Trzeciej części trylogii z ubiegłych lat
http://www.turystyka-gorska.pl/forum/vi ... 11&t=16676 nie będzie, pewnie to dobrze.
Pot jednak był, wiśniówka – co prawda z borówek – również. Oraz: trochę gór i wspinania, dużo deszczu i czerwone wino
Zaczęło się jednak od awarii (podobno: pożaru?) czeskiej lokomotywy w polskim pociągu, brzmi jak czeski film, nam jednak do śmiechu nie było. Upał dziki, spóźnienie na przesiadkowy pociąg i ogólny motyla noga. No ale trudno, za cenę dodatkowych 25 euro na głowę jesteśmy jednak o czasie w znanym nam już hostelu w Mojstranie. Dwa piwa po tak wyczerpującej podróży wchodzą szybko. Nazajutrz przenosimy się na przełęcz Vrsic, gdzie zakładamy pierwszy obóz, celem zrobienia kilku wspinaczkowych dróg w okolicy.
1. Vrsic W miłym schronisku na przeł. Vrsic zostajemy 3 dni, i robimy trzy proste, acz ładne drogi wspinaczkowe. Pierwszego dnia idziemy na Pocaską Smer na Małej Mojstrovce. Pod drogę podchodzimy szybko, choć pot płynie po plecach, bo godzina już późna a słońce praży jak szalone. Gdy docieramy do startu drogi okazuje się jednak, że nie jesteśmy tam tego dnia sami. Przed nami – jak się później okazało – nawet dwa trójkowe, mieszane zespoły Chorwatów …
Droga była więc lekcją cierpliwości: wspinanie polega przecież głównie na staniu. A zatem cierpliwie stoimy w kolejce, podczas gdy Chorwaci zrzucają na nas kamienie. Poza tym, nuda. Zombi robi różne artystyczne ujęcia
ja zaś czuję, że za chwilę zacznę robić przysiady lub inne ćwiczenia: w zacienionym zacięciu dotkliwie marznę!
Stoimy tu i tam łącznie ze 2h, cała droga zajmuje nam chyba 4 – nawet nie chce się nam tego liczyć. W końcu – szczęśliwie kończymy i wybiegamy na grań. Teraz tylko zbieg na dół do schroniska.
W kolejnych dniach robimy dwie drogi pod Prisojnikiem: znaną nam już z ubiegłego roku drogę Fokn u Okn, oraz nieco dłuższą, choć biegnącą tuż obok - Tapetę.
Obie drogi zajmują nam około 2h.
Nad głowami - jak zwykle o tej porze - ciemne chmury ...
Na Tapetę - może z roztargnienia, a może - z lekkomyślności, zabieram tylko jeden przyrząd, co w rezultacie spina nieco pośladki i wpływa na szybie tempo bez ociągania się: wokół kłębią się już przedburzowe chmury, a droga nieznana, jednak wobec posiadania tylko jednego przyrządu nie ma opcji wycofu. Cóż: w tej sytuacji nie ma co się drapać w głowę, napieramy więc do góry.
Ostatecznie droga okazuje się przyjemna i nie tak trudna, pokonujemy ją nawet nieco poniżej 2h.
Zbieramy szpej i czym prędzej zbiegamy na dół, gdzie – jak co dzień o tej porze - lekka burza i lekki deszcz ...
Następnego dnia przejeżdżamy do Kocy w Krnicy. Zombi postanawia odpocząć, w końcu – mając w perspektywie bogate plany – siły trzeba rozłożyć rozsądnie! Ja zaś, czując, że w tym roku mogę tu już nie wrócić, wstaję o 5. rano i bez śniadania, przyjemną via ferratą biegnę sobie na Mojstrovkę. Pomimo wcześniej pory upał już daje się we znaki, a ja idę szybko, na droga na szczyt zajmuje mi 1h10mi – to mój rekord!
Z powrotem zbiegam po piargu i przed odjazdem autobusu zdążam jeszcze zjeść pyszne śniadanie.
2. Koca w KrnicyDo przytulnej Kocy w Krnicy docieramy około 11-tej i tego dnia już tylko rest.
Zresztą, okolica do restu sprzyja – cicho tu i kameralnie, a pogoda sprzyja tym bardziej - upał taki, że nawet w cieniu wysiedzieć trudno. Po południu w oddali słychać odgłosy burzy, jednak deszcz spada symboliczny, wilgoć nie dociera nawet pod korony drzew.
W Kocy w Krnicy zostajemy trzy dni i robimy dwie wycieczki: na Kriz, pokonując naprawdę imponującą, Krizską Stenę
oraz na Spik.
Upał oraz straszące już około południa burze przesądzają, że na wycieczki ze schroniska wychodzimy o 5.30 rano. Trasa zarówno na Kriz, jak i na Spik przewidziana jest na 4h. My wbiegamy na Kriz w około 2h
Na szczycie i w okolicy trochę pijemy, trochę odpoczywamy a można też oddać się jodze!
Następnego dnia idziemy na Spik, na szczyt docieramy w 2h20
a wszystko odnotowuje Zombiego super fajny zegarek!
W drodze powrotnej ze Spika korzystamy z potoku, zimna woda przyjemnie chłodzi zmęczone stopy i mięśnie nóg, a koszulka TG znów lśni!
Na dole jesteśmy już przed południem. Siedzimy jemy, pijemy. Chmury się kłębią, niebo, błękitne z samego rana, przybiera barwę stalową a grzmoty coraz wyraźniejsze. Standardowo – burza, deszcz – tym razem mocniejszy, pada też w nocy.
3. Dol. Vrata i Aljazev DomPo kolejnej burzy poranek przywitał nas jednak zmianą pogody … chmury kłębią się złowrogo, a za chwilę – leje deszcz.
