Jest maj 2012roku, właśnie wracamy z trekkingu po Wysokich Taurach w rejonie Grossglocknera i Grossvenedigera, a w głowach mamy już plan na następny wyjazd. Celem jest Elbrus, na który z racji ograniczeń czasowych decydujemy się jechać w pzryszłym roku....
No i nadszedł rok 2013. Do długiego weekendu majowego jest coraz bliżej. Aby sie trochę przewietrzyć, złapać zimowej aury i poczuć uroki mroźnego biwakowania z końcem lutego wyjeżdżamy na kilka dni w Tatry. Przechodzimy z Wieśkiem, bez zaglądania do schronisk za to zaliczając trzy biwaki, grań Zachodnich Polskich.
A wyprawa na Elbrus zaczyna nabierać coraz bardziej realnych kształtów. Początkowo planowałem wejście tradycyjnym szlakiem południowym, lecz po zgłębieniu tematu stwierdziłem, że wędrówki pomiędzy słupami energetycznymi i dymiącymi ratrakami to zdecydowanie nie są te upragnione klimaty. Szukam alternatywy i ostatecznie decyduję się, po akceptacji ze strony Wieśka, na szlak od strony wschodniej poprzez dolinę i przełęcz Irikchat. W internecie znajduję trochę opisów i zdjęć z tego szlaku.
Najwięsze obiektywne niebezpieczeństwo było związane z tym, że szlak jest stosunkowo mało uczęszczany, są kłopoty z łącznością, a więc w przypadku potrzeby wezwania pomocy robiłby się duży problem. Drugie niebezpieczeństwo wiązało się z przejściem przez zasypany jeszcze o tej porze roku lodowiec Irik, który jest dosyć mocno uszczeliniony. Powodzenie całej wyprawy zależało jak zwykle od warunków pogodowych, kondycji, rozwagi...
Nasza planowana trasa wyglądała tak:
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=rie ... =trackList W związku z brakiem czasu skończyło się na przejściu: miejscowość Elbrus-szczyt Elbrus- miejscowość Elbrus. Po powrocie doszliśmy do wniosku, że cała pierwotnie zaplanowana trasa jest do zrobienia bez większych problemów.
Z góry zakładaliśmy, że jedziemy swoim samochodem, a do kompletu pasażerów oraz akcji górskiej dobierzemy jeszcze dwie osoby. Po wielu miesiącach umawiania się, pierwsze zgłoszenia były w październku'2012, i rezygnacji poszczególnych osób, krystalizuje się ostateczny skład wyprawy. Do naszej dwójki dołączyła Anka, dla której był to pierwszy raz w wysokich górach oraz stary alpejski, i nie tylko wyjadacz, Janusz, forumowy viking59. Zwłaszcza jego uczestnictwo w wyprawie bardzo mnie ucieszyło. Miałem nadzieję, że podzieli się z nami swoim doświadczeniem, wiadomościami z różnych rejonów Alp. Również przejście przez lodowiec Irik przy takim czteroosobowym składzie zdawało się być o wiele bezpieczniejsze.
Z Białegostoku wyjeżdżamy 24 kwietnia o godzinie 20.00. Po północy w Lublinie spotykamy się z Anką i Januszem, dalej podróżujemy w czwórkę. Nasza trasa prowadzi przez przejście w Dorohusku, następnie drogą M07 do Kijowa, drogą M03 przez Charków do przejścia granicznego z Rosją w Dołżańsku. Następnie obieramy kierunek na Mineralne Wody i Baksan, gdzie skręcamy w prawo w dolinę w kierunku Terskola. W miejscowości Elbrus jesteśmy 26 kwietnia około godziny 17-tej miejscowego czasu. Drogi ukraińskie i rosyjskie mają swoje uroki, czytaj dziury, i trzeba do tego się po prostu przyzwyczaić. Najgorszy odcinek napotkaliśmy po stronie ukraińskiej w rejonie miasta Sarny. 20km/h to była góra tego co można było jechać na dystansie około 30 kilometrów.
Wracając do Polski wybraliśmy inna opcję przejazdu przez Ukrainę. Po wyjechaniu z Rosji na teren Ukrainy skręciliśmy na Donieck i następnie przez Dniepropietrowsk, Umań, Winnicę i Lwów na granicę w Korczowej. Takiej drogi nie życzyłbym największemu wrogowi. Było to ponad 1000 kilometrów lawirowania pomiędzy większymi i mniejszymi dziurami, a miejscami asfaltu po prostu nie było. Po powrocie zawieszenie samochodu poszło do remontu. Tak wię z dwojga złego „lepsza” jest droga przez Kijów. Również porównując szosy ukraińskie i rosyjskie, to te drugie są w mniej opłakanym stanie.
