Trochę późno ale jest. Relacja z próby (niestety nieudanej) przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego. Może komuś się przyda.
Dzień 1
Trasa:Ustroń-Węgierska Górka czas: 13 godzin (tabliczkowy chyba 16 godzin)
A więc zaczęło się. Środa 19 sierpnia godzina 4.15 wyruszamy z Rabki w stronę Ustronia. 2 godziny później żegnam się i wyruszam w największą przygodę górską mojego życia:D
Jest jeszcze wcześnie i nikogo nie ma.
Pierwsze górka to Równica. Pełen sił i chęci dochodzę do schroniska bardzo szybko.
Kolejny cel to zejście do Ustronia i podejście pod Wielką Czantorię.
Zejście nie należy do ciekawych. Ustroń-Polana:
Za to podejście pod Czantorię jest ciężkie. Nie przypuszczałem że w Beskidzie Śląskim będą aż takie podejścia. I tu zaczynają się moje problemy. Zrobiły mi się odciski na piętach a ciężki plecak strasznie uciskał mi na barki. Zaczęło się robić naprawdę gorąco. Ale jakoś się udało.
Było by dużo łatwiej gdybym nie zapomniał plastrów. Bandaż dużo na odciski nie pomógł. Na szczycie Czantori stoi czeska wieża widokowa. Wejście płatne 3 zł. Według mnie opłacało się bo widoki z wieży naprawdę świetne. A z pod niej tylko widać drzewa.
Kolejny odcinek nie jest zbyt wymagający. Przyjemne widoki z drogi:
Wszystko było by pięknie tylko że jak robi się lekkie podejścia to idzie mi się ciężko. Nie wchodzę do schronisk staram się unikać ludzi i nawet dość mi to wychodzi. Jak sam to sam
Przed Kiczorami można zobaczyć takie oto ostańce skalne:
Na Kiczorach las strasznie wyłamany co chwilę później trochę mnie stresowało.
Schodząc na Kubulankę zgubiłem na chwilę szlak. W młodniku szlak był trochę źle oznaczony no i pech chciał źle skręciłem. Straciłem trochę czasu i trochę się postresowałem no ale jakoś udało mi się dotrzeć z powrotem na szlak.
Tuż za Kubulanką kolejne ostańce:
Powoli zaczyna się mój górski koszmar
Od przełęczy szlak biegnie początkowo asfaltem a później przechodzi w rozjeżdżoną ciężarówkami leśna drogę:
Nie dość że ją tak rozjeździli to jeszcze uciekając przed koparką źle skręciłem i znów zgubiłem szlak. Takie przygody i wysoka temperatura źle oddziaływały na moją psychikę. Ale jakoś udało się wyjść na szlak tuż obok schroniska na Beskidku:
Następny cel to Barania Góra. Po drodze jeszcze schronisko gdzie zaopatruje się w 2 litry wody(3 już zdążyłem wypić). Jest naprawdę gorąco. No ale co tam nie ma na co narzekać dobrze że nie pada deszcz i mam fajne widoki.
Na Baraniej kolejna wieża widokowa:
Tym razem bezpłatna i jak dla mnie znów przydatna.
Odcinek Barania-Węgierska jest bardzo piękny. Widoki jak dla mnie wspaniałe.
Tu też odleciałem. Skończyła mi się woda a słońce przygrzewało jeszcze dość mocno. Takiego czegoś to jeszcze nigdy nie przeżyłem. Ból pięt i barków wciąż się nasilał a tu już przestałem na niego zwracać uwagę. Przestałem myśleć o czymkolwiek. Liczyło się tylko to aby zejść do Węgierskiej Górki. Na tyle straciłem kontrolę że jeszcze raz zgubiłem szlak ale i to nawet mnie nie wzruszyło. Jakoś udało mi się na pół żywo doczłapać do miasta i znaleźć jakiś nocleg. Przed spaniem wypiłem jeszcze chyba 2 litry wody. W sumie na jeden dzień wypadło ok 7 litrów wody. Sam nie wiem jak to w siebie wlałem. To był chyba najcięższy dzień w moim życiu. Chciałem zrezygnować ale postanowiłem z tą decyzją zaczekać do następnego dnia.
Dzień 2
Trasa:Węgierska Górka-Przełęcz Głuchaczki czas: ok 10 godzin.
Gorąca kąpiel i ben-gay poratowały moją sytuację. Zmiana butów i plastry na tyle pomogły że mogłem się w miarę sprawnie poruszać. W planach było żeby dotrzeć do Markowych Szczawin ale jak wiadomo plany swoje a życie swoje. Węgierska Górka:
Z tego odcinka dużo nie pamiętam może dlatego że dzień wcześniej tyle przeżyłem. Po kolei mijam Słowiankę, Rysiankę i Halę Miziową. Idzie mi się przyjemnie. Ból mi już tak nie dokucza a widoki fajowskie
Pamiętam jak 2 gości się śmiało jak mnie zobaczyli z takim plecakiem i kijami. Mówili że pewnie zima nadchodzi że z kijami idę ale gdy im powiedziałem że mam zamiar przejść 520 km w 10 dni to już się inaczej patrzyli.
Na przełęczy Glinne zaatakowały mnie psy na całe szczęście miałem gaz pieprzowy którym je poszczułem
Utrzymuje mocne tempo bo chcę dotrzeć do Markowych jednak nie udaje mi się. W bazie namiotowej Głuchaczki dowiaduje się że na Markowych na nocleg trzeba być przed 17 a była już 17. Nie ryzykując spania na dworze zostaje w bazie na nocleg:
Obsługa bazy była naprawdę znakomita. Na wstępie dostałem gorącą herbatę i za nocleg zapłaciłem całe 7 zł. Naprawdę świetne miejsce na nocleg. Polecam każdemu.
Dzień 3
Trasa: Głuchaczki-Jordanów czas: 11 godzin
W nocy było strasznie wilgotno i padła mi bateria w telefonie. Nie miałem więc czasomierza ani kontaktu telefonicznego. Jednym z warunków żebym mógł iść w góry było to że będę dzwonił i pisał kilka razy dziennie.
Ból pięt już całkiem ustąpił więc idzie się o niebo lepiej. Pakuj więc żeczy i ruszam dalej.
Plan posypał się ale próbuję to naprawić. Podkręcam tempo i staram się nadrobić stratę. Szlak w dużej mierze biegnie lasem więc początkowo widoków nie ma:
Jako czasomierza używam teraz aparatu. Za każdym razem gdy chcę sprawdzić która jest godzina muszę zrobić zdjęcie
Do Markowych Szczawin udaje mi się nadrobić godzinę czasu z tabliczek więc jet naprawdę dobrze.
Teraz będzie trochę ciężej. Podejście pod Bronę i pod Babią Górę. Pod Bronę poszło gładko:P
Pod Babią było już gorzej. Słońce znów spiekało a ja trzymałem bardzo szybkie tempo aż w pewnym momencie padłem. Organizm odmówił posłuszeństwa
Musiałem zrobić 10 minut przerwy żeby móc ruszyć dalej. No i udało się po chwili stanąłem na najwyższym szczycie podczas mojej wycieczki.
Na szczycie chyba z 50 osób więc nie zatrzymuje się tylko idę trochę dalej zjeść jakieś śniadanko. Nie ma to jak chleb, ser biały i woda mineralna. Wyborne. Odcinek do Krowiarek nie wspominam najmilej. Minąłem chyba ze 100 osób i jeszcze wszyscy jakoś tak dziwnie na mnie patrzyli jak z takim plecakiem truchtałem sobie w dół.
Na przełęczy znów chwila przerwy. Jest ciężko ale to pewnie od tego że cały czas było w dół.
Siły wróciły mi już na dobre. To było ciężkie zejście ale pomogło. Pod górę mogłem teraz naprawdę szybko iść. Na Śmietanowej nic ciekawego nie ma więc nawet się nie zatrzymuje. Przerwa będzie dopiero na Krupowej. Na Policy tylko zdjęcie:
i idę dalej. Do Krupowej docieram szybko. Nadrobiłem dużo czasu więc mogę trochę poluzować. Jednak nie robię tego. Wpadłem już w takim rytm że nie potrafię zwolnić.
Hala Malinowa:
Gdzieś w okolicy Cupla spotykam jakiegoś kolesia który użycza mi telefonu. Musiałem zadzwonić do domu żeby czasem nie chcieli Gopru wzywać. Szybko docieram do Bystrej:
A później do Jordanowa:
W końcu docieram w znajomą okolicę. W Jordanowie postanawiam odpuścić i wrócić do Rabki busem. Odcinek Jordanów-Rabka już przechodziłem i jest to chyba najgorszy odcinek całego GSB dlatego też szkoda mi było czasu na łażenie po asfalcie.
Dzień 4,5,6
Stało się coś czego bym nigdy nie spodziewał. Pobyt w domu totalnie mnie rozłożył na łopatki. Planowałem przejść cały szlak w 10 dni i miałem tylko 1 dzień zapasu. Jak do tej pory część planu została spełniona w 3 dni dotarłem do Rabki. Niestety noc mnie wykończyła. Nie mogłem zmrużyć oka. Byłem bardzo zmęczony a nie mogłem zasnąć. Takiego uczucia jeszcze nigdy nie przeżyłem i już nigdy nie chcę. W głowie zrobił się jak by podział na 2 części. Jedna część ta bardziej ambitna chciała iść dalej i jeszcze powalczyć. A ta druga leniwa chciała zostać w domu- tu gdzie jest wygodnie i przyjemnie. Ich starcie nie pozwoliło mi spać.
Dzień 4 - rano nie miałem nawet sił wstać z łóżka. Nieprzespana noc tak mnie zmęczyła jak w sumie te 3 dni wcześniejsze. Postanowiłem więc wykorzystać ten jeden dzień zapasu i odpocząć.
Dzień 5- (sobota)prognozy ICM się zepsuły i nie miałem pojęcia co będzie z pogodą. W telewizji zapowiadali burze i wichury więc nie zaryzykowałem i nie wyruszyłem dalej. Jak się okazało później pogoda była wspaniała a tych debili z telewizji już nigdy nie posłucham(od tamtej pory nie oglądam prognoz w TV) Postanawiam jednak jeszcze powalczyć i spróbować przejść całość tylko teraz trochę szybciej. Wyjście w ten dzień było już bez sensu bo nastawiony na zła pogodę odespałem zaległości i wstałem dopiero po południu. Plan był taki: wywalam z plecaka połowę rzeczy(waga spada do 9kg) przyspieszyć i przejść do końca.
Dzień 7- rano wstaję pełen sił i chęci i co się dzieje-burza. W domu rozległo się tylko głośne k.rwa. Prawie się popłakałem. Byłem bardzo zły ale nie zrezygnowałem.
Dzień 8
Trasa: Rabka-Krościenko czas: 11 godzin.
Mówi się trudno. Jakoś to przecierpiałem i ruszyłem dalej.
Droga większości znana więc nie ma co pisać. Jedyne co było ciekawe to to że przed Starymi Wierchami spotkałem dzika który narobił mi trochę strachu. Ale jakoś udało się wyjść bez szwanku. Wykorzystałem przysłowie "kto spotyka w lesie dzika ten na drzewo szybko zmyka" i obeszło się tylko na chwili strachu. Zdjęcia mi się niestety nie udało zrobić bo nie miałem jak aparatu na drzewie wyciągnąć. Kilka fotek:
Ten odcinek przechodziłem już chyba 5 raz więc nie miałem żadnych problemów. Po takim odpoczynku szło się bardzo przyjemnie. Po drodze wpadłem tylko na pewien pomysł który później udało mi się zrealizować.
Dzień 9,10
Trasa:Krościenko-Rytro i Ustrzyki Górne-Wołosate-Ustrzyki Górne czas: 8 i 7 godzin.
Tym pomysłem z poprzedniego dnia było pojechanie w Bieszczady. Nigdy wcześniej tam nie byłem a Beskid Niski nie jest chyba tak atrakcyjny. Nie zdołał bym dojść w Bieszczady dlatego postanowiłem opuścić Niski pojechać na miejsce pociągiem. Na pokonanie trasy z Krościenka miałem dużo czasu więc postanowiłem iść z czasami tabliczkowymi. Nie udało mi się to jednak. Nie potrafię się tak wlec. Na dobry początek dnia znalazłem takiego oto grzybka:
Najgorzej było tylko podejść pod Dzwonkówkę. Dalej szlak biegnie łagodnie. Na Dzwonkóce znalazłem jedną jedyną tabliczkę na której czas przejścia odcinka był by trudny
Beskid Sądecki jest naprawdę fajny pod względem widoków. Mieszkam stosunkowo niedaleko a byłem tam pierwszy raz w życiu:
Na Przehybie zjadłem sobie barszcz biały. Polecam był naprawdę rewelacyjny.
Widok na Radziejową:
I tu się wpakowałem. Znów przez młodnik. Źle oznaczony szlak i obszedłem szczyt dookoła szlakiem zimowym. Jakiś mi się taki podejrzany wydawał ale szedłem dalej aż do przełęczy gdzie łączył się z normalnym szlakiem. Trochę się wkurzyłem i wybiegłem na szczyt bo stwierdziłem że nie można tak odpuszczać najwyższego szczytu Beskidu Sądeckiego
Na szczycie kolejna wieża widokowa. Bezpłatna i moim zdaniem po raz kolejny polepsza widoki.
