Startuje z Bielska o godzinie 1:30. W drodze po kumpli ciągle myślę o doborze dzisiejszego celu do aktualnych warunków i ewentualnej alternatywie. Prognozy nie były zbyt optymistyczne. Zapowiadali silny wiatr w partiach szczytowych. Choć wątpliwości jest wiele – chęć zwycięża. Pada na wschodnią grań Świnicy.
Zbieram Grzecha z Pewli. Stamtąd drugim samochodem startuje również zespół w składzie Tomasz i Dziar. Po drodze zbieramy również Zbycha. Skład zacny tak więc droga mija w miłej atmosferze. O godzinie 4:00 z parkingu w Zakopanem kierujemy się w stronę Kuźnic. Średnim tempem meldujemy się o 5:45 pod jeszcze zamkniętą Betlejemką. Obserwujemy wschód słońca. Trochę nam schodzi, około godziny. W końcu ruszamy na Świnicką Przełęcz. Wiatr jak dotąd nie był mocny. Ze względu na zmrożony śnieg postanawiamy iść żlebem. To była dobra decyzja. Idziemy szybko. Jeszcze ostatnie chwile w ciszy i...
Wchodzimy na Przełęcz – wieje jak skur....yn. Od razu montujemy się w kurtki. Szlak na Świnice miejscami zalodzony, miejscami suchy. Cześć od trawersu zbocza pokonujemy w rakach, ciągle szukając miejsc osłoniętych przed wiatrem. W takich miejscach można na chwilę stanąć i złapać oddech. O 9:15 wchodzimy na szczyt. Wszystko wokół szaleje. Nie słyszę własnych myśli, a co dopiero partnera od liny. Ustalamy plan. Ja z Grześkiem idziemy w pierwszym zespole. Aby przyśpieszyć akcję zostawiamy przeloty drugiemu w którym związali się Zbychu, Dziar i Tomek.
Początkowy odcinek wydaje się banalny. Kamienie częściowo zasypane zmrożonym śniegiem wystają tu i ówdzie. W łatwym terenie sporadycznie zakładam jakiś przelot. Często przystajemy, aby wziąć oddech, bądź zaprzeć się przed silniejszymi podmuchami, które moim zdaniem dochodziły gdzieś do 60-80 km/h. W okolicach Gąsienicowej Turni wchodzimy w trudniejszy teren. Grań na tym odcinku wydaje się być bardziej poszarpana. Pokonujemy tutaj różne ciekawe formacje, które latem na pewno są banalne. Np. skośna płyta pokryta cienkim lodem z pionowym pęknięciem w sporej ekspozycji nieźle forsuje moją psychę. Na Gąsienicowej Turni dochodzi do nas drugi zespół, aby przekazać sprzęt.
Obserwujemy dalszą część grani, która wydaje się być dość trudna. Liczne turniczki i szczerbiny robią wrażenie. Czas pędzi, a tempo nasze nie jest oszałamiające. Schodzimy jedynkowym zacięciem. Potem teren robi się bardziej stromy ze sporą ekspozycję. Schodząc zakładam często przeloty. Wchodzę na eksponowaną grań. Na samej grani wykorzystuje liczne turniczki i przekładam przez nie linę, aby zaoszczędzić sprzętu. Po wyjściu zakładam kolejny pewny przelot. Dochodzę do czwórkowego uskoku w grani. Nie mam pojęcia jak go przejść. Kombinuje najpierw centralnie granią – nie da rady. Rozglądam się za jedynkowym obejściem po trawkach po północnej stronie – ni cholery nie mogę go dostrzec. Wszystko zasypane, pokryte cienkim lodem na skośnej eksponowanej płycie. Dostrzegam starą pętlę. Wnioskuję, że do zjazdu... tylko gdzie? Latem zapewne do obejścia, ale teraz?! Czas ucieka, zaczynam miotać się z myślami – myśl Krzychu....ku.va myśl! Pytam się chłopców, którzy czekają przed eksponowanym odcinkiem grani, czy mają jakiś pomysł. Zgodnie twierdzą, że nie. Pomyślałem, że zerknę jeszcze raz na tą pętlę. Podchodzę i zauważam wąską szczelinę w grani z niezłą ekspozycją na stronę południową. Wychyliwszy się przez nią dostrzegłem półkę jakieś 10-15 metrów. Decyduję się na zjazd i zbadanie terenu. Grześ stwierdził jedno – „Ty poj..bie jeden!!!”
Po przeciśnięciu się przez szczelinę przystąpiłem do zjazdu. Na półce zakładam stanowisko i się rozglądam. Widzę, możliwość trawersu całego uskoku i wejścia ponownie na grań tuż przed Niebieską Turnią. Grzesiek zjeżdża do mnie, a chłopcy montują 50m liny do zjazdu. Z tego miejsca mamy możliwość wycofu. Przechodzę trawers. Pozostał nam tylko jeden wyciąg na Niebieską Turnię. Robi się już późno. Drugi zespół mówi, że robi wycof i zjeżdżają na dół. Mam cholerny dylemat... Trudno – wracam z powrotem trawersem zbierając założone przeloty i „spadamy” stąd.
Zjazd zmontowany ze stanowiska wyżej jest mocno po skosie. Montuje się w zjazd i jazda. Aby przyśpieszyć już tak przedłużający się wycof postanawiam zrobić to szybko. Lina poprowadzona po skosie, nagle przeskakuje mi przez głaz, który ograniczał zjazd. Czuje jak tracę kontakt ze ścianą i lecę za jej załamanie. O .! Teraz to się na pewno rozpie...le! Byle by mnie tylko nie obróciło! Wiedziałem, że zamortyzowanie takiego wahadła w rakach na skale może się źle skończyć. Przeleciałem może z 15-20 metrów, ale trwało to wieczność... Udało się... Z duszą na ramieniu i przyklejonym głupim uśmiechem na twarzy dokończyłem zjazd.
Ogólnie wypad udany, ale brakowało mi tej kropki nad „i” w postaci wejścia na Niebieską Turnię. Myślę, że droga, zwłaszcza na odcinku za Gąsienicową Turnią, dosyć ciekawa i godna polecenia. Nie obyło się również bez strat sprzętowych. Gdyby ktoś spacerował w okolicy i znalazł dwa friendy Salewy (jeden przy zejściu ze Świnickiej Kopy wraz z ekspresem, drugi zatarty przy miejscu naszego zjazdu) to z chęcią wykupię. Dziękuje również moim towarzyszą za udany wypad pełen melanżowej pikanterii.
Dokumentacja foto nieco później...
|