O tym,że słońce znajdziemy w Słowenii wiedzieliśmy od kliku dni,każde z nas śledziło prognozy pogody,zapowiadało się na to,że wygrzejemy kości: Zombi i Saxifraga w odwecie za lipcowe mgły i śniegi a ja po tych lodowcowych nocach w Alpach:)
W poniedziałek podpisałam umowę o wynajem słonecznego mieszkania (kolor ścian),a tym czasie na południe Polski zmierzali już moi warszawiacy! Z Bielska wystartowaliśmy przed 16tą..trasa już bardzo dobrze znana zleciała w miarę szybko,choć na autostradach w wielu miejscach zwężki i roboty naprawcze..po 23:00 leżeliśmy już w śpiworach,piwko na dobry sen. Decyzja o pierwszym celu podjęta..
a nad nami bujały się świerki co mogło zaowocować spadaniem ochojnika świerkowego...
Wtorek i mocny początek -
Mangart 2679m npm (suma podejść 1800 m)
Autko zostawiamy przy przepięknych jeziorach di Fusine (po słoweńsku zwane: Belopeška jezera (929 m)). Czeka nas droga w stronę biwaku (Bivak Nogara 1850 m npm)..ja jakaś ociężała, ledwo się wlekę, znów mam syndrom dnia pierwszego, zmęczona, przysypiając po drodze..reszta pomyka, Zombi namawia na kontynuowanie wędrówki. I chwała Mu za to! przy biwaku postój,wkładamy uprzęże i wgryzamy się w fajną ferratę:) taką z "momentami",pięknymi widokami. Dochodzimy w miejsce, gdzie możemy wybrać ciąg dalszy drogi..zerkamy na normalne podejście i już wiemy,że nuda.. tędy zejdziemy, ale do góry w grę wchodzi tylko ferrata, więc lecimy słoweńską pot:) szybko znajdujemy się na wierzchołku Mangartu (2679m npm), upał doskwiera, ale widoki rekompensują wszystko. Na szczycie nawet sporo ludzi, wyobrażamy sobie więc co może dziać się na innych słoweńskich "klasykach..";-)
Schodzimy drogą normalną, potem małe kółeczko i znów jesteśmy pod Bivakiem, skąd szybko pędzimy pod auto..zejścia w Słowenii są naprawdę szybkie, przecinamy zakosy w lesie i wreszcie łąka, samochód a w nim nawet chłodna woda:) zadowoleni,że tak fajnie udało nam się rozpocząć tydzień planujemy następne cele i się wesoło przemieszczamy. Smaka mamy na pizzę w Kranjskiej Gorze,zajeżdżamy więc do pizzerii pod Lipą i zamawiamy 3 pyszne pizze... Wieczór:wino,studiowanie mapy, i ogólna radość.
Środa-pójdźmy tam gdzie nie będzie tłumu -
Bavški Grintavec 2347m npm (suma podejść 1700 m)
Góra ta, górująca nad dolinami Bavšicy, Zadniej Trenty i Sočy, chodziła nam po głowie już podczas majowego wyjazdu..tym razem w końcu się na nią decydujemy. Podjeżdżamy do Bavšicy gdzie na końcu drogi , w cieniu drzew stawiamy mój wóz.
