Tegoroczny styczeń był wyjątkowo łaskawy i pogoda i warunki śniegowe zagrały jak należy. Odrabiamy zatem zeszłoroczną zaległość, kiedy to z Michałem wycofaliśmy się z Jagnięcej Dolinki z powodu fatalnej pogody. Startujemy w czwórkę z parkingu Biała Woda. Jest słoneczny i mroźny dzień, już z pierwszej polany rozpościera się ładny widok na Łomnicę, Kieżmarski i Huncowski, w oczy rzuca się niewiarygodnie mała ilość śniegu jak na styczeń.


Łapiemy wschód słońca.

Jedyne co dobija to info na tabliczce, że do schroniska są 3h marszu. Idzie się jednak całkiem szybko, dobrze ubity śnieg na szlaku, ciekawe widoki dookoła i zasuwam w butach trailowych a nie w buciorach pod raki.



Po 1,5h marszu wychodzimy na ostatnia prostą w stronę schroniska.





Wbijamy do schroniska by wsunąć kiełbę i zalać bylinkowym czajem. Co się rzuca w oczy to niewielka ilość turystów, w zeszłym roku to ledwo się można było wcisnąć do środka. Po niecałej godzince restu wskakuję w buciory i kierunek Jagnięca Dolinka. Tym razem można normalnie podejść szlakiem przysypanym śniegiem, w zeszłym roku do pokonania była bardzo stroma ściana z wybitymi stopniami.



Kierujemy się w głąb doliny a potem na wyraźny garb odchodzący od wylotu żlebu spadającego z Jastrzębiej Przełęczy. Idzie się mega komfortowo, śnieg jest jak beton, żadnego zapadania się po kolana czy kostki. Docieramy na wspomniany garb, gdzie stoi jakieś dziwne urządzenie, chyba do pomiaru opadów, taki Sputnik do góry nogami








Z dołu ustalamy przebieg drogi podejścia na przełęcz, ubieram raki, uprząż, czekany w dłoń i rura w górę. Idę pierwszy za mną Michał, Bogdan z Kubą zostali sporo z tyłu, ale do przełęczy nas dogonią.





Bogdan z Kubą obok Sputnika.

Podejście jest dość strome, ale świeżo naostrzone raki pokazują na co je stać.







Docieramy z Michałem na przełęcz i sadowimy się po słonecznej stronie grani, powoli doszpejamy się i obserwujemy z bocianiego gniazda podchodzącą resztę ekipy.

Super widoki w stronę Durnych i Czarnego.


Jagnięcy topi śniegi w ciepłym styczniowym słońcu.

Plecaki zostawiamy na przełęczy, wchodzimy na szczyt granią, chyba wycenione to jest na II, zejście będzie łatwiejszą drogą, która prowadzi południowo-wschodnia ścianą. Pierwszy idzie Kuba, po drodze jest kilka starych haków i stanów z repów i taśm. Crux jest praktycznie na samym początku, jest to pionowa około 2m ścianka, pokonujemy ja drytool-owo.





Po pokonaniu pierwszego spiętrzenia schodzimy na stronę Doliny Jastrzębiej by strawersować mało ciekawą turnię i wejść już na właściwą grań w kierunku szczytu.








Przejście idzie dość sprawnie, grań jest lita, może nie jest jakoś przesadnie długa, ale w sam raz na krótki zimowy dzień. Za to widoki prawie alpejskie.

Docieramy na szczyt.



Na szczycie jest figurka Matki Boskiej ?

No to lecimy z sesjoną




Ze słowackiego Mnicha widoki jednak ładniejsze niż z naszego.




Z Kubą zaczynamy powoli kierować się w stronę zejścia robiąc miejsce Bogdanowi i Michałowi. Ze szczytu nie widać Zielonego Stawu ani schroniska, trzeba trochę zejść. Dochodzimy do czegoś w rodzaju balkonu, z którego skręca się prawie o 180 stopni i wchodzi na "drabinę" schodzącą do żlebu.






Latem to zejście musi być dość parchate, sporo luźnych kamieni na podłożu, teraz jest śnieg, więc idzie się pewnie. Przed wejściem do żlebu do pokonania jest około 3m lodu, dość czujne miejsce.






Wchodzimy do żlebu około 30m poniżej przełęczy, więc znów trzeba podejść by zwinąć plecaki, potem już prosta w dół.




Ciśniemy do schroniska bo buchty stygną

Byliśmy jedyni tego dnia na tym piku, apetyt był jeszcze na Kozią Turnię, ale w dolinie już była szarówka, więc przy zejściu pewnie byłoby już ciemno, parę osób było na Jagnięcym a tak bez tłoku.

Buchty i tmawy Saris weszły pięknie, żegnamy Zielony Staw.


Krasna akcia
