Bardzo zabawne. Tutaj masz dla kontrastu, też znalezione w sieci (konkretnie na forum ngt,
), przygody z zimowym wejściem na Tarnicę prostym szlakiem z Ustrzyk Górnych.
Piękne są góry latem i piękne są zimą. Mniejsze, czy większe nigdy nie są w 100% bezpieczne, nawet mimo dobrego przygotowania.
Pozwolę sobie opisać tu przygodę, która zakończyła się szczęśliwie i której doświadczyłem na własnej skórze.
Dnia 08 stycznia br. będąc w Bieszczadach już od dwóch dni, gdzie troszkę zdążyłem pochodzić, postanowiłem udać się na Tarnicę. Start zaplanowałem z Ustrzyk Górnych szlakiem czerwonym, czyli około 3-4 godziny marszu. Plan był dobry. Mróz też
Z powodu mrozu miałem kłopot z pojazdem, co opóźniło moje dotarcie do Ustrzyk Górnych. O godzinie 11.00 mijałem ostatni parking tuż przed wejściem do lasu. Szlak był nawet przetarty, nie był nawet miejscami zawiany, co świadczyło o sporej liczbie turystów i stabilnej pogodzie.
Szedłem na rakietach z lekkim plecakiem, do którego spakowałem: mapę, kompas, latarkę, termos + batoniki (Mars, Snickers), kurtkę z Gore, polar, rękawice i oczywiście dokumenty. Miałem przy sobie dwa telefony, lecz ... o tym będzie później
Odcinek do pierwszej tabliczki zrobiłem zgodnie z podanym czasem. Ciągle spoglądałem w górę. Czasami słychać było podmuchy wiatru na szczytach drzew, lecz nie robiło to na mnie wrażenia. Wiatr jak wiatr. Tempo miałem dobre, zmęczenia nie odczuwałem, nie marzłem, więc dreptałem dalej. Zatrzymałem się tuż przy wyjściu z lasu, gdzie zjadłem batonika, napiłem się herbaty i wtedy stwierdziłem, że ''dmucha''. Podczas postoju troszkę wytraciłem ciepła, i ... wiatr według mnie nieco się nasilił. No cóż - pomyślałem - pora ruszać dalej. Założyłem ciepłe rękawice i do przodu. Tuż po wyjściu na otwarty teren, a przed podejściem na Szeroki Wierch wyprzedziła mnie dwójka turystów. W tym miejscu szlak był już oblodzony. Turyści byli kilkanaście metrów przede mną, a wiatr wiał całkiem nieźle. Zatrzymałem się nawet na chwilę i zastanawiałem, czy nie założyć kurtki Gore i polara, ale ostatecznie zrezygnowałem. W puchówce było ciepło, a wiatr wiał w plecy, więc co tu kombinować? Gdy wyszedłem na grzbiet wiatr szalał już mocno. Turyści zwiększyli dystans między nami, bo moje tempo spadło, mimo wiatru w plecy. Miałem ciągle na nogach rakiety, które wcale nie ułatwiały marszu podczas tych podmuchów. Wiało już na tyle silnie, że spychało mnie ze szlaku. Wtedy stwierdziłem, że nie jest wcale fajnie. Śmiało mogę stwierdzić, że w tym miejscu było już źle. Sytuacja nagle zrobiła się poważna, jak dla mnie. Wspomniana dwójka wracała już w moją stronę z trudem stawiając kroki i trzymając się na szlaku. Co chwila spychało ich ze szlaku w zlodzony śnieg, a ja stałem zaparty kijkami, które wbite w zmrożony śnieg wyginały się pod naporem mojego ciała. Patrzyłem na nich jakby w zwolnionym tempie i nie dowierzałem co się dzieje?! Przecież chwilę temu tak nie było!!! Z trudem podeszli do mnie i krzycząc zrozumiałem tylko tyle, że wracają, bo tam idzie zamieć i wiatr ... Przez chwilę zastanawiałem się jak się ratować. Nie mogłem się odwrócić, bo wiatr zrywał mi kaptur z głowy. Na swoje nieszczęście miałem czapkę z daszkiem, co było oczywiste, że jak stracę kaptur, to również czapkę, jak czapkę to ... No właśnie
Po chwili zatrzymałem się przy tyczce, do której przytroczyłem pokrowiec na rakiety koloru pomarańczowego i zszedłem troszkę w dól na zawietrzną, aby nieco ''uciec'' od wiatru i założyć Gore. Wykopałem małą jamę w śniegu i ... jasna cholera! Nie mogę nic zrobić z kurtką, bo suwak zamarzł. Pokrowiec przy tyczce miał być znakiem orientacyjnym gdzie mniej więcej jestem. Znakiem dla samego siebie, bo widoczność spadła i dla GOPR. Próba kontaktu z GOPR - tak, tak. Tu już nie było co kozaczyć
Zimno okropne, wiatr i teraz śnieg! Puchówka mokra, a ja nie mam zasięgu. Zimno mną trzęsie, a jak dzwonie pod 112 to łapie mnie słowacka sieć i po chwili zrywa połączenie. Próba wyjścia z jamy, bo trzeba się ratować i podmuch rzuca mną na ziemie. Próba podniesienia się i powtórka. Na napędzie 4x4 docieram do wykopanej jamy. Składam kijki, zostawiam rakiety i na napędzie 4x4 próbuje raczkować w kierunku szlaku. Myślałem, aby kierować się w stronę przełęczy pod Tarnicą, bo miałbym wiatr w plecy, ale ostatecznie stwierdziłem, że nie jestem pewien swojej pozycji i ile jeszcze mam drogi do pokonania i jakie trudności napotkam. Trudności
Dobre sobie. Jakby tego co miałem teraz było mało? Dziś wiem, że to byłby bardzo zły pomysł.