Przejazd przez Ukrainę i Rosję wiąże się również ze swoistym „folklorem” granicznym, policyjnym jak i zachowaniem się wschodnich kierowców na drogach. Trzeba po prostu być cierpliwym, kto był ten wie...
Zwierzęta są transportowane jak popadło...
...a czasami chodzą po drogach i ulicach samopas. Inną „atrakcją” były również widoczne z lewej strony żółte rury gazowe, które przebiegały w całkowitym nieładzie.
Przejeżdżamy przez miejscowość Tymauz, w centrum której (z prawej strony ulicy, budynek jednopiętrowy pomalowany na zielono) znajdujemy bank z kantorem, gdzie wymieniamy dolary. Zatrzymujemy się przy pierwszym napotkanym sklepie w miejscowości Elbrus. Robimy drobne zakupy, ja zagaduję sprzedawczynię czy ktoś nie oferuje noclegu do wynajęcia. Odpowiada, że nie ma problemu, musimy tylko zaczekać 15 minut. Po pewnym czasie przyjeżdża mocno zużytą Ładą Niwą Eldar, który zawozi nas do miejscowości Tegenekli, gdzie kwaterujemy się w ośrodku „Elbrus”. Jak się potem okaże jest on rónież właścicielem myjni samochodowej, zresztą jedynej w tej miejscowości . Mieści się ona około 300m za sklepem przy głównej drodze, z prawej strony. Koszt nocleg, po obowiązkowym targowaniu się, wynosi w przeliczeniu na osobę około 40zł. Umawiamy się z Eldarem na spotkanie następnego dnia rankiem. Ma nas podwieźć do miejsca, gdzie rozpoczyna się szlak wiodący w głąb doliny Irik.
Zamieszkujemy w domku w głębi.
Obiecanej ciepłej wody oczywiście brak, jest za to dobrze wyposażona kuchnia. Dochodzimy do wniosku, że po tak długiej i męczącej jeździe jedną noc przetrzymamy bez luksusów, a jutro przecież ruszamy w góry...
Mapka z naszego wejścia z zaznaczonymi trasami i miejscami biwakowania podejście na Elbrus miejsce naszego wejścia na lodowiec Irik miejsce, gdzie na lodowiec Irik wchodzili Rosjanie szlaki przejściowe przez lodowiec Irik widziane z Elbrusa dzień 1, sobota, 27.04.2013r. Następnego dnia zgodnie z umową Eldar pojawia się o godzinie 8-mej. Nasz samochód zostawiamy na parkingu w ośrodku, a sami z plecakami ledwo wciskamy się do Niwy.
Na starcie, a właściwie przed, robimy jeden podstawowy błąd. Wychodzimy w góry bez załatwienia formalności meldunkowych. Eldar obiecuje, że nie będzie z tym żadnych problemów po powrocie, nawet jeżeli nasza wędrówka przedłuży się ponad tydzień. Uwierzyliśmy, że wszystko da się załatwić, a potem było mnóstwo nerwów i biegania. Koniec końców wszystko zakończyło się pomyślnie, lecz drugi raz bym czegoś takiego nie zrobił. Po pierwsze trzeba zadbać o dopełnienie formalności, zwłaszcza w obcym kraju.
Eldar dowozi nas w miejsce, gdzie na skraju wioski kończy się droga. Początek szlaku rozpoczyna sie dosłownie na kupie krowiego gnoju... Jest parę minut po dziewiątej, wysokość około 1800m npm.
Przy słupie widać odzyskany wagonik kolejki, z którego ktoś prawdopodobnie dogląda pasące się bydło.
Pogoda zapowiada się piękna i słoneczna. Jedyny minus to ciężkie plecaki załadowane rzeczami pozwalającymi przetrwać w górach przez co najmniej tydzień. Wychodzimy na ścieżkę, którą biegnie rura zaopatrująca w wodę okoliczne domy. Powoli nabieramy wysokości...
Z tyłu widać wioskę Elbrus i otaczające ją góry...
Szlak nie jest oznakowany, często się rozgałęzia. My zamiast odbić nieco w prawo i pod górę idziemy bardziej płasko, na wprost i trafiamy na wielką „żwirownię”...
Zawracamy i po stromym, trawiastym zboczu wychodzimy na właściwą ścieżkę ponad „żwirownią”. Po raz pierwszy pokazuje się nam cel wyprawy Elbrus. Potężny zaśnieżony stożek, miejscami lśniący promieniami słonecznymi odbijającymi się od zalodzonych stoków. Nasza ekipa dzieli się na dwa zespoły. Ja staram się nadążyć za Januszem, z tyłu tradycyjnie marudzi Wiesiek, a za nim męczy się z ogromnym bagażem Anka.