My i tak planujemy przenieść się do dol. Vrata, jednak perspektywa zmoknięcia w drodze do autobusu jest słaba. Czekamy więc. Deszcz na szczęście, choć intensywny, po 20 minutach ustaje i udaje nam się jeszcze tym razem nie zmoknąć. Przejeżdżamy do Mojstrany, Zombi po drodze załatwia jakieś sprawunki.
W Mojstranie duszno, a w perspektywie 10k marszu do Aljazev Domu. Cóż: ruszamy. Szczęśliwie, po przejściu może 2 km zatrzymujemy węgierskiego busa, w sympatycznym towarzystwie docieramy pod schronisko. W samą porę, bo tym razem zaczyna się już regularna burza ... dziś jednak rest, więc nawet cieszymy się z deszczu i siedząc na tarasie uzupełniamy kalorie oraz - płyny. Patrzymy też na znikającą w coraz gęstszych chmurach Ścianę …
kto wówczas wiedział, że tego dnia przed nadchodzącym tygodniem zobaczymy ją ostatni raz … bo od kolejnego ranka, widoki będą co najwyżej – takie:
Kolejne kilka dni to: wypatrywanie skrawków jaśniejszego nieba począwszy już od świtu, nerwowe sms-y do znajomych w nadziei na korzystną aktualizację prognozy pogody i rychłą zmianę tego, co za oknem, a w końcu – desperackie wycieczki gdziekolwiek. Zombi biegnie więc w mżawce na Begunski Gamsowiec. Ja wychodzę chwilę później i niespiesznie, naprawdę mam jeszcze nadzieję, że pogoda się za chwilę poprawi i nie ma sensu moknąć, w końcu nawet dwa dni restu też się przydadzą. Niedziela, mgła, na szlaku pusto, a salamandry używają na całego!
Wracamy, deszcz się zdecydował i też zaczyna padać na całego. A więc obiad, herbata, kolacja, wino, rest. Kolejnego dnia pada od rana a Ściany nie widać nawet fragmentarycznie, od samej ziemi wisi szary „zakis”. Po południu szarość jakby jaśnieje, a może to tylko złudzenie optyczne. Nie zastanawiamy się jednak, szybko wybiegamy - trochę dla sportu albo - dla rozruszania kości – na przeł. Luknia. Robimy 700m podejścia w 1h15. Na Lukni biała mgła staje się jednak naprawdę szara, nie widać już nic.
Nic więc tu po nas, fotografuję dzwonka Zoisa – aspekt botaniczny musi też być
- i biegniemy na dół.
Kolejnego dnia jakby jaśniej od rana. Ja widzę nawet skrawek błękitnego nieba, ale może to jednak moja spragniona lepszej pogody wyobraźnia ….Wspinanie raczej odpada, ale po szybkim śniadaniu postanawiamy jednak pójść na wycieczkę na Stenar (2501 m n.p.m). Początkowo nawet coś jakby się tu i tam odsłania, optymizm zatem dodaje sił i biegniemy czym prędzej do góry – po kilku dniach restu chyba nareszcie jest superkompensacja
.
Jednak im wyżej, tym mniej optymistycznie, a za chwilę ogarnia nas mrok.
Nic to, „z drogi obranej nigdy nie wracaj”, napieramy więc do góry w totalnej mgle. Po 2h10min stajemy na szczycie, o czym świadczy jedynie szczytowa puszka, bo wokół nie widać już nic.
Zaczyna wiać, robi się zimno. Szybki wpis i biegniemy na dół. Po drodze jeszcze kilka razy coś jakby się odsłania, leczy gdy docieramy do schroniska, Ściana znika we mgle całkiem i zaczyna padać deszcz. Hmm. W sumie – nic nowego.
4. MojstranaW takich warunkach nie ma sensu siedzieć dłużej w mglistej dolinie, niczym w Krainie deszczowców. Nie powspinamy się już przecież, a i wycieczki turystyczne mają coraz mniejszy sens. Pogoda ma się znacząco poprawić w sobotę, mnie jednak w sobotę już tu niestety nie będzie, bilety kupione na piątek … W strugach deszczu schodzimy więc do Mojstrany, a Zombi ma nareszcie okazję przetestować po drodze swój doskonały wynalazek – krótkie spodnie przeciwdeszczowe. W tych warunkach - spisują się świetnie!
Lokujemy się w hostelu. Ja – z nadzieją na jeszcze jedną wycieczkę górską nazajutrz: tuż obok hostelu zaczyna się szlak na Sleme. Wprawdzie nie ma tam skał ani przepaści, jednak zawsze to 1400m podejścia. Tyle akurat brakuje mi do zamknięcia bilansu 10 tys. metrów
. Poza tym przed podróżą warto byłoby jeszcze rozruszać kości!
Z rana biegnę szybko do piekarni, i – widząc fragmenty błękitnego nieba – pełna optymizmu i nadziei na Sleme ochoczo zbieram się na wycieczkę. Zombi jednak mnie uspakaja: wyposażony w najnowszą, lokalną prognozę pogody zapewnia, że za godzinę zacznie padać i tak będzie do późnego popołudnia. Cóż: prognoza okazała się pod względem sprawdzalności doskonała! W narastającym deszczu jedziemy więc na wycieczkę turystyczną do Lublany, gdzie też … pada deszcz ...
Następnego dnia, w lekkiej mżawce, odprowadzana przewalającymi się chmurami i nieco nieusatysfakcjonowana wracam do Polski. Czasem jednak nawet padającym kilka dni deszczu trzeba jakoś sobie poradzić, i myślę, że nie wyszło to tym razem najgorzej
.
Ważne, że chęci, siły i plany na kolejny raz są!