Nie pamietam kiedy i z kim byłem pierwszy raz. Zapewne od Kasprowego i zszedłem przez Swinicką.
Najbardziej pamiętam dwa zdarzenia. Jakoś byliśmy z kolegą, który nie bardzo chadzał po górach.
Ale miał ochotę na Rysy, Giewont i Swinicę. Giewont przy halnym zrobiliśmy, na Rysy zabrakło pogody (to były czasy gdy można było z wycieczką podjechać jeszcze na Włosienicę autobusem), a Świnica wyszła przez przypadek.
Pojechaliśmy do Zakopca po chleb i jakieś masło. Wjechaliśmy na Kasprowy przez przypadek o 15.00 i mielismy tradycyjnie popołudniówkę na Kopę zrobić ale kolega bardzo chciał w drugą stronę.
No i poszliśmy.
Na świnicę weszliśmy najszybciej w moim zyciu. Pogoda bajka. Jeszcze wtedy pod szczytem nie było łańcuchów
Skoro o 16tej byliśmy na wierzchołku postanowiłem, ze biegniemy przez Zawrat. I tak zrobiliśmy.
Na Zawracie spotkaliśmy rodzinkę (babcia, dziadek i dwie wnuczki). Ponoć Babcia miała lęk wysokości ale za Boga nie chcieli schodzić do "piątki" tylko na Gąsienicową. NO więc babcia zaczęła schodzić, Śmignęła pierwszy kominek i nic. Spoko, dziadek podobnie, młodsza wnuczka też. Myślę sobie ki diabeł. Babka jest w porządku. Co oni trują?
Tymczasem mój kumpel miał zamykać całą stawkę. Nie ma go i nie ma. Po dłuższej chwili wracam i co widzę?
Starsza wnuczka stoi w połowie kominka i ani drgnie. A Kolega rozklada ręce stojąc nad nią
Okazało się,że to wnuczka jednak miała przypadłość. Prośby i groźby, by wrócili do Pięciu Stawów nic nie dały.
W końcu zaczęliśmy ją asekurować. Ja juz wtedy biegałem na linach ale kumpel jak wspomniałem nic a nic.
Do Zmarzłego Stawu schodziliśmy 2 godziny, a do Czarnego 2.45.
Potem mogliśmy ich już zostawic i polecieć biegiemSuchą Wodą do Murzasichla. Zdążyliśmy równo z nocą
Za drugim razem spoędziłem noc pod Swinicą z taką Tereską z Bytomia. Była ślicznie przyspoosobiona do Tatr. Koronkowe skarpeteczki, różowe tenisóweczki, podobną bluzeczkę
Na Zawracie było 0 stopni. Dałem jej herbaty. Mieli (bo była z mężem i córką) schodzić do Piątki ale też jakoś dziwnie poleźli na Swinicę.
Ja jakieś 20 min później też.
Zbierało się na Grad, a pod wierzchołkiem zaczął się już tradycyjny halny
Tereska nie mogła jak się okazało iść o własnych siłach. Była zmarznięta na kość. Ciuchy z plecaka mojego powędrowały na Tereskę, maszynka się przydała jak diabli.
I zaczęło się poprawiać ale zaczęło też się ściemniać a wiatr robił swoje.
I tak mąż i córa poszli biegiem na Kasprowy, a ja z Tereską zostałem na Grani
Gdyby nie jej poczucie humoru już by było po niej. O 5tej rano wiatr się uspokoił, a Terenia stwierdziła, że chyba da radę.
I poszliśmy
Na Kasprowy 3.5 godziny ale o własnych siłach.
Przysłała mi potem maila. Miłe to było, nie powiem
Ale w Tatrach już jej ponoć nie widywano później:)
To tyle o głównym odgromniku Tatr Wysokich