Początkowo ścieżka prowadzi łagodnie lasem ponad strumieniem Irik.
Po pewnym czasie wychodzimy z lasu na polanę i widzimy pierwszy szałas pasterski, który może również posłużyć za awaryjne schronienie. Robimy tam dłuższą przerwę na posiłek.
Oczy sycimy pięknymi widokami.
Naszywka forum TG dzielnie trzyma się plecaka. To niewątpliwa zasługa żony i Zylka.
Z tyłu pojawia się kaukaska piękność, Uszba...
Idziemy dalej i napotykamy kolejny szałas.
Jest on bardziej prowizoryczny i w gorszym stanie.
Kończy się las i dochodzimy do miejsca, gdzie dolina Irik się rozwidla. Nasz szlak prowadzi w prawe odgałęzienie. Podejście ścieżką na próg prawej doliny robi się bardziej strome. Za to widoki za plecami są coraz piękniejsze.
Po wejściu na garb pokazuje się nam szczyt Irik. Zaczyna się również pojawiać coraz więcej śniegu, który niestety o tej porze dnia jest już miękki i nie utrzymuje naszego ciężaru. Co jakiś czas zapadamy się po kolana, uda w mokrej śnieżnej brei. Z lenistwa nie zakładamy stuptutów, co skutkuje mniejszym lub większym przemoczeniem butów.
Każdy dzielnie niesie swój mniejszy lub większy dobytek.
Wchodzimy w głąb doliny do miejsca, gdzie planowaliśmy rozbić namioty. Ścieżka i wszelkie ślady cywilizacji są niewidoczne, schowane pod warstwą śniegu. Również nie mogę dopatrzyć się żadnych śladów na śniegu, które świadczyłyby, że ktoś szedł w tym kierunku przed nami. Za to w oddali widzimy już koniec doliny z przełęczą Irik i charakterystycznym, przelewającym się jęzorem lodowca.
Uszba bawi się z nami w chowanego.
Około godziny siedemnastej znajdujemy dogodne miejsce i rozbijamy namiot. Osiągamy wysokość około 2600m npm. Jeszcze tylko gotowanie, „słodka chwila” na dobranoc i można odpocząć po ciężkim dniu.
dzień 2, niedziela, 28.04.2013r.Noc mija szybko, jest piękny poranek.
Na dzisiaj w planie mamy zrobić wyjście aklimatyzacyjne w kierunku szczytu Irik. Podchodzę do namiotu Anki i Janusza i otrzymuję niespodziewaną wiadomość. Komunikują mi, że rezygnują z dalszej wędrówki, zawracają i ewentualnie spróbują szczęścia na drodze południowej. Taka decyzja burzy mój plan wyprawy, próbuję negocjować zmianę. Jednak na nic zdają się rozmowy i przekonywanie, każdy pozostaje przy swoim. W międzyczasie doszedł Wiesiek, któremu przedstawiłem niespodziewanie zaistniałą sytuację, i po pytaniu „co robimy?” padła odpowiedź „przecież wiesz”. Wiedziałem, aż za dobrze, że się nie cofniemy, przynajmniej w tym momencie...
Jeszcze wspólnie z Januszem robimy podejście aklimatyzacyjne. To znaczy Janusz zasuwa daleko z przodu, a my podążamy jego śladem. Ma chłop parę pomyślałem... Idzie się dobrze, śnieg jest zmrożony.
Wchodzimy na lawinisko, w dole widać rzeźbę doliny i pozostawione namioty. Przy jednym z nich pozostała również Anka, która musiała wysuszyć zamoczone poprzedniego dnia buty i spodnie.
Dochodzimy do wysokości około 3500m npm i robimy krótką przerwę na posiłek. Janusz stwierdza, że już mu wystarczy i schodzi. Ja i Wiesiek podchodzimy wyżej, teren robi się bardziej stromy i ciekawszy.
Widoki stają się coraz bardziej rozległe i piękniejsze.
Uszba 4710m
od lewej Jantugan 3991m, Bashkara 4241m, Ullukara 4302m
od lewej Ullukara 4302m, przełęcz Kashkatash 3730m, Volnaya Ispania 4200m, Bzhedukh 4270m
od lewej Donguzorun 4468m, Nakratau 4451m, które to układają się wspólnie w znajomy kształt Giewontu...
pojawia się Elbrus i jego wierzchołek wschodni - 5621m
W dole pasiasta dolina Irik...
