręku różne siatki, reklamówki, buty na zmianę itp. Przyjeżdża bus, który jak się okazuje zabiera raptem kilkanaście osób za 9 euro od łebka. My zostajemy na przystanku z tymi całymi tobołami. Kolejny bus za 4 godziny. Czad. Naprawdę można się podłamać Do pierwszego schroniska jest kilkanaście kilometrów asfaltową drogą cały czas pod górę. Perspektywa maszerowania tam z całymi tymi betami poraża. Zaczynamy łapać okazję i jak się okazuje trafiamy w sedno. Powoli nasza grupa na przystanku się kurczy, a pęcznieje przy schronisku Cezanne (Refuge Cezanne 1 874 m). Uff my też dotarliśmy. W końcu jesteśmy w komplecie. Schronisko i jego otoczenie wygląda bajecznie.

Obrazek

Obrazek

W pewnym momencie wyglądało to dramatycznie, ale skończyło się dobrze. No właśnie – tylko czy to koniec, bo teraz rozpoczęła się dysputa narodowa kto w którym będzie spał schronisku, bo do wyboru są aż 3 opcje. I tu po raz kolejny wyszły niedociągnięcia organizacyjne na tym wyjeździe. Przecież można to było ustalić już 10 razy wcześniej. Spędzamy w autokarze dziesiątki godzin, pijemy, gadamy o pierdołach a nie można sensownie ustalić planu na kolejne dni, by każdy wiedział na czym stoi. Dyskusja jest burzliwa i w końcu w ciężkich bólach, nasza grupa zostaje podzielona na 3 części. Ja od początku chciałem zostać w schronisku Cezanne położonym najniżej i na szczęście mi się to udaje. Miałem średnią ochotę na maszerowanie bądź co bądź wysokogórskim szlakiem z rękami zajętymi reklamówkami z całym dobytkiem. Wreszcie atmosfera się rozrzedza - ci co mieli iść wyżej to poszli, a my zostajemy na dole w około 10 – osobowej grupie. Uważam, że to było świetne posunięcie logistyczne, bo już wcześniej sobie wszystko poukładałem w głowie. W pierwszy dzień zrobimy sobie z Pawłem krótką kilkugodzinną wycieczkę do lodowca czarnego (Glacier Noir), a w drugim dniu spróbujemy dotrzeć na lodowiec (Glacier Blanc) i do schroniska Refuge des Écrins, znajdującego się na wysokości 3 170 m n.p.m, zahaczając po drodze jeszcze o schronisko Refuge du Glacier Blanc (2542 m n.p.m.). Pora wcielić plan w życie. Kwaterujemy się w schronisku. Warunki jak w schronisku – normalne, a nawet trochę ponad przeciętne. Bierzemy prysznic (woda ciepła), jemy śniadanie w ogólnodostępnej kuchni i bez pośpiechu ruszamy w stronę Czarnego Lodowca. Myślę, że po kolejnej nieprzespanej nocy to całkiem przyjemna opcja. Bez napinki, spokojnie na lekko. Wszelkie cięższe bagaże spokojnie ulokowane w schronisku. W tej części Alp czuje się niesamowitą przestrzeń i ogromną, przytłaczającą wprost wielkość tych gór. Warunki są świetne, wciąż towarzyszy nam kapitalna pogoda…

Obrazek

Obrazek

Mamy okazję obserwować śmigłowiec, który transportuje żywność do wyższego schroniska.

Obrazek

A sam szlak do Glacier Nor jest oczywisty orientacyjnie, ale dość ciekawy pod względem samego przebiegu ścieżki. Otóż idziemy bardzo wąską percią z całkiem stromymi obsypującymi się piarżyskami po obydwu stronach. Przesadą byłoby mówienie o jakichś wielkich ekspozycjach pojawiających się na tym odcinku szlaku, ale zdecydowanie trzeba się mieć na baczności…

Obrazek

Obrazek

Sam Lodowiec Czarny jakąś topową atrakcją nie jest, ale samo otoczenie doliny w której się znajduje robi wrażenie.

Obrazek

Obrazek

Wracamy o jakiejś wczesnej porze typu 15 – 16. Spotykamy naszych przy stole koło schroniska. Impreza na koniec przenosi się na schroniskowej kuchni, którą właściwie w całości opanowaliśmy. Wieczorem dołączył do nas przesympatyczny Bask z gitarą z gruntowną wiedzą na temat dokonań muzycznych takich grup jak Metallica, Iron Maiden czy Deep Purple. Muzyka łączy ludzi. To chyba była najlepsza impreza na tym wyjeździe.

