Rok i 2 lata temu w okolicach czerwca miałem prywatno-służbowe wyjazdy integracyjne w góry. Chyba się podobały, bo w tym roku również ludzie się domagali. Tym razem sam wyjazd organizował Szef, a mnie pozostało tylko wymyślenie wycieczki. Bardzo mi odpowiada taki podział ról. Szef wymyślił Szczawnicę. Ja wymyśliłem Wysoką, ale był dość spory opór, bo jak to nie iść na Trzy Korony? Była nawet ankieta, ale pytania do niej układałem ja, więc Wysoka wygrała
Miało nas być 18 osób. Jednak 2 dni przed wyjazdem prognozy były fatalne. Prawdopodobnie dlatego 4 osoby dziwnie się rozchorowały, albo wyskoczyły im bardzo ważne niecierpiące zwłoki sprawy. W przeddzień wyjazdu było już nieco lepiej, szczególnie na sobotę. Natomiast na miejscu okazało się, że jest jeszcze lepiej, tak to czasem z tą pogoda bywa

Startowaliśmy z Jaworek. Mimo tego, że w piątek wieczorem byłem na urodzinach koleżanki Ukochanej, to przyjechałem na miejsce godzinkę wcześniej i korzystając z pięknego poranka udałem się na mały biforek na górkę Opołta. Piękny widok na kościół w Jaworkach, Wąwóz Homole i Wysoką na ostatnim planie.

Potem przeszedłem kawałek łąkowym grzbietem w stronę Radziejowej i wróciłem do Jaworek, gdzie mieliśmy umówiony start z ryneczku na godz. 9:00. Chciałem przybyć jako ostatni i zaskoczyć wszystkich moją punktualnością.

Ale czekała mnie niespodzianka. Ryneczek był pusty. Po chwili o 8:59 pojawił się Szef z osobami z którymi jechał z Tarnowa i też był zdziwiony. Potem przybył Kraków, potem Katowice. Okazało się, że najpóźniej (9:30) na miejscu pojawiła się ekipa z Warszawy, która nocowała w Szczawnicy - taki paradoks.

No to Ruszamy. Wymyśliłem na Wysoką trasę pozaszlakową. Najpierw wygodną drogą do górnej stacji kolejki.

Bardzo tam ładnie. Są bacówki, zwierzątka. Praktycznie brak ludzi.

Jednak widać jaka jest tendencja. Budują już całe osiedla...

Dalej idziemy łąkowymi ścieżkami w stronę Wysokiej. Podejście jest idealne. Delikatnie stopniowo pod górę (nie to co szlakiem), z cudnymi widokami.

Jednak niechodzący po górach ludzie trochę marudzą, że stromo. Jedna koleżanka z Warszawy się wróciła. Inny kolega z Tarnowa się odłączył i powiedział, że Wysoką odpuszcza (spotkamy się na Durbaszce).

Stwierdziłem, ze trzeba zrobić zdjęcie grupowe zanim jeszcze ktoś jest


Teraz w moich planach było odrobinkę chaszczowania, żeby przebić się do granicy. Wywołało to mocne zaniepokojenie grupy. Czy na pewno tutaj? Czy dobrze idziemy? Czy jestem pewien? Wszyscy mają teraz GPS, mapy w zegarkach i smartfonach. Liczą na bieżąco dystans, przewyższenia, mierzą tętno i inne wskaźniki o których nie mam pojęcia. Aplikacja proponuje trasę, proponuje odpoczynek. Każdy może zakwestionować decyzje przewodnika, bo przecież na ekraniku widzi wszystko lepiej i ma w każdym momencie podaną odległość do celu w metrach, minutach, różnicy wzniesień. Oj, ciężki teraz los przewodnika


Trzeba było 10 metrów przejść w pokrzywach. Dramat współczesnego człowieka. Ciągłe pytania. Czy na pewno jestem pewny, że tutaj? Jakie punkty dodane ma ta trasa względem szlaku? Czy nie lepiej się wrócić?