Po wejściu na około 3700m coraz bardziej zaczynam odczuwać wysokość oraz zmęczenie. Decyduję się na zejście, a Wiesiek postanawia jeszcze trochę podejść do góry. Pogoda jest bardzo dobra, teren niezbyt wymagający, więc bez zbędnej dyskusji postanawiamy się rozdzielić. Słońce zdążyło już nagrzać śnieg przez co schodzenie nie jest zbyt przyjemne. Co jakiś czas pokrywa śnieżna się załamuje i brnę w głębokim, mokrym śniegu. W dole widzę oczekujących Ankę i Janusza. Ich namiot jest nadal rozstawiony. Jeszcze łudzę się, że zmienili decyzję, próbuję pertraktować. Atmosfera robi się gęsta i niezbyt przyjemna. Czekamy jeszcze na powrót Wieśka żeby się pożegnać. Wszystko się przeciąga, kolega się nie pojawia, a ja zaczynam robić sobie wyrzuty, że nie poszedłem z nim dalej. Wreszcie zauważamy sylwetkę na grani, która porusza się bardzo wolno. Janusz pyta czy to jest jego normalny rytm, na co odpowiadam, że nie. Zaniepokojeni decydujemy się wyjść mu na przeciw, żeby zobaczyć czy nie stało się coś złego. Okazuje się, że wszystko jest ok, a na przeszkodzie w szybszym schodzeniu stał zapadający się śnieg i brak „woli walki” z nim. Jeszce raz wspólnie rozmawiamy o dalszych losach wyprawy. Nic z tego, po długiej i ciężkiej rozmowie rozdzielamy się. To znaczy oni schodzą w dół, a my pozostajemy na miejscu bez przenoszenia biwaku. Zostajemy sam na sam ze sobą i z górami. I tak będzie przez następne 72 godziny...
Jest godzina szesnasta, niespotykanie długie lenistwo nas czeka. Coś do czego nie jesteśmy przyzwyczajeni w górach, gdzie przeważnie zasuwa się od świtu do późnego wieczora. Jemy kolację i idziemy spać. W nocy mam bardzo dziwny sen. Podchodzi do mnie mężczyzna ubrany w czarny garnitur, białą koszulę, pod krawatem (istny grabarz...) i wyjmując telefon mówi „dostałem sms-a żebyście tam nie...” Budzę się w tym momencie, przecież na ten pieprzony lodowiec wejdziemy pojutrze...
dzień 3, poniedziałek, 29.04.2013r. Wstajemy przed szóstą wypoczęci jak nigdy. Pogoda jest piękna, słoneczna. Plan na dzisiaj zakłada spokojne podejście na przełęcz Irikchat, na wysokość około 3700m i rozbicie tam namiotu.
Dumnie pręży się Ullukara.
Zbieramy cały majdan i powoli idziemy łagodnym podejściem. Cała dolina jest jeszcze w cieniu, z tyłu słońce oświetla szczyty...
Cel dzisiejszego dnia, przełęcz Irikchat, jest już również w promieniach wschodzącego słońca. Nasz szlak, co prawda nie tknięty w tym sezonie ludzkim butem, prowadzi ewidentnie wzdłuż strumienia, który o tej porze roku jest jeszcze schowany głęboko pod śniegiem.
Robimy przerwę na gotowanie. Dobrze. że tyle wody jest wokoło...
Naszywka Forum.............
Próg przelewającego się lodowca jest coraz bliżej. Obserwujemy z daleka gliniasto-kamieniste zbocze, z którego w dniu jutrzejszym planujemy zejść na lodowiec Irik.
W tej przybrzeżnej wytopionej przez słońce szczelinie z powodzeniem zmieściłby się dwuklatkowy, dwupiętrowy budynek.
Na przełęczy meldujemy się około godziny 14-tej. Odnajdujemy kilka miejsc przygotowanych pod rozbicie namioty, są murki ułożone z kamienia, świeżych śladów bytności brak... Jest czas na odpoczynek i ogrzanie się w promieniach słonecznych. Leżąc obserwuję jak przez przełęcz przelatują w kierunku północnym duże ilości motyli, którym pomaga lekko wiejący wiatr. Po pewnym czasie wiatr zaczyna wiać w drugą stronę i motyle mogą zapomnieć o swojej podróży na północ...
Nigdzie się nie spieszymy i mamy dużo czasu na podziwianie widoków.
Dolina Irik, w tle morze kaukaskich szczytów.
Elbrus od wschodniej strony.
Szczelina przybrzeżna lodowca Irik, w tle Askerkolbashi-Tersak 3928m
Jikaugenkioz Plateau
Lodowiec Kynchyrsyrt
Chatkara 3898m
Widok na przełęcz Irikchat, od lewej Chatkara 3898m, Subashi 3968m, szczyt Irikchat 4030m
Wreszcie około 16-tej kopiemy platformę i rozbijamy namiot.