Mimo że ruszamy na szlak wcześnie, upal daje się we znaki. Początkowo szlak wiedzie przez zarośla, duszno tam okrutnie..szlak nie jest chyba szalenie uczęszczany, brniemy przez te krzaczory aż do Lovskiej Kocy, gdzie trochę odpoczynku (jest tu woda) i trzeba ruszać dalej.Trochę przez piargi,trochę wśród kosówek i docieramy do rozejścia szlaków,trzeba zdecydować jak to ogarnąć żeby było dobrze:) oglądamy mapę i się naradzamy,pada na to,żeby stromszym w górę a prostszym w dół..ruszamy na Kanjski Preval skąd rozpoczyna się ferrata na szczyt. Ferrata dość specyficzna, żelastwo jakieś luźne takie, ja oceniam ją jako trudniejszą niż ta mangartowa, Zombi zaś uważa,że to prostsze (być może dlatego, że na Mangarcie nie używał jako chwytów i stopni żelastwa)..w każdym razie szybko nią włazimy na szczyt, gdzie prawie pusto...i to jest piękne. Wpisujemy się do książki wejść i oglądamy widoki.. góra jest masywna, piękna, wyrasta prawie 2 km nad dolina Sočy..żeby nie było za łatwo pada decyzja o przejściu grani (można ze szczytu zejść do Socy) ..grań przepiękna, ale dla mnie krucha, czego się nie dotknę to zostaje mi w ręce - nie lubię...pokonujemy grań,podziwiając przy tym liczne skupiska szarotek na trawiastych połaciach, i zaczynamy schodzić w stronę rozejścia szlaku, gdzie rano debatowaliśmy. Jedno jest pewne, dobrze wybraliśmy kierunek marszu:) Z rozejścia schodzimy znów pod kocę, gdzie odpoczywamy..Ja zaczynam zbiegać wcześniej, dosłownie zbiegać, po drodze zaliczam porządną wywrotkę..odpoczywając w cieniu przy autku oczekuję Zombiego, też pędzi poprzez krzaczory i dobiegającą Saxifragę..nie siedzimy jednak zbyt długo, trzeba się spieszyć po zapas słoweńskiego wina i wody na te paskudne upały, i coś do jedzenia, a smaki mamy przeogromne:)
Wieczór: zaczyna się kształtować pewien standard: mapy,wino,kobiety i ...nie,śpiewu nie było
Czwartek-odpoczywamy zupełnie sami -
Sleme 2077 m npm (suma podejść 1400 m)
W nocy przyszła burza i trochę nas podlało, rano wytaczamy się z namiotu gdy przestaje padać..co tu zrobić z takim dniem.Trzeba wymyślić jakąś odpoczynkową wycieczkę:) Zombi proponuje Sleme. Wstawiamy wóz na parking w Mojstranie. Kawałek podchodzimy ulicą i już w las na szlak. Ruszamy w samo południe a szlak stromy..wylewamy więc litry potu pnąc się do góry za raźnie pędzącą Saxifragą..po drodze, jakby nam było mało zmęczenia planujemy następny dzień, kłócimy się nawet co by tu, wreszcie pada decyzja..a cały czas do góry, po drodze zaczyna się robić coraz bardziej widokowo i panuje ogromny spokój..docieramy na Vrtaską Planinę gdzie spotykamy jedyne dwie osoby tego dnia..widzimy też pasące się bydło, tak malowniczy obrazek:) Chwila odpoczynku i ruszamy dalej.. góra nas wodzi na nos, mamy już wizję o widocznym szczycie a tu hyc, znów zmyłka i tak człapiemy sobie łąkami i pośród kosówek,zastanawiając się co anm ten szlak przypominam (zgodnie tym razem przypominał Tatry Zachodnie i podejście na Wołowiec). W końcu docieramy na Sleme i ...jesteśmy sami:) studiujemy wpisy do książki, i możemy się pochwalić, że od 4 lat Polaków na tej gorze nie było
wpisujemy się do książki i jako że to dzień odpoczynkowy fundujemy sobie gratisowe nasłonecznianie..niestety dobre się kiedyś kończy i trzeba zejść..tym razem ta sama trasa w dół, innej opcji brak.. Zbiegamy z Zombim na dół osiągając zawrotne przyspieszenia.. wiem, że tego dnia przeciążam kolana, ale innej opcji niż zbiec nie widzę.po drodze o mało nie atakuje nas stado rogatych krowo-byków,już mam wizję jak przebijają Zombiego tymi rogami- a ja mam w plecaku tylko jeden bandaż,ha!!W międzyczasie gdy na parking dociera Saxi my z Zombim już po zakupach w Triglavskim muzeum. Zakupy w Merkatorze i zasłużony odpoczynek. Wieczór standardowo...