To było naprawdę tylko parę metrów chaszczowania. Morale siadło mocno. A myślałem, że to Ukochana marudzi najbardziej


Podchodzimy do Wysokiej od tyłu. Przed nami ściana płaczu. Kolejny kolega rezygnuje. Pyta czy dojdzie do szlaku odchodzącą w bok ścieżką. Ścieżka wygląda dobrze, ale jej nie znam, więc mówię, że nie wiem. Na mapach ścieżka się urywa, ale ktoś sprawdza, że zostaje wtedy 50 metrów do szlaku, więc jaki problem? Ja jestem sobie w stanie wyobrazić co to może być za problem, ale kolega zachęcany przez innych zdecydował się pójść. Myślałem, że możliwe, że już go nigdy nie zobaczę, ale życzyłem szczęścia i szepnąłem ostatnie słowo, że jakby było za trudno, to ma się wrócić po śladach.

Zawsze śmiałem się z Ukochanej, że nadużywa rąk w lekko stromych miejscach. Nasza grupa zamieniła się w stado małp nieporadnie wpełzających pod górę. Dobrze, że nikt tego nie widział. Potem stanęliśmy pod skałami. Strzeliłem przemowę, że czas oddzielić chłopców od mężczyzn. Tych pierwszych zapraszam na ścieżkę omijającą skały.

Brałem pod uwagę, że wszyscy się mogą wycofać, ale o dziwo tylko 3 osoby odpuściły, a reszta raźnie zaatakowała. Tobi zaczął szczekać, czyli uznał, że zrobiło się naprawdę trudno.

Tak naprawdę jest tam tylko jeden trudny moment. Własnie to miejsce. Można albo iść kominkiem, co jest trudniejsze technicznie, albo grzebykiem z prawej (tak jak mój Szef), co wymaga jednak silniejszej psychy, bo obok ma się kilkumetrową przepaść. Ludzie różnie to pokonują. Ja i Tobi grzebykiem, Ukochana kominkiem. Co kto woli. Szef trochę spanikował nad tą przepaścią, widać brak doświadczenia w takich sytuacjach. Nogi mu się plątały, kolana trochę poharowały, ale tylko on odniósł obrażenia, reszta bez szwanku.

Tak to wygląda od góry.

A najlepiej wygląda to zza barierek. Jak nagle ludzie wyłaniają się z przepaści, z pieskiem


Fotka szczytowa. Wysoka mocno zarasta od północnej strony.

Tłumy na szlaku. Weekend, pogoda, masakra turystyczna. A myśmy do tej pory cały czas wędrowali sami. Bardzo fajną drogę na Wysoką wymyśliłem. Pod Wysoką widzieliśmy 2 pieski. Oba były niesione pod górę. Nie wiem czy już padły, czy nie mogą chodzić po kamieniach bo mają delikatne łapeczki. Nie dziwię się, że jest ZAKAZ z pieskami na Wysoką. Jestem jak najbardziej za takimi zakazami. Nie powinno się męczyć piesków.

Poniżej spotykamy Andrzeja, który przed ścianą płaczu poszedł w nieznaną ścieżkę. A więc przeżył. Nie przeżyły tylko buty, z których odpadły podeszwy


Pogoda chwilowo siadła. Piękny kadr na Pieniny Właściwe. Uświadomiłem sobie, że byłem na tych wszystkich widocznych pipańcikach (i Tobi też był). Idąc od lewej: pierwsza piramidka to Macelowa Góra, potem Flaki, Cyrlowa Skała, Nowa Góra, Macelak i Trzy Korony, a pod nimi Hiolica i Wysoki Wierch. Na każdej z nich byłem. Wzruszające.