Zasypiamy. I ponownie mam dziwny sen, tym razem ksiądz namawia mnie na spowiedź...
No tak, na pieprzony lodowiec wchodzimy jutro...
dzień 4, wtorek, 30.04.2013r. Budzimy się około czwartej nad ranem. Zapowiada się ładny dzień.
Przygotowujemy śniadanie, potem pakujemy wszystko do plecaków, szpeimy się i wiążemy. Około 5.30 jesteśmy gotowi żeby wejść na lodowiec. Oglądamy wydruk zdjęcia z zaznaczoną trasą przejścia przez lodowiec i dopasowujemy ją do zastanego widoku. Zdjęcie znalazłem w relacji na stronie rosyjskiej, niestety adres gdzieś się zagubił Jak się potem okazało Rosjanie przechodzą ten lodowiec również innym wariantem.
Powoli zsuwamy się z piaszczysto-błotnistego, stromego zbocza.
Lodowiec jest dobrze zmrożony, wszystkie szczeliny są zasypane.
Idzie się dobrze... Do pewnego momentu... W zupełnie płaskim i jednolitym miejscu nagle pode mną tąpnęła na 3-4 centymetry wierzchnia skorupa śniegu. Pod spodem słyszymy głośny rumor osypującego się lodu, śniegu i czort wie czego. Dzieje się to wszystko dosłownie w jednej chwili. Stoję jak wryty bez szansy na jakąkolwiek reakcję. Na szczęście mostek nad szczeliną wytrzymał i się nie zarwał. Stoję w bezruchu, a Wiesiek naprędce robi stanowisko, żeby mnie zaasekurować. Pojawia się pytanie w którą stronę iść, żeby nie wpaść i obejść to niebezpieczne miejsce. Ostatecznie powoli zawracam i szerokim łukiem obchodzimy to felerne miejsce. Na właściwe zbocze Elbrusa wchodzimy około godziny dziewiątej.
Patrzymy na lodowiec Irik, z którego tylko co zeszliśmy.
Po takim przejściu należy się porządny posiłek.
Ponownie !!! mamy dużo czasu, a więc powtarzający się rytuał... Jemy, odpoczywamy, podziwiamy...
Kaukaski „śpiący rycerz”
i Uszba
przyciągają nasz wzrok.
W myślach planujemy szlak wejściowy na szczyt Elbrusa, jeszcze nie wiemy, że dzisiejszą noc spędzimy w widocznym kraterze bocznym.
Wchodzimy powoli Askeryakolskim grzbietem. Pod nogami momentami jest coś w rodzaju czarnego pumeksu, czasami bazalt, a czasami błoto z pyłu wulkanicznego zmieszane ze śniegiem. Jest godzina piętnasta, a my dochodzimy na wysokość około 4300m. Zaczynamy się rozglądać za miejscem do rozbicia namiotu. W tym momencie psuje się pogoda, nadciągają chmury, wieje silny wiatr, a dodatkowo gdzieś z boku słychać odgłosy nadciągającej burzy. Znajdujemy się na zupełnie odsłoniętym terenie bez możliwości schowania się za cokolwiek, brakuje skały czy jakieś większego głazu. Zaczyna zacinać deszcz, który wraz ze spadkiem temperatury zamienia się w śnieg.
Jedynym rozsądnym miejscem do rozbicia się, gdzie będzie można znaleźć osłonę przed wiatrem wydaję się nam krater. Nie chcąc tracić wysokości i schodzić niżej decydujemy się w końcu na podejście do wypatrzonego wcześniej miejsca na biwak. Kopiemy platformę i rozbijamy namiot, jest wysokość 4700m. Wiatr wieje z dużą siłą całą noc, namiot hałasuje, pomimo fartuchów nawiewa nam do środka trochę śniegu, temperatura spada poniżej 15C.
dzień 5, środa, 01.05.2013r. Budzimy się rano kompletnie niewyspani, do tego zaczynamy odczuwać problemy związane ze zbyt dużym przewyższeniem, które zrobiliśmy poprzedniego dnia. Głowa boli jak cholera, jedzenie nie idzie, pojawiają się delikatne odruchy wymiotne... Na siłę coś jemy, pijemy, łykamy po tabletce ibupromu. Po naradzie decydujemy się zwinąć namiot i zejść niżej.
Poranek jest tradycyjnie słoneczny
i oferuje nam przepiękne widoki na Kaukaz.
Schodząc zauważamy na lodowcu jakiś mały, czarny i poruszający się punkt. Jest to pierwszy „obcy” widziany od blisko trzech dni.