Dzień 15

Niektórzy twierdzą, że w górach nie ma kaca. Niestety jest. Może gdybyśmy pili jednorodny alkohol, no ale każdy miał co innego. Nie zmienia to jednak w żadnym stopniu naszych planów. To może być jeden z najatrakcyjniejszych turystycznie dni na tym wyjeździe. Po śniadaniu wychodzimy w kilka osób w stronę schroniska Refuge du Glacier Blanc (2542 m). Pierwszy odcinek szlaku pokrywa się z tym co robiliśmy dzień wcześniej. To na szczęście tylko krótki kawałek. Strasznie cierpię przy pierwszym bardziej intensywnym podejściu – Paweł chyba trochę oszukiwał wczoraj na imprezie bo idzie znacznie żwawiej. Przy szlaku jest tyle świstaków, jak bezpańskich psów w rumuńskich górach. Wzbudzają tu umiarkowane zainteresowanie, w przeciwieństwie do tych w rejonie Wołowca czy Bystrej.

Obrazek

To rzut oka na nasz wczorajszy szlak prowadzący do Lodowca Czarnego…

Obrazek

Po jakiejś godzinie czułem się już lepiej i przyspieszyłem tempo. Szlak do Refuge du Glacier Blanc jest przepiękny. Cudowne widoki, ogromna przestrzeń i sporo atrakcji po drodze (są odcinki ubezpieczone stalowymi linami, jest krystalicznie czyste jeziorko).

Obrazek

Obrazek

Schronisko położone jest w bardzo przyjemnym miejscu na skalnym wywłaszczeniu.

Obrazek

Dotarcie do schroniska cieszy, ale oczywiście nie zamierzam na tym poprzestać. Granica przyzwoitości to schronisko Refuge des Écrins leżące na wysokości 3170 m n.p.m.. Ze schroniska wychodzę pierwszy, idzie się bardzo dobrze, mimo iż co chwile trzeba pokonywać wielkie gładkie płyty. Docieram do lodowca, który prezentuje się imponująco.

Obrazek

Spotykani ludzie ostrzegają mnie przed groźnymi szczelinami, ale jakoś podświadomie czuję się dość bezpiecznie w tym miejscu. Mam jednak pełną świadomość tego, że pakując się na lodowiec bez żadnego sprzętu (poza kijkami) zawsze ponoszę pewne ryzyko. Wystarczy jedno gwałtowne pękniecie pokrywy lodowej, bądź chwilowa utrata równowagi i kłopoty gotowe. Szczeliny sprawiają wrażenie naprawdę głębokich. Ponoć jest opcja obejścia lodowca górą po piarżystym i stromym zboczu, ale zostawiam ją sobie na powrót.

Obrazek

Obrazek

Raz na czas mijają mnie piątki turystów w rakach, z czekanami powiązanych ze sobą liną i patrzą dziwnie na mnie, ale prę twardo do przodu. Bez kijków byłoby naprawdę ciężko. W pewnym momencie wylania się Barre des Écrins (4 102 m n.p.m.), który miał być dzisiejszym celem naszych kolegów.

Obrazek

Po prawej dostrzegam schronisko Refuge des Écrins. Jest niby nie wyciągniecie ręki ale to tylko pozory (trochę tak jak z Chatą Teryho).

Obrazek

Końcówka bardzo męcząca, ale widoki spod schroniska wynagradzają wszelki trud.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Według tego co się słyszało w autokarze to miał tu być schron z bardzo kiepskimi warunkami umożliwiający tylko przekimanie tym co wybierają się na Barre des Écrins. W rzeczywistości okazało się, że to dobrej klasy hotel górski z warunkami chyba lepszymi jak ten „nasz” na dole.

Obrazek

Przy schronisku spotykam kilka osób od nas – m.in. Natalię z Szymkiem. Okazało się, że na Barre des Écrins poszło 10 osób a nie 12 jak zakładano. Co się okazało, że nasi prominenci mieli linę tylko dla 10 osób, jednak nie przeszkodziło to nikomu robić płonne nadzieje na zdobycie czterotysięcznika. Naprawdę momentami brakowało komunikacji między prowadzącym a resztą grupy. Pewnie były osoby świetnie poinformowane o wszystkim, ale informacje do pozostałych docierały zwykle opłotkami albo wcale.
Decydujemy się wracać w trójkę z Natą i Szymkiem. Początkowo lodowcem a później owym piarżystym nie znanym mi jeszcze szlakiem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Szlak oznaczony białymi kropkami okazał się rzeczywiście bardzo kruchy a momentami i trochę eksponowany.

