6 dzień: Les Contamines-Montjoie- Col de la Croix du Bonhomme - Les ChepieuxTaki był przynajmniej plan. Był, bo kiedyś musiało się rozpadać. Oczywiście nie drobną mżawką, tylko tak, jakby chmury chciały z siebie wypluć cały gromadzony przez tydzień zapas. Nic to. Przed nami 2 godziny jazdy do kolejnego punktu wypadowego i a nuż gdzieś tam świeci słońce? To były najdłuższe 2 godziny w moim życiu… Zakręt w prawo, zakręt w lewo, hamowanie, zakręt, zakręt, zakręt… Błędnik na spółkę z żołądkiem wrzeszczą WYYYYJŚĆ!!!!! Wyrzucają nas w końcu pod kaplicą Notre Dame de la Gorge i spacerujemy do wodospadu Cascade de combre noir. Fajne miejsce, ale było tak ciemno, że szkoda migawki.
Deszcz powoli zamienia się w siąpanie, jest więc szansa na uratowanie dnia, choćby w wersji skróconej. Krótka wizyta nad klimatycznym Lac Roselend i czym prędzej obieramy kierunek na Col de la Croix du Bonhomme. Gliniasta droga jest rozmięknięta od opadów, błoto po kolana i jakby tego było mało, zaczynają się zbierać czarne chmury, niechybnie zaraz lunie. Siknęło bez ostrzeżenia, woda spływa zewsząd i nie pozostaje nic innego, jak zawrócić. I jak to w życiu bywa – na dole się uspokoiło ani kropla z nieba tego dnia już nie poleciała. Shit happens.
Mam straszną wyrwę w pamięci, jak się ten teren prowadzący pod przełęcz nazywa… Kołacze mi się Plan Jovet, ale prawicy nie dam uciąć. W każdym razie miejsce bardzo urokliwe – strumyki, strasznie dużo zieleni, kamulce obrośnięte roślinnością, hobbiści machający turystom
Nocujemy w schronisku w Les Chepieux.
7 dzień: Les Chepieux – Vallee de Glaciers – Col de la Seigne – Val VenyAle za to niedziela, niedziela będzie dla nas! W ramach rekompensaty za sobotni prysznic, aura od rana rewelacyjna. Ludzi co prawna na szlaku przybyło, jako że weekend, ale jest tak pięknie, że nic mnie to nie obchodzi. Widokowo najzajebistszy punkt ekskursii, IMHO przebił nawet legendarną panoramę z du Midi, jednak chyba dlatego, że co zdobyte na własnych nogach smakuje bardziej wyśmienicie.
Dolina Lodowców jest przepiękna, w którą stronę się nie obrócić
A tymczasem po włoskiej stronie Col de la Seigne krajobraz zdecydowanie bardziej surowy, porównując z tym, co oglądaliśmy po francuskiej stronie, co nie znaczy, że nie było na czym oka zawiesić. Droga w dół wiedzie oczywiście przez Elisabettę, Lago Combal oraz turkusowe wody Lago del Miage.
8 dzień.
Pakujemy manatki, a że do odjazdu jeszcze 7 godzin, dostajemy w gratisie luzacki spacer do schroniska Bertone, połączony z konsumpcją zbieranych po drodze gigantycznych poziomek (dziwne uczucie zrywać owoce bez wyrzutów sumienia, mając jednak zakodowane głęboko, że góry=park narodowy i nie wypada żreć malin i jagód). Leżymy leniwie na leżakach wystawiając do słońca nasze blade brzuchy, ale wodogrzmoty zmuszają do ewakuacji na dół, jako że czas wracać z ziemi włoskiej do polskiej.
Punkt 16 mówimy ciao Italia, a ponieważ od Courmayeur aż po Dolomity jedziemy w paskudnym froncie burzowym i koszmarnej zlewie, wcale nie było żal wracać do domu.
Dziękuję.