Na wysokości około 4250m znajdujemy w miarę płaskie i trochę zagłębione miejsce, gdzie rozbijamy namiot.
W międzyczasie na lodowcu pokazuje się cała procesja ludzi ciągnąca na Elbrus.
Zostawiamy nasz namiot, bierzemy ze sobą jedzenie i schodzimy jeszcze niżej (ok. 3900m) żeby zregenerować siły. Przed nami cały dzień błogiego lenistwa, leżenia na skałach i łapania promieni słonecznych. W czasie zejścia spotykamy „naszego” lodowcowego samotnika. W czasie długiej rozmowy okazało się, że jest Rosjaninem i wybrał się na Elbrus aby zrobić wstępną aklimatyzację przed planowaną na początek lipca wyprawą na Nanga Parbat. Opowiadał o swojej działalności w Himalajach, spotkaniach z Polakami...
Znajdujemy jakieś zaciszne i osłonięte od wiatru miejsce i rozkładamy się na parę godzin lenistwa. Słońce grzeje mocno i skutecznie topi śnieg, który spływa strumyczkami. Woda jest jednak mętna, z domieszką pyłu wulkanicznego i ma bardzo nieprzyjemny posmak.
Do namiotu wracamy około siedemnastej, gdzie czeka na nas kolejna niespodzianka. Obok nas rozbiła się obserwowana wcześniej grupa Rosjan. Powstało prawdziwe miasteczko namiotowe. Tradycyjnie już nadciągają nad Elbrus wieczorne chmury, gdzieś z boku trochę pogrzmiało. Wypoczęci i w dobrych nastrojach idziemy wcześnie spać, jutro czeka na nas szczyt.
dzień 6, czwartek, 02.05.2013r. Pobudkę robimy około 3.30, jest jeszcze całkowita ciemność. Jemy jakieś liofy, przepakowujemy na lekko plecaki i wychodzimy. Pogoda zapowiada się dobrze, niebo jest lekko przymglone, wieje nieduży wiaterek. Powoli nabieramy wysokości, czekając na wschód słońca z nadzieją, że nas ogrzeje.
Zdecydowaliśmy się iść z boku „lawowej” grani, po śniegu, który miejscami jest mniej lub bardziej zalodzony. Staramy sie omijać miejsca, gdzie słońce stopiło śnieg i utworzyła się lodowa tafla. Przy najdrobniejszym błędzie zjazd w dół byłby niekontrolowany i bardzo szybki, bez szans na wyhamowanie. Na podejściu, jak również i zejściu używamy jedynie kijków, czekany pozostały przytroczone do plecaków.
Nachylenie stoku jest równomierne, tylko miejscami robi się bardziej stromo.
Podejście jest bardzo monotonne. Ileś tam kroków do przodu i przerwa na wyregulowanie oddechu, i znowu ileś... Po pewnym czasie na wysokości około 5200m musimy wejść na skały, których nie można ominąć. Jest tam przygotowana mała, uprzątnięta płaska powierzchnia, na której można byłoby rozbić namiot. Robimy przerwę na posiłek. Z góry patrzymy na drogę, którą przeszliśmy i na otaczające nas kaukaskie szczyty.
lodowiec Kynchyrsyrt
Około godziny 13.30 dochodzimy na wypłaszczenie kopuły głównej,
w rejonie charakterystycznych skał widocznych również z doliny.
Przed nami pojawia się najwyższy punkt Elbrusa Wschodniego, od którego oddziela nas jeszcze lodowe „jezioro” i śnieżne pole.
„Jezioro” ma dosyć duże nachylenie.
Wreszcie około 14.30 biało-czerwona powiewa na szczycie wschodnim Elbrusa. Marzenia stały się faktem.
Wieje dosyć mocno i odczuwalna temperatura jest dużo niższa od faktycznej -15C. Dajemy sobie 15-20 minut na „szczytowanie”, zrobienie pamiątkowych zdjęć.
Elbrus Zachodni
Widok w kierunku południowym.
„Dobrodziejstwa” drogi południowej jak na dłoni.
Czas szybko ucieka, marzniemy, i decydujemy się na zejście.
Tradycyjnie po południu nad Elbrus nadciągają chmury i zaczyna grzmieć. Przyspieszamy kroku nie chcąc, aby dopadła nas burza na wysokości powyżej 5000m.
Po zejściu poniżej krateru widzimy rozstawiony samotny namiot. To nasz znajomy Rosjanin, macha do nas ręką zapraszając w gości. Kiedy podeszliśmy żartobliwie pyta co tak długo robiliśmy na górze. Z uśmiechem mówi, że niepokoił się o nas i miał już dzwonić po helikopter. Wyciąga równocześnie termos i nalewa nam po kubku gorącej herbaty. Jak ona smakowała... Rozstajemy się życząc wzajemnie powodzenia. Niestety on swoich planów z pewnością nie zrealizował. Na pzreszkodzie stanęły ograniczenia wprowadzone po czerwcowych zajściach pod Nanga Parbat.
Po dojściu do namiotu podeszli do nas współbiwakowicze gratulując wejścia. Znowu pojawia się herbata i do tego pyszne cukierki. Jest miło. Słońce powoli zachodzi, a przed nami jeszcze długa droga...
Robimy i jemy solidny posiłek. Pakujemy wszystkie klamoty i schodzimy w kierunku przełęczy Irikchat. Droga dłuży się niemożliwie, zapada zmrok i lodowiec przechodzimy przy świetle czołówek. Jeszcze trzeba znaleźć odpowiednie miejsce na rozbicie namiotu. Dosłownie ze zmęczenia padam z nóg, jest godzina grubo po 23ciej.
dzień 7, piątek, 03.05.2013r. Pobudkę robimy o czwartej. Szybkie jedzenie i pakowanie, i zbieramy się do zejścia.
Po drodze zbieramy „depozyty” śmieciowe, które zostawiliśmy przy podchodzeniu. Po tych kilku dniach śniegu w dolinie jest już dużo mniej. Za to więcej ludzi idzie w górę. Rosjanie rozpoczynają właśnie długi weekendowy tydzień (1, 3, 9 maja, do tego wielkanoc prawosławna). Zastanawiamy się, gdzie jest ta cisza i całkowite bezludzie z początku tygodnia...
Schodzimy nieco inną trasą, cały czas trzymamy się strumienia.
Wreszcie dochodzimy na próg górnej doliny, do miejsca gdzie łączą się oba odgałęzienia.
Zauważamy niespodziankę... Trawa zaczyna się zielenić, a więc pojawiło się stado koni, których nikt nie pilnuje.
Nad strumieniem robimy „kąpiel”, w końcu cywilizacja niedaleko...
Lewe odgałęzienie doliny Irik
Odnajdujemy znajomą ścieżkę i wchodzimy w las.
Widok Elbrusa na pożegnanie.
Pozostało zejście doliną do wioski Elbrus.
Zejście poszło nam bardzo szybko. Około godziny 12tej doszliśmy do ośrodka, gdzie stał nasz samochód. W międzyczasie rozmawiam telefonicznie z Januszem i ustalamy miejsce spotkania. Po pewnych perypetiach odnajdujemy się wszyscy szczęśliwie. Pozostało załatwić zaległe sprawy meldunkowe, a tu jak na złość Eldar zapadł się jak pod ziemię i nie można go namierzyć. Po rozmowach z pracownikami ośrodka wreszcie odnajduję Eldara i zaczyna się udręka z formalnościami. Kursuję z papierami od poczty do Eldara, na pocztę, do sklepu w poszukiwaniu ksero, na pocztę, do Eldara, na pocztę... Wszystko skończyło się dobrze, chociaż kosztowało dużo nerwów. A pani „pogranicznik” przy przekraczaniu granicy nawet nie spojrzała na te kartki, tylko rzuciła je w kąt...
Koniec końców pakujemy się do auta i... czeka nas długa i ciężka podróż w kierunku Polski.
Strony, z których korzystałem przy przygotowaniu wyprawy: http://www.elbrusexpedition.wiktor.boo. ... Itemid=107http://www.ajjnet.pl/Rosja.html http://elstream.ru/mir/ http://www.worldweatheronline.com/v2/ch ... ,%20Russia http://www.myweather2.com/Hill-and-Moun ... y=0&eday=7 http://www.vkelman.com/mountainpages/el ... 86_win.htm http://www.cetneva.com/cet-neva-tours/ http://www.go-elbrus.com/cgi-bin/displa ... article=35 http://www.olympusmons.pl/wyprawy/elbru ... lbrus.html http://pawmitur.republika.pl/elbrus.html http://caucatalog.narod.ru/base/elbrus_mnt.html http://www.taritravel.com/uplimg/elbrus ... hklawa.jpg http://www.taritravel.com/uplimg/elbrus ... mokcam.jpg http://www.taritravel.com/uplimg/elbrus ... mpincr.jpg http://www.taritravel.com/uplimg/elbrus ... dertop.jpgKoszty: - wiza i opłaty z nią związane - 580zł
- dodatkowe ubezpieczenie - 80zł
- dojazd (koszt paliwo podzielony na 3 osoby) - ok. 500zł
- nocleg na miejscu - ok. 40zł
- jedzenia, piwa w cpn-ach, sikania i innych pierdół nie liczę......
