Ostre Walenie, czyli mądry wycof, nigdy nie przynosi ujmy.
Pomysł zdobycia Ostrego Szczytu drogą Häberleina, co tu ukrywać, nie tylko był dość ciekawy, ale z racji pogody oryginalny, wiadomo, w sobotę pogoda miała dość konkretnie się zmienić, a że dopiero po południu, wyjeżdżamy z Krakowa o północy w składzie Adam (grubyilysy), Paweł (kilerus) i ja, Maciek (golanmac).
O siódmej, meldujemy się pod ścianą, do południa pięć godzin, a więc czasu mamy dość, siedzimy rozmawiamy staramy się wychwycić przebieg drogi, w końcu Adam rozpoczyna wspinaczkę, trzeba przyznać że idzie mu całkiem nieźle, szybko pokonuje pierwszy wyciąg i montuje stanowisko, po kilkunastu minutach, parę minut przed ósmą, wszyscy stoimy na pierwszym stanie, jakieś 30m nad podstawą ściany.
Już mamy zacząć kolejny wyciąg, gdy Adam odwraca się i mówi do nas, że kropla deszczu spadła mu na twarz, Paweł potwierdza że także i on padł ofiarą kropli, pojawiają się wątpliwości, zaczynamy dyskutować, niby to kilka kropel, przecież do południa ma być ładnie, iść dalej, nie iść ? Nagle odgłos nadchodzącej burzy sprawia że w ciągu jednej chwili stajemy się jednomyślni, wracamy na dół.
Gdy tylko ostatni z nas staje u podstawy ściany, wypogadza się, za chmur wychodzi słońce i ogólnie robi się przyjemnie. Zastanawiamy się co robić, Adam ma ogromne parcie, chce wracać, Paweł za to zupełnie parcia dziś nie ma, ja w sumie sam nie wiem, martwi mnie ta burza, bo co będzie jeśli dorwie nas gdzieś tam, wysoko w ścianie ?, w końcu pada pomysł – Jurzyca, droga o podobnej długości, jeden stopień łatwiejsza, a więc na pewno pójdzie szybciej.
Pierwszy wyciąg, dzielimy na dwa mniejsze, pokonujemy je sprawnie, choć niezbyt szybko, śpiesz się powoli jak to mówią. Drugi wyciąg jest zdecydowanie łatwiejszy, systemem półek i zachodów doprowadza nas na szeroką, trawiastą półkę, zaczynamy trzeci.
Gdzieś w połowie trzeciego wyciągu, zaczyna delikatnie kropić, postanawiamy wracać, tylko jak ? Adam jest na górze, a trzeba zjechać a nie ma z czego, gdzieś tam powinno być stanowisko zjazdowe, ale nie może go znaleźć, jest tylko jeden stary hak, który w połączeniu z dwoma frendami służy za stanowisko i nic więcej.
Postanawiamy że wejdę do stanowiska na , ściągając po drodze przeloty, gdy jestem na górze, na chwilę się rozpogadza, przestaje padać a z nieba znikają chmury, co robić ? zjeżdżać stąd, czy szukać stanowiska ? powinno być gdzieś tutaj, co robić ? może poszukamy ? Ok., będziemy szukać, Paweł właź na górę.
Stoimy na wąskiej półce, wpięci do stanowiska, pod nami czterdzieści metrów niżej , znajduje się dolny trawnik, Adam idzie dalej, ja go asekuruję, co chwilę pytamy czy coś widzi, niestety, za każdym razem odpowiedź jest przecząca, zaczyna padać, ciemne chmury przesłaniają niebo, krzyczymy „wracaj”, „wracam, asekuruj” odpowiada, po chwil jest prawie na stanowisku.
Nagle, deszcz zmienia się w ulewę, robi się ciemno, mokro i zimno, deszcz zmienia się w grad, stos białych kuleczek zasypuje wszystko dookoła, ściana zmienia się w kaskadę mniejszych i większych wodospadów, woda leje się dosłownie wszędzie, przelewa się przez mój kask, wpada za koszulę i wylewa rękawami i nogawkami.
