Kiepska pogoda za oknem i w górach, może by tak wrócić wspomnieniami do wakacji
W tym roku któryś raz z rzędu spędzamy je w Chorwacji. Jak wiadomo to górzysty kraj, z łatwymi do zdobycia szczytami, ale jak dla mnie z nieakceptowalnymi temperaturami by za dnia włóczyć się po górach gdy z nieba leje się żar. Góra Świętego Eliasza to najwyższe wzniesienie na półwyspie Peljesac o mało imponującej wysokości 961m, ale uzmysłowić sobie trzeba, że wchodzimy na szczyt z poziomu morza, także przewyższenie już nie jest takie banalne. Szczyt ten ma bardzo charakterystyczny kształt i widoczna jest z wielu miejsc, czy to z wybrzeża, czy też z którejś z dalmatyńskich wysp. Wielokrotnie obserwowałem ten wyrastający z morza masyw, szczególnie dobrze widoczny gdy ustaje wiejący na wybrzeżu lokalny wiatr Bora. Gdy zapada decyzje, że kolejne wakacje spędzamy w Orebiciu, czyli miejscowości u stóp Eliasza, zaczynam snuć plany co do wejścia na tą górę. Kilka razy nastawiam zegarek na czwartą rano, ale jakoś nic nie może mnie zmotywować by o tak wczesnej godzinie zwlec się z łóżka na wakacjach

Nie bez znaczenie jest też dzień, w którym udamy się na szczyt. Tutejszy klimat jest dość specyficzny, jeżeli dzień jest słoneczny i bez wiatru to trzeba liczyć się z tym, że dnia następnego będzie kiepska widoczność. Na wyjście wybieram dzień poprzedzony wieczorną burzą. Poranek jest rześki i wietrzny co gwarantuje, że będzie coś widać. Startuję kilka minut po czwartej z centrum Orebicia. Szlaki prowadzące na szczyt z Orebicia są dwa, wybieram na wyjście tą krótszą drogę, ale ponoć trudniejszą z bardzo widokowym trawersem pod szczytem. Początkowo szlak prowadzi bardzo długim trawersem u podstawy góry w głąb bardzo wąskiej doliny. Potem już stromiej gęstymi zakosami w dębowym lesie, nawet nie miałem pojęcia, że takie drzewa tutaj rosną i o dziwo ten najbardziej męczący odcinek pokonuje się w przyjemnym cieniu. Kolejny fragment to coś w rodzaju gołoborzy, którymi wchodzimy na widokowy trawers , którym przechodzimy na drugą stronę podszczytowych fragmentów na bardzo rozległy płaskowyż. Już z trawersu mamy rozległe widoki na Orebić, kanał Peljaski i południowo-wschodnia część półwyspu.








Jeszcze zanim płaskowyż przysłoni wszelkie widoki, mamy wgląd na miasto Korcula.

Na płaskowyżu rośnie rzadki sosnowy las, w miejscu tym najłatwiej się zgubić, znakowanie szlaku jest nieczęste i od groma ścieżek w różnych kierunkach a droga na szczyt nie jest taka oczywista.


Docieramy do domku/schroniska, do tego miejsca dochodzi jeszcze jeden szlak z Orebica spod samostanu Gospe od Andela. Tym szlakiem mam zamiar schodzić.

Potem równie rozległym zboczem kierujemy się do góry ku mało widocznemu wierzchołkowi.







Docieram na szczyt, na którym jest tabliczka informująca o nazwie szczytu, puszka z zeszytem i krzyż, właściwie dwa. Jestem sam i za bardzo nie ma mi kto foto zrobić

Widoczność jest genialna, widać wyspy Hvar i Brać na północy oraz spory fragment wybrzeża z górującym szczytem w masywie Bikovo Św. Jurkiem, obok wyspa Korcula i za nią Vis, gdzieś na południu majaczy Mljet, najciekawiej jednak wygląda sam półwysep, jego górzyste ukształtowanie ciągnące się w kierunku południowym.







Co mnie zdumiewa, to to że ze szczytu nie widać Orebica, jak to ? A no tak to, to co widać z Orebica to przedwierzchołek. Zatem łatwą grania idę w kierunku Orebica do miejsca, w którym spodziewam się go zobaczyć. I bingo, docieram to miejsca gdzie grań ostro opada w dół i jest zrobiona jakaś fikuśna konstrukcja z luźnych kamieni.





Zbliżenie na przystań promową w Orebicu i miasto Korcula.






Wracam na główny wierzchołek.



Na szczyt dociera grupa z Częstochowy, dzięki nim mam foto i namawiają do wpisu w zeszycie.

Nie tracąc czasu zaczynam schodzić, słońce się rozkręca i temperatura wzrasta a w takich okolicznościach przyrody wolę leżeć na plaży niż pocić się na kamiennej pustyni.


Docieram do domku, gdzie już wśród sporej grupy turystów potwierdzam kierunek zejścia. Szlak prowadzi w gęstym sosnowym lesie a potem bardzo długim trawersem z widokiem na Korculę sprowadza pod samostan.








Docieram do rozwidlenia szlaków na Orebic i Viganj i od tego momentu towarzyszą mi już tylko widoki na pobliską Korculę. Ostatni fragment szlaku prowadzi pomiędzy niezamieszkałymi posesjami i sprowadza na asfaltową drogę, którą docieram do samostanu.







Z pod samostanu jest niesamowity widok na kanał Peljaski, miasto Korculę i cedrowy las poniżej drogi na której się znajdujemy.





Obok samostanu znajduje się ciekawy cmentarz, zresztą większość starych cmentarzy w Chorwacji wygląda dość ciekawie i położone są w miejscach z których rozpościerają się ładne widoki.



Powrót na kwaterę to kilkadziesiąt minut po asfalcie w coraz bardziej upierdliwym skwarze. Na kwaterę docieram po dziewiątej a w progu wita mnie zapach świeżo zaparzonej kawy

Mój Boże to był czas