Nasz sprzęt biwakowy:- namiot Khumbu (po raz któryś zdał egzamin; 3 miesiące później równie dobrze sprawdził się w czasie 5-dniowego trekkingu po Mont Blancu, gdzie spaliśmy w nim w trzy osoby)
- karimaty Thermarest Ridgerest Solar
- śpiwór Yeti GT II 900 Dry
- kuchenka MSR Pocket Rocket (1+1 rezerwa)
- kartusz Optimus Gas 450g - zużyliśmy 2szt
- garnki Optimus Terra Lite
- inne mniejsze i większe drobiazgi
Jedzenie: - liofilizaty Travellunch, po wielokrotnym testowaniu zdecydowaliśmy się zabrać tylko z makaronem
- liofilizaty LyoFood; wzięliśmy pierwszy raz i to był strzał w dziesiątkę; bardzo dobre zarówno zupy jak i drugie dania
- jakieś torebki typu „zupki chińskie”
- „słodka chwila”; to stał się rytuał wypracowany podczas poprzednich wypraw; bez wypicia tego kisielku nie wyobrażaliśmy sobie pozytywnego zakończenia dnia
- trochę plasterkowanych wędlin (suchych) i żółtego sera
- chleb na pierwsze dni, na następne 2 opakowania sucharów
- czekolada w ilości 1szt na dzień
- dodatek do wody Litorsal
- inne uzupełniacze, wspomagacze...
Mój (nasz) sprzęt: - plecak HiMountain Woodpecker 75l
- kijki trekkingowe Fizan......?
- raki CT... bodajże Shark
- czekan CT...? klasyczny
- lina dwupołówkowa, uprząż + drobiazgi do asekuracji na lodowcu
- kask - został w samochodzie
- czołówka Tikka
- okulary Julbo Explorer Spectron 4
- garmin Dakota 20
- inne niezbędne drobiazgi
Moje ubranie: - buty Meindl AirRevolution 7.1
- spodnie Milo Lukka
- kurtka zewnętrzna TNF Zero Jacket
- softshell FeelFree
- kurtka-sweter puchowy Rab
- polar Forclaz 200 z Decathlonu
- rękawice Marmot Windstoper
- rękawice Marmot On-Piste
- łapawice
- i inne niezbędne.....
Lekarstwa, kosmetyki: - diuramid 1opk - nie używany
- pabi-dexamethason 1opk - nie używany
- ibupram 1opk - zużyte 3 tabletki na 2 osoby
- aspirynaC 1opk - nie używany
- stoperan 1opk - 2 tabletki na 2 osoby (prawdopodobnie po wsypaniu Litorsalu do zbyt ciepłej wody)
- dodatkowo bandaże, środki opatrunkowe itp
- krem przeciwsłoneczny zimowy Floslek z filtrem 50
- pomadka zimowa Floslek z filtrem 20
- i inne niezbędne.....
Przejścia dzienne - różnica wysokości: - dzień 1: miejscowość Elbrus - biwak w dolinie Irik
1770m - 2600m +830m
- dzień 2: biwak w dolinie Irik - wyjście aklimatyzacyjne w kierunku szczytu Irik
2600m - 3700m +1100m -1100m
- dzień 3: biwak w dolinie Irik - przełęcz Irikchat
2600m - 3700m +1100m
- dzień 4: przełęcz Irikchat - krater boczny Elbrusa
3700m - 4700m +1000m
- dzień 5: krater boczny Elbrusa - biwak na zboczu Elbrusa - zejście resetowe
4700m - 4250m - 3900m -800m +350m
- dzień 6: biwak na zboczu Elbrusa - szczyt Wschodni - przełęcz Irikchat
4250m - 5620m - 3700m +1370m -1920m
- dzień 7: przełęcz Irikchat - miejscowość Elbrus
3700m - 1770m -1930m
Gdyby ktoś szukał więcej szczegółowych informacji na temat samego wyjazdu, jak i akcji w górach to tutaj jest bardzo dobrze napisana i udokumentowana relacja Janusza - vikinga59:
http://tatry.netmark.pl/viewtopic.php?t ... sc&start=0 Mam również zeskanowana mapę z rejonu Elbrusa, do podzielenia się, gdyby ktoś potrzebował.
Moje zdjęcia z tej wyprawy, jak i z innych można znaleźć tutaj:
http://plfoto.com/60446/autor.html Podziękowania:- żonie, za wszystko...
- Wieśkowi za to, że jeszcze chce ze mną się włóczyć po górach...
- Ance za bezpośredniość i radość życia...
-Januszowi za profesjonalizm, udostępnienie zdjęć...
i do zobaczenia na szlaku.