Obrazek

Obrazek

Najtrudniejszy odcinek mamy za sobą, już widać w dole schronisko Refuge du Glacier Blanc.

Obrazek

Przy schronisku gawędzimy sobie z ludźmi z naszej grupy. Gratulujemy zdobycia czterotysięcznika. Wprawdzie na główny wierzchołek weszła raptem jedna osoba, ale reszta też osiągnęła 4 000 m n.p.m. (Dôme de neige des Écrins – mierzący 4 015 m n.p.m.), a to już trzeba traktować w kategorii sukcesu. Robi się coraz chłodniej, więc najwyższa pora by zebrać się w drogę powrotną do dolnego schroniska. Zaczyna się powoli zmieniać pogoda, ale schodzimy jeszcze w dobrych warunkach.

Obrazek

Obrazek

To był fantastyczny dzień, który od A do Z zorganizowaliśmy sobie sami. Wieczorem już grzecznie kładziemy się spać by wypocząć przed długą podróżą. W nocy było kilka burz i kamiennych lawin, które lądowały gdzieś niedaleko naszego schroniska.

Dzień 16

Rano pochmurno i deszczowo. Ponownie utwierdza mnie to w przekonaniu, że dokonałem właściwego wyboru jeśli chodzi o schronisko. Wysyłamy 2 osoby busem z plecakami a my postanawiamy zaoszczędzić kolejne 9 euro i schodzimy do autokaru na butach. Reszta w dużej mierze dociera okazją.
I to by było na tyle. Dopychamy bagaże do autokaru i ruszamy w drogę powrotną. Po drodze jeszcze jakieś większe zakupy w Bergamo, a potem już tylko toasty
i „połykanie” kolejnych kilometrów.

Dzień 17

Wysiadamy po 8 rano w Nowym Targu. Liczyliśmy, że w Polsce odpoczniemy od upałów, ale jak się okazało – nie tym razem… Lato było wyjątkowo gorące tego roku…

Kilka słów podsumowania.

Na pewno nie był to wyjazd dla każdego. Trzeba mieć świadomość, że po takiej wyprawie dobrze byłoby mieć jeszcze kilka dni urlopu na dojście do siebie. Cztery noce spędziliśmy w autokarze, przejechaliśmy jakieś 10 000 km, spaliśmy w 6 różnych miejscach w 4 krajach. Co rusz trzeba było targać z i do autokaru ciężkie bagaże. Wszystko to jest niewątpliwie bardzo męczące, ale tego co zobaczyliśmy nic nam nie zabierze. Oczywiście było trochę organizacyjnych niedociągnięć o których wspominam w tej relacji, ale suma sumarum wyjazd oceniam pozytywnie. Trzeba pamiętać o tym, że nie był to wyjazd komercyjny, więc na pewne rzeczy trzeba spojrzeć przez palce i podziękować, że są ludzie którym się mimo wszystko chce i nie kierują się wszechobecną w dzisiejszych czasach żądzą zysku. Wielkie słowa uznania dla Arka, który załatwiał noclegi na tym wyjeździe i trzeba przyznać, że ze swojego zadania wywiązał się celująco. Podziękowania dla Prezesa Wojtka Szaroty za życzliwość i przyjazne nastawienie do każdego z uczestników. Mam nadzieję, że moje drobne krytyczne uwagi nikogo nie urażą tylko przyczynią się do wspięcia się do nowego spojrzenia organizatorów na pewne kwestie związane z wyjazdami organizowanymi przez PTT. Ważne, że wszyscy przeżyli i wrócili w dobrym zdrowiu. Czy kiedyś wybrałbym się jeszcze na wyjazd z nowosądeckim oddziałem PTT ? Zdecydowanie tak, zresztą już to uczyniłem odwiedzając w listopadzie w kameralnym gronie Budapeszt i Góry Szczawnickie a w lutym być może spotkamy się w Bieszczadach…
Dziękuję wszystkim za towarzystwo i miejmy nadzieję do zobaczenia na kolejnych wyjazdach.

A jeżeli ktoś poza zdjęciami chciałby obejrzeć film to bardzo proszę. Nagrał go jeden z uczestników naszej wyprawy Paweł Kogut.

https://www.youtube.com/watch?v=jbf7i--zM6I

Z noworocznymi pozdrowieniami.