Potem jak to określili koledzy i koleżanki - największa wpadka organizatora. Durbaszka to schronisko bezalkoholowe. Za to wypogodziło się ponownie. Schodzimy drogą, a na koniec skrótem do wejście do Homola.

A potem super skrótem przez spróchniały mostek i cmentarz do parkingu pod kościołem, gdzie dziękuję grupie za wycieczkę i uświadamiam, że koszt usługi przewodnickiej, którą im dałem gratisowo był minimum 2000 zł. - było 2 przewodników: ja i Tobi + Tobi był jeszcze psem ratowniczym.

Przejeżdżamy do Szczawnicy na parking na zapleczu PKO. Stamtąd mamy 1,4 km do bacówki pod Bereśnikiem (odległość w linii prostej). I to był największy koszmar. Niektórzy szli 3 godziny... Ja zaproponowałem skrót, ale z ostrym podejściem. Na zdjęciu Pan Kierownik niosący plecak pracownika, który opadł z sił. Najlepszy kierownik na świecie - tak dba o zespół.

Pod krzyż na Bryjarce podszedłem sam. Nikt już nie chciał. A widoki były warte.

Zaczynamy część artystyczną

Różne trunki wskakują na stół. Tego dnia piłem: piwo, piwo, becherovkę, żubrówkę, soplicę pigwówkę, piwo, whiskey, wino z 2014 roku. Najlepsze było to wino. Przy dogasającym ognisku, w kółeczku, pił kto mógł, bo niektórzy już nie mogli.
A co do zdjęcia, widzicie ilu ludzi gapi się w telefon? Podobno mają zakazać komórek w szkołach. Dorosłym też powinni zakazać


A to grill. Wyjazd był prywatny, ale grill na koszt firmy


Następny dzień. Grupa się rozdziela. Jedni odą szlakiem, inni drogą. Tobi rozdarty nie wie co zrobić.

Na drugi dzień Szef zaplanował wypożyczenie rowerów i Czerwony Klasztor. Byłem w stanie się założyć, że nic z tego nie wyjdzie... i bym przegrał. Normalnie wypożyczyli rowery i pojechali. A ja z Tobim, poszedłem górami do Chaty Pieniny w Leśnicy, gdzie mieliśmy się spotkać na końcowym obiedzie.

Moja trasa była ambitna. Chciałem zeksplorować skałki, które widziałem kiedyś z Holicy. Planu nie udało się zrealizować w całości, ale rozejrzałem się po okolicy.

Część skałek odnalazłem. Co mogłem to pozdobywałem. Odkryłem ścieżkę, którą zszedłem idealnie do samej Chaty Pieniny.

Byłem na tych skałkach z prawej i zastanawiałem się czy zdobywać tą najwyższą pośrodku. Odpuściłem bo miałem mało czasu, wszystko było mokre po nocnych burzach, poza tym nie byłem w pełni sił po imprezach.

Szczęśliwie spotkałem się z grupą. Spory deszcz wypadał się w trakcie obiadu. Pogoda mocno nam sprzyjała podczas tego wyjazdu.

Wracałem Drogą Pienińską.

Znalazłem skałki, które widziałem z Holicy, a do których nie dotarłem dzisiaj. Bardzo intrygujące. To wyprawa na cały dzień, o dużym stopniu ryzyka. Muszę tam kiedyś stanąć na górze.

Na koniec spotkałem się z grupą ponownie pod PKO przy autach. Okazało się, że na rowerach wcale nie było szybciej licząc czas na ich oddawanie w wypożyczalni

Dzisiaj na tele w ramach podsumowania wycieczki ludzie ogólnie zadowoleni. Wysoka przez skałki im się podobała

Wszyscy wrócili żywi, choć ekipa z Tarnowa lekko wypadła z drogi z powodu przyśnięcia za kierownicą. Jedyny zarzut do mnie był taki, dlaczego to schronisko gdzie spaliśmy było tak wysoko - ale to wybierał Szef, nie ja