Piątek - zgodnie razem wystawiamy się na patelnię -
Visoki Kanin 2587m npm (suma podejść 1700 m)
Masyw Kaninu podziwialiśmy już w maju, wtedy zalegał tam jeszcze śnieg. Bardzo nam się podobały te widoki. Zgodnie decydujemy,że ten Kanin to fajny cel..świadomi, że czeka nas wędrowanie w większości w pełnym słońcu jedziemy samochodem do Bovca, i podjeżdżamy kręcą suchą drogą w lesie pod stację kolejki gdzie stawiamy wóz, tym razem nie ma cienia kawałek podchodzimy jeszcze drogą,i wchodzimy na szlak. Tabliczka informuje nas, że przed nami 4 godziny marszu:) początkowo, jak zwykle, idziemy lasem, cieszymy się cieniem i widokiem na skały, pod którymi maszerujemy..potem wyłaniając się z lasu zakosami coraz to wyżej aż w końcu krajobraz zaczyna się zmieniać w "księżycowy" - jak to nazywa saxifraga. Faktycznie, maszerujemy po jakby skalnym lodowcu, potem przez potężne piargowisko.. niesamowity jest tam krajobraz i choćby dlatego warty zobaczenia. Czasem szukamy szlaku, ścieżka gubi się wśród głazów a słońce morderczo przypieka.. na szczyt wyprowadza nas kominek, gdzie w bardziej grząskich miejscach można się uchwycić linki stalowej. Na Kaninie sporo ludzi, nikt jednak z samego dołu nie dotarł tu pieszo.. tlumy spowodowane są obecnością kolejki, którą można wyjechać całkiem wysoko. Na szczycie siedzimy krótko,czeka nas przejście granią, piękna widokowo i fajną.. potem trawersujemy wyjątkowo długie piargowisko i skacząc po kamolach docieramy do Planinskiego Domu Petera Skalarja (2287 m). Schronisko to jest bardzo fajnie położone, zaciekawiają nas zdjęcia okolicy zimą..zimą ten masyw to raj dla narciarzy. Zombi i Saxifraga posilają się zupą, ja piję pyszną kawę,i postanawiamy ruszać w dół..samotnie, nikogo za nami maszerujemy wyglądając ścieżki pomiędzy głazami, po skalnych płytach aż trafiamy w miejsce, które kojarzymy z rannej wędrówki. Udało się zatoczyć ładne kółeczko. Dalej to juz znana trasa, dziś już nie zbiegamy, kolana dają popalić, słońce również.. do tego Saxifraga ponosi kontuzję, tłucze kolano..jakoś dowlekamy się do samochodu, na dachu którego mógłby kotlety smażyć - tak gorąco. wyjątkowo tylko Zombi tego dnia jest bez kontuzji i humorek dopisuje Mu przedni. Co by nie było wszyscy jesteśmy zadowoleni, piękny rejon Alp słoweńskich obejrzeliśmy tego dnia..
Zjeżdżamy samochodem do Bovca, do sklepu wkraczamy opaleni i "wonni"..
zakupy i przed nami kolejny standardowy wieczór..
planów mamy dużo, tyle jeszcze gor do zrobienia, pada na Jerebicę, bo tam na pewno nie będzie ludzi i cel taki godny..
zakupy też duże, bo smaki na sałatkę z pomidorów z dużo cebuli, na arbuza i na melony..eh! lato!
Sobota-miała być góra a wyszło co??
Rano budzimy się niewyspani, noc była niespokojna, sąsiedzi hałasowali.. musimy zrobić zakupy, więc odwracamy porządek dnia i sklep jest na dzień dobry. Nieco rozleniwieni podjeżdżamy pod szlak na Jerebicę.. Upał i zmęczenie z 4 poprzednich gór dają się we znaki.. do tego rano nie piliśmy kawy, ogólnie jacyś oklapnięci zbieramy się w te góry. Postanawiamy przed wymarszem zjeść wczoraj zakupionego arbuza.. Zombi dzielnie przystępuje do pokrojenia ponad 2kiolgramowego kawałka owocu i tu nagle jak nie chluśnie krwią...krwiożerczy arbuz nie chciał się łatwo dać pokroić i zaatakował Tomka.. z rannym palcem i krwotokiem Zombi oddaje mi nóż..to przesądza o sprawie.. żadnych więcej gór i żadnych potów.. zjadamy arbuza i postanawiamy żeby......
Jak myślicie jak spędziliśmy ten dzień??;-) ten kto pierwszy zgadnie niechaj na kieliszek słoweńskiego wina do mnie wpadnie:)
Wieczór:standard z barowym akcentem.
W niedzielę wyspani, po porannej pysznej kawie wsiadamy w autko i szybko docieramy do Polski. Autostrady puste, nie ma fali wracających z wakacji.. W Bielsku żegnam moich towarzyszy..
Opaleni, zadowoleni i każdy ma swój......uraz:) Saxi stłuczone kolano,Zombi nadkrojony palec a ja przeciążone kolano....eh!
Relację napisałam we współpracy z Zombim,który dodał garść faktów merytorycznych:)