Dobrze, że mimo wszystko próbowałem wrócić, co nie było proste. Miotało mną jak firanką jak tylko stanąłem na nogach. Część szlaku pokonywałem na nogach, część na czworakach, a część nawet czołgając się. Jak już byłem zmuszony się czołgać myślałem tylko, żeby nie stracić plecaka, kaptura, kijków i miałem nadzieję, że wspomniana para turystów powiadomi GOPR o całej sytuacji jak znajdą się w bezpiecznym terenie i zorientują się, że tam został ten koleś. Myślałem też jak tu najszybciej wydostać się z tego trudnego terenu, że głupio by było zginąć ''pod Tarnicą'' i oby nie zgubić szlaku w tej zadymce. Oby nie zgubić, oby nie zgubić, oby przeżyć! Oczy mam zaklejone śniegiem, próbuję trzymać kaptur i osłaniać twarz przed lodowatym wiatrem i śniegiem, mam problem z normalnym oddychaniem, bo wiatr nie pozwalał otworzyć ust no i stało się! Ja pier... nie ma tyczek, gdzie jest szlak?!
Chwilowe przejaśnienie i widzę las. To jedyny mój ratunek teraz. Może nie 100% ale przynajmniej szansa na poprawę dupowatej sytuacji. Szybko, ale ostrożnie zszedłem do lasu na zawietrzną, gdzie utknąłem prawie po pas w śniegu. Nie ważne, że po pas, czy po szyje. Ważne, że nie wieje i że mogę przejrzeć na oczy ( musiałem zerwać lód z powiek ). Chwila oddechu i kolejna próba kontaktu z GOPR. Nie do wiary? Nie możliwe? Zgubiłem telefon w którym miałem mocniejszą baterię! No dobra, trzęsąc się z zimna dobywam z kieszeni drugi telefon i z trudem nawiązuję połączenie 112 ( z GOPR się nie powiodło ) podając +/- swoje położenie i sytuację. Po chwili oddzwania dyżurny GOPR któremu przekazuję dokładniejsze dane. Rozmowa jest krótka, bo bateria ma tylko 19%. Ustaliliśmy, że troszkę się ogrzeję, napiję i ogólnie podbuduję i spróbuję znaleźć szlak, a oni w tym czasie już się organizują. Po kilku minutach po własnych śladach wychodzę z ''cichego'' grajdołka i znów walczę z wiatrem, śniegiem, mrozem. Znów mnie przewraca, znów próbuję wstać i znów lecę jak zabawka na ziemię. Wiem, że szlak musi być blisko. Zdecydowałem, że jeśli nie znajdę go w ciągu kilku minut, wracam do ''cichego'' grajdołka i ścianą lasu będę kierował się w prawo, aż znajdę szlak którym zejdę w dół. Muszę na niego trafić, bo był dobrze widoczny w lesie. Teraz wiem, że to byłaby zła decyzja, bo jak już to powinienem się kierować na lewo. Szczęśliwie znów pojawia się chwilowe przejaśnienie i dostrzegam tyczkę. Wchodzę znów na szlak i powoli tracę wysokość zbliżając się do lasu. Wieje mniej, sypie ciągle, samopoczucie się poprawia. Powinno być dobrze, myślę sobie. W kompletnie zawianym już szlaku ( który kilka godzin wcześniej był dobrze widoczny ) zapadam się poza kolana i głębiej. Mniej więcej w godzinę od momentu kontaktu z GOPR spotykam ratowników
Na dole znajdujemy się jak już zapada szarówka.
WIELKIE PODZIĘKOWANIA dla osób biorących udział w akcji tu składam.
Podsumowując:
Odmrożone czubki palców obu dłoni, odmrożenia nosa, brody, policzków, okolice oczodołów. Teraz wyglądam jakby mnie ktoś gumofilcem skopał po twarzy
. Mówią że nie jest źle, bo podobno się wyleczy
Pytanie z czego?
Błędy jakie według mnie popełniłem to:
Brak aplikacji RATUNEK w telefonie, zbyt duża pewność siebie, zbyt późno podjęta decyzja o powrocie, błąd w doborze kurtki.
I jeszcze tylko uwaga Ratowników. Pół godziny później i finał mógłby być inny. Miałem niefarta, że trafiłem na takie załamanie pogody, ale też farta, że wyszedłem z tego tylko z takimi stratami.
Tej nocy dosypało 17 cm śniegu w Ustrzykach Górnych. Jaka była temperatura, tego nie wiem, ale pamiętam , że było zimno i cały czas obowiązywała lawinowa dwójka.
Tu stawiam kropkę.
Też zabawne, co nie? Przecież to taka prosta górka.