Ivona napisał(a):
skoro i Basia pisze że taki wypadek jest tam możliwy,to widocznie jest.
Napiszę coś więcej.
Wypadek miał miejsce w połowie lat 90, roku dokładnie nie pamiętam.
Mój mąż prowadził w Kaukazie niewielki obóz górski (chyba było tam ok. 8 osób), byli najpierw w Dolinie Bezingi, gdzie się dłużej aklimatyzowali, potem zmienili miejsce na Dolinę Baksanu, mieli zamiar docelowo wejść na Elbrus.
Tymczasem z tygodniowym opóźnieniem (przyczyn już nie pamiętam) wyjechało z Polski dwóch kolegów, którzy mieli do nich dołączyć na miejscu i razem mieli wejść na Elbrus.
To było jeszcze przed epoką komórek, więc bez możliwości porozumienia się ze sobą.
Mąż z grupą musieli z jakichś przyczyn zmienić planowane pierwotnie miejsce noclegu (chyba po prostu nie było miejsc tam gdzie planowali), ale na recepcji zostawili wiadomość.
Niestety tą wiadomość ktoś schował, wiec kiedy tamci spóźnieni dojechali nie spotkali się z resztą grupy.
Postanowili iść na ten Elbrus sami, tylko we dwóch, nie czekając na resztę grupy.
Obaj byli doświadczonymi turystami, przewodnikami tatrzańskimi, dużo również chodzili zimą po Tatrach, ale nie mieli doświadczenia w górach wysokich.
Ten starszy, który miał wówczas 52 lata bardzo źle się aklimatyzował, więc kiedy podchodzili po zaledwie kilkudniowej aklimatyzacji (standardowej, więc dwie noce na wysokości "beczek") pod Elbrus bardzo źle się czuł i powoli szedł.
Na przełęczy pomiędzy wierzchołkami czuł się na tyle źle, że postanowił zawrócić i powiedział młodszemu koledze aby szedł sam.
Tamten (ok. 30-latek) czuł się bardzo dobrze, przyspieszył i wszedł na wierzchołek.
Już wracając, w połowie drogi do przełęczy spotkał tego drugiego, który postanowił jednak wejść.
Młodszy postanowił czekać na kolegę na przełęczy.
Zszedł, czekał dość długo, aż się zaczęło ściemniać.
Tymczasem tamten po wejściu na wierzchołek postanowił schodzić nie ścieżką ale zboczem wprost na przełęcz !!!, gdzie prawdopodobnie widział tego drugiego.
Zresztą trudno jest powiedzieć dlaczego zszedł ze ścieżki, być może wydawało mu się że jest gdzie indziej ?
Poślizgnął się i mimo hamowania czekanem obróciło go i zjechał na dół tak nieszczęśliwie, że złamał sobie kość udową.
Młodszy kolega doszedł do niego, ściągnął na płaskie miejsce na przełęczy, zabezpieczył go, otulił w co tylko miał (ale śpiworów nie mieli a tylko kurtki puchowe) i poszedł jak najszybciej po pomoc.
Zanim dotarł do schroniska, zanim pomoc wyszła (praktycznie od razu po zawiadomieniu) i zanim doszła do rannego minęło około 10 lub więcej godz.
Tymczasem przy całkiem bezchmurnej nocy i silnym wietrze temperatura na przełęczy spadła do wielu stopni poniżej zera (ile dokładnie - tego nie wiem).
Wystarczyło aby przemęczony i ciężko ranny człowiek w tych warunkach zamarzł.
Kiedy go nad ranem znaleźli, był już nieżywy, na dodatek jakoś się oswobodził z tego opatulenia, tak jakby sam chciał gdzieś iść.
Tymczasem mąż wraz ze swoją grupą dopiero docierali pod Elbrus i podchodząc pod szczyt akurat natknęli się na konwój tamtejszej służby ratowniczej jak znosili ciało.
Sam jak mówił urwał mu gałązkę kosodrzewiny.
Kolega, który zginął był "formalnie" członkiem obozu, który prowadził mój mąż, wiec potem było bardzo wiele tłumaczenia się, chociaż tak na dobrą sprawę wypadek był właściwie tylko i wyłącznie jego winą (jeżeli da się tutaj w ogóle mówić o "winie").
To wszystko znam jedynie z relacji męża i tego kolegi, który szedł razem z ofiarą wypadku, wiec bliższych szczegółów nie znam.
B.