Wojtek

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Ostatnio edytowano Cz maja 04, 2017 7:41 am przez Carcass, łącznie edytowano 2 razy

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sty 19, 2016 10:03 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Pn sie 20, 2012 9:47 pm
Posty: 2380
Lokalizacja: Kraków
Ten to ma życie


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sty 19, 2016 10:38 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pn lut 11, 2013 4:09 pm
Posty: 9871
Lokalizacja: FCZ
Pan Maciek napisał(a):
Ten to ma życie

no nie :wink:

_________________
NIE MA LEPSZEGO OD MIĘGUSZA WIELKIEGO!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr sty 20, 2016 8:31 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Pan Maciek napisał(a):
Ten to ma życie


Najgorszy turystycznie rok to nie był :)

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr sty 20, 2016 9:23 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 29, 2007 8:31 pm
Posty: 3202
Lokalizacja: Nowy Sącz
Takie wyjazdy pamięta się do końca życia. Za jednym zamachem zobaczyliście połowę gór Europy. Najbardziej zaciekawił mnie rejon Almanzora, bo nie czytałem jeszcze żadnej relacji stamtąd. W rejonie Ercins byłem dwa lata temu, ale nie miałem takiego szczęścia do pogody jak Ty. Super wyjazd :thumright:

_________________
http://naszczytach.cba.pl/ Aktualizacja 2023 - nowe: Góry Skandynawskie, Taurus w Turscji, Alpy Julijskie, Kamnickie, Ennstalskie, Tatry Bielskie, Murańska Planina, Haligowskie Skały i wiele innych. Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr sty 20, 2016 10:05 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
gouter napisał(a):
W rejonie Ercins byłem dwa lata temu, ale nie miałem takiego szczęścia do pogody jak Ty


Chyba nawet kojarzę jakąś Twoja relację z tego rejonu.
Rzeczywiście z aura trafiliśmy idealnie. Czasem się jedzie gdzieś blisko na jednodniówkę, niby pogoda ma być pewna, a już na miejscu wychodzi inaczej. A tu praktycznie 2 tygodnie lampy niezależnie czy byliśmy w górze czy na dole.

Co do Almanzora to masyw Sierra de Gredos leży w centralnej Hiszpanii, więc sporo dalej jak w Pireneje a tym bardziej w Alpy. Zresztą powyżej schroniska szlak na szczyt nie był malowany, mimo, że był drogowskaz. Nie jest to obszar jakoś bardzo turystycznie rozpropagowany, choć na pewno wart odwiedzenia.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sty 25, 2016 2:42 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10410
Lokalizacja: miasto100mostów
Jak zwykle doskonała relacja.

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sty 25, 2016 8:58 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr paź 31, 2007 9:46 pm
Posty: 4485
Lokalizacja: GEKONY
Inspiracji i potencjalnych miejscówek wart odwiedzenia przedstawiłeś chyba a najbliższe 10 lat :)

_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.

http://summitate.wordpress.com/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sty 26, 2016 1:18 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Krabul napisał(a):
Jak zwykle doskonała relacja.


Jak zawsze bardzo dziękuję.

kefir napisał(a):
Inspiracji i potencjalnych miejscówek wart odwiedzenia przedstawiłeś chyba a najbliższe 10 lat :)


Rzeczywiście grafik był napięty, ale przy ciut lepszej organizacji można było zobaczyć jeszcze więcej choćby Lizbonę.
Ale narzekać nie zamierzam, bo wrażeń i tak było co niemiara.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz sty 28, 2016 12:58 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn gru 07, 2009 1:45 pm
Posty: 907
Dzięki Carcass, zawsze dobrze rzucić okiem na relację i zdjęcia z Delfinatu :wink:

_________________
"I chłonę. Szukam. Pragnę. Tęsknię. I wiem że będę szukał. Wystarczy raz zasmakować nieznanego."
"Gdzieś pomiędzy początkiem drogi, a szczytem znajduje się odpowiedź na pytanie, dlaczego się wspinamy."
pionowemyśli.pl | fanpage | instagram | flickr


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz sty 28, 2016 1:06 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Mroczny napisał(a):
Dzięki Carcass, zawsze dobrze rzucić okiem na relację i zdjęcia z Delfinatu :wink:


Zwłaszcza, że trafiliśmy z pogodą, co wcale takie oczywiste w tamtych rejonach nie jest. Cieszę się, że "odświeżam" dobre wspomnienia :).

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 12 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 3 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL