Dawno nic nie pisałem, czas to zmienić. Zaległości może kiedyś jeszcze nadrobię, bo coś tam działałem.
Zapowiadało się okno pogodowe, które chciałem wykorzystać. Przeddzień jednak jest mega zlewa, która trochę mnie zniechęcała. Jednak kto nie ryzykuje, ten nie ma widoków - zatem jazda. Przed dojazdem na parking pogoda robi się nie ciekawa. Lekki deszczyk, już sobie przypominam wyjście z przed tygodnia, gdy skała była mokra po nocnym deszczu. Może będzie trzeba zweryfikować jednak plany i poleżeć tylko w dolinie. Na parkingu jednak już nie pada, zatem śniadanie i powolny spacer w górę doliną. Im wyżej tym mocniej wieje. Zobaczymy czy rozwieje te chmury, które jeszcze wiszą na granią.

Wbijam na grań zobaczymy co da się zadziałać. Wiatr okazuje się zbawienny. Rozwiał chmury i skałę na grani też przesuszył. Zatem będzie graniówka, którą zaczynam od Wielkiej Capiej Turni.




Grań w większości puszcza blisko jej ostrza, co jakiś czas tylko jakieś obejścia. Co kawałek czytam opis drogi i ciągle mi coś nie pasuje. Jestem topograficznym Ujem, co potwierdza się ostatecznie na Diablowina. Tutaj wiem gdzie faktycznie jestem.



Czytane do tej pory opisy przejścia różniły się o jeden wierzchołek do mojego stanu faktycznego. Podejrzewałem to co prawda wcześniej, ale brakowało mi pewności. Obchodzę następnie Piekielnikową Turnię. Miałem też obejść Czarci Róg jak mi pisała wcześniej Iwona. Ale ten puścił na wprost. Na górze są pętle do zjazdu. Jeszcze tylko jedna Przełęcz i jest i On - Szatan. Tym razem pozwolił mi coś zobaczyć ze szczytu. Na górze relaks, kilka zdjęć i próba wpisania się do zeszytu. Niestety nie ma czym.









W tym czasie podchodzą Słowacy. Też nic nie mają do pisania. Chwila czekania na kogokolwiek z czymś do pisania. A tu jak na złość nikt nie nadchodzi. Trudno schodzę robić dalszą grań. Przy wyjściu Normalki na Szatanie Wrótka widzę podchodzące osoby. Czekam może będą miały jakieś pisadło. Miałem farta i mają. Zatem szybki odwrót na pięcie i na lekko ponowny atak szczytowy. Robię wpis i wracam do realizacji dalszej grani. Tu też znajduję jakieś kopczyki, które trochę ułatwiają i tak narzucającą się drogę.









Na Skrajnej Baszcie zastanawiam się którędy schodzić. Chaszczingu kefira nie zamierzam jednak powtarzać. Dlatego decyduje się na zejście zboczem do "Plaży pod Skokiem" jak to nazwał WC i coś w tym jest.







Nad Stawem odpoczynek i następnie powolny powrót na parking.
ps. to tak przy okazji mój 1000 post