Wilka nie udało mi się spotkać:
A byłem przecież cicho
.
Kolejny cel to Niemcowa. Na Niemcowej spotykam grupę starszych ludzi z sanatorium wraz z przewodnikiem. Podłączam się pod nich bo chcę posłuchać opowiadań przewodnika. Gdy zaczął opowiadać o GSB zaśmiałem się i powiedziałem mu że właśnie ja go przemierzam. Zostałem nagrodzony oklaskami i gratulacjami. Porozmawiałem sobie z przewodnikiem i udało mi się zdobyć trochę ciekawych informacji a także.. a to za chwilę:P Ruiny szkoły na Niemcowej:
Chatka pani Nowakowej:
Udało mi się wraz z grupą wejść do środka i poznać panią Nowakową
Mieszka tu sama bez prądu i bieżącej wody. Zapomniałem ile ma lat
ale chyba koło 80. Gdy ją odwiedzaliśmy jeszcze krowę wyprowadzała. Tam też pożegnałem się z grupą i poszedłem sobie do Rytra.
W Rytrze poszedłem na stację kupić bilet na pociąg. Po 30 minutach udało się kupić bilet do Sanoka. Wszystko pięknie gdyby nie te przesiadki i to że będę tam jechać ok 12 godzin. Nie zdawałem sobie sprawy że będzie tak ciężko. Na pociąg w Rytrze czekałem prawie 2 godziny. Pierwsza przesiadka w Tarnowie
Godzina czekania i kolejnym pociągiem do Rzeszowa. Tam było najgorzej.
Czekanie od 0.30 do do 6.30 na pociąg do Sanoka. Na dworze zimno a do środka bałem się wejść bo pełno różnych podejrzanych typów się tam kręciło. No więc zostałem na peronie i przez 6 godzin chodziłem tam i z powrotem żeby tylko nie zasnąć. Było okropnie ale na szczęście jakoś to przeżyłem. W Sanoku zdążyłem tylko dojść na PKS i po chwili już siedziałem w autobusie do Ustrzyk Górnych. Przez całą noc nie zmrużyłem oka. Teraz jest już dzień więc nie ma szans na spanie. o 12-30 docieram do Ustrzyk i nie zastanawiając się długo robię małe zakupy i ruszam na czerwony szlak w kierunku Tarnicy.
Pomimo tego że jestem już ponad 30 godzin na nogach idzie mi się bardzo przyjemnie. Widoki rewelacyjne. Ani nie Beskidy z zalesionymi szczytami ani nie Tatry z przepaściami i turniami. Widoki wynagradzają mi trud podróży.
I upragniona tabliczka:
Chwila zadumy. Czuję się szczęśliwy że ją widzę a jednocześnie trochę smutny że nie udało się przejść całego GSB. Może za rok się uda...
Wiem że to jeszcze nie koniec mojej wakacyjnej wędrówki. Muszę jeszcze dotrzeć do Ustrzyk i znaleźć jakiś nocleg. Trasę Wołosate-Ustrzyki pokonałem w 45 minut
Postanowiłem zrobić mocny finisz i udało się. Nocleg w Kremanarosie. Różne opinie krążą na temat tego schroniska a ja go bardzo miło wspominam szczególnie klimatyczny barek. Tego dnia jeszcze przebywam w barze ale po 40 godzinach bez snu i tylu kilometrach padam do łóżka.
Dzień 11
Trasa:Ustrzyki-Smrek czas: 8 godzin
Zostawiam część rzeczy w Kremanarosie i wyruszam z dużo lżejszym plecakiem. Dziś ostatni dzień wędrowania. Cel: Połonina Caryńska i Wetlińska. Poszło szybko i przyjemnie. Nic ciekawego się nie działo. Kilka fotek:
W Smreku załapałem stopa prosto do Ustrzyk i tak zakończyłem swoją przygodę w górach. Następny dzień zajął mi powrót autobusami do Rabki.
Na zakończenie chciałem dodać tylko ż bardzo się cieszę że udało mi się tyle przejść. Zdobyłem wiele doświadczenia na przyszłość. Myślę że zrobienie czegoś takiego w wieku 17 lat jest czymś przynajmniej dla mnie
ps. Ciekawy jestem ile osób przeczyta cały tekst