W ciągu kilku sekund jesteśmy tak mokrzy, jak by ktoś nas wrzucił do wody, spodnie mam tak ciężkie, że zaczynają zsuwać się w dół, jest diabelnie zimno, półka na której stoimy zmieniła się w wartki potoczek i w efekcie brodzimy po kostki, w mieszaninie wody i gradu, a ulewa nie tylko nie chce się uspokoić, ale co chwilę przybiera na sile.
W głowie kłębią się setki myśli, mamy stracha nie ma co ukrywać, sytuacja jest nieciekawa i trzeba się z niej jakoś wydostać, nie tak dawno byliśmy w podobnej sytuacji, tylko że tam jeden wyciąg z wygodnego stanowiska oddzielał nas od bezpiecznego terenu, a tu mamy niepewne stanowisko, wąską półkę i około sto dwadzieścia metrów do podstawy ściany, ale spokojnie, mamy sprzęt, nic nam nie jest, damy radę.
Nie wiem ile trwała ulewa, kilka, może kilkanaście minut ale kiedy ustała wyglądaliśmy żałośnie, przemoczeni i bladzi ze strachu, trzęsąc się jak osika i zgrzytając zębami, no nic, trzeba stąd uciekać, „spi.erdalamy stąd” mówię, „jak ?, z jednego haka ?” pyta Adam, „dobij coś naszego” odpowiadam, trzęsąc się i dla rozgrzewki klarując cholernie ciężką, namokniętą linę.
Wiążę się do zjazdu, powyżej Adam montuje stanowisko, „mogę jechać” pytam ? „jedź, kur.va stój, taśma się rozwiązała”, czekam dłuższą chwilę, jadę co chwilę rozplątując i poprawiając linę, na szczęście kropi już tylko nieznacznie, niżej i niżej i jestem, na dolnym trawniku, prawie 50 metrów zjazdu, za mną ruszają koledzy.
„Co dalej ?”, słyszę, gdy są już na dole, „tu mamy batinoxa, zjedziemy na skos, do tamtej płyty ze stanowiskiem, a z niego, 40 m zjazdu i jesteśmy pod ścianą”, zjeżdżamy, pierwszy jedzie Adam, i aby uniknąć wahadła wpina się ekspresem w stary hak, na dole dowiązuje linę do stanowiska, będziemy mieli łatwiej.
Stoimy, na pochyłej płycie, wpięci w stanowisko zjazdowe, Adam wiąże się do zjazdu, żeby tylko nie zaczęło padać, myślę, miejsce w który stoimy, niewątpliwie zmieniło by się w wodospad. Pierwszy pojechał, kilka minut i jest już pod ścianą, ale mu zazdroszczę, teraz jedzie Paweł, ja na końcu, stoję i czekam, jeszcze 40 m i będziemy wszyscy bezpieczni.
Jesteśmy pod ścianą, zwijamy mokry szpej, wyżymamy ubrania, rozmawiamy, cieszymy się, udało się nam, spokojnie, bez stresów i nerwów wykaraskaliśmy się z dość niekomfortowej sytuacji, wycofaliśmy się wyciąg przed szczytem, a cieszymy się jak małe dzieci, szczyt nie ważny, ważne że jesteśmy cali i zdrowi.
Niewątpliwie była to moja najbardziej stresująca, choć i niewątpliwie najciekawsza, górska przygoda, chciał bym, już nigdy nie znaleźć się w takiej sytuacji, nie zarzekam się, bo wiem że pewnie zdarzy się jeszcze nie raz. Tak to już jest, że człowiek oswaja się z nowymi sytuacjami, a te które niegdyś powodowały ogromne emocje, w miarę zdobytego doświadczenia się niwelują, dodatkowo zmniejszając wagę tych które wcześniej wydawały się czymś wielkim. Nie mniej jednak mam nadzieję że na długo zapamiętam, to co czułem i doświadczyłem, gdy mój cel i marzenie, w ciągu kilku sekund zmienił się w pułapkę, z której bezpiecznie można wyjść, jeśli tylko nie zabraknie opanowania i spokoju całego zespołu.
Adam, Paweł, dzięki za piękną wycieczkę.
P.S.
Góra sama w sobie piękna, jeszcze na nią wrócimy