Całe lato burze, burze i duchota ale w końcu prognozy pogody pokazały tak zwanego pewniaka, czyli słoneczny dzień, po prostu lampę bez opadów i szansę na kilka kolejnych pogodnych dni. Dlatego postanowiliśmy w końcu zrobić starą drogę, o której już tyle przy piwie przegadaliśmy.
Wyruszyliśmy pociągiem bezpośrednio do Zakopanego, a stamtąd po obiedzie busem do Łysej Polany. Standardowo zaraz za zjazdem z Wierchu Porońca zaczęły się kolejki samochodów na poboczu, cała Łysa zapchana, a auta stoją jeszcze na parkingu na Słowacji. Zapewne wszyscy walą do Morskiego. Nie wiem, jak oni tam wyrabiają z kuchnią i z piwem. No ale my kierujemy się kolejnym busem do Łomnicy Tatrzańskiej i stamtąd, chcąc sobie oszczędzić nudnego podchodzenia przez całe to karczowisko narciarskie jedziemy piekielnie drogą kolejką (16 euro) do Łomnickiego Stawu. Przy okazji widzimy, że przemysł narciarski na Słowacji ma absolutny priorytet. Stoi wyżej od turystyki, wyżej od ochrony przyrody, nawet wyżej od zwykłego poczucia estetyki.
Przesiedziawszy popołudniowym słońcu nad stawem powoli ok. 18:30 zebraliśmy się do powoli do Huncowskiej Kotlinki. Mamy tam sprawdzone spłachetki płaskiej trawy poprzekładane kosówką i kamieniami. W sam raz na mały namiocik. Tym razem też okazało się, że na miejscu nikogo, pusto, cicho i zachód słońca powoli kołysze Spisz do snu.
No to w takim wypadku po kawce (herbaty nie wzięliśmy) i spać. Noc była zaskakująco ciepła, a może to namiot ciasny. Na zewnątrz przed świtem było wprawdzie trochę szronu, ale tak bezwietrznej pogody przy pełni księżyca w Tatrach nie pamiętam. Andrzej twierdził nawet, że się wyspał mimo tego kamienia wbijającego się w nerę.
Z rana ruszyliśmy zatem powoli na Rakuski Przechód i stamtąd szlakiem w dół, zanim pojawią się pierwsi ludzie. Kilka minut po szóstej, obniżywszy się o około połowę w stronę Zielonej Doliny Kieżmarskiej znaleźliśmy ścieżkę w bok i kamień wklinowany w stromy żleb dzielący nas od Złotej Ławki. Za żlebem zaczęło poszliśmy już na czuja. Trochę ścieżkami kozic, trochę zgodnie z tym, co nam się zdawało prawidłową drogą. Złota Ławka mianowicie jest prawie nieuczęszczana. Próżno tam szukać wydeptanej ścieżki czy kopczyków. Dlatego trzeba przedrzeć się przez kosówkę, urwiste żebra i pokonać śliskie trawki, aż dotrze się na wysokość Złotej Drabiny, skąd widać już ślady ludzkiej obecności. Do widocznej tam ścieżki schodzimy na wysokości zaraz za Złotą Drabiną i dalej idziemy już śladami. Póki co pusto, schronisko dopiero się budzi w dole, pogoda zapowiada się świetna, a trasa odsłania kolejne załomy, żebra, żleby, które z dołu zlewają się ze ścianą Małego Kieżmarskiego. Zupełnie nie czuć dusznego początku sierpnia z naporem turystów w każdym miejscu, które da się jako tako osiągnąć spacerem.
Po niedługim czasie dochodzimy do Złotego Kotła. Stromy i jednak olbrzymi kocioł, pełen rumosza, naprawdę sporych głazów. Sprawia mroczne wrażenie takiej żwirowni dla gigantów... nie chciałbym się tu znaleźć w trakcie burzy, bo pamiętam, że przeczekując kiedyś gradobicie w schronisku, widziałem, jak walił stąd słusznej wielkości wodospad.
Z kotła w górę prowadzi Niemiecka Drabina. To coś jak Ławka Stolarczyka do kwadratu albo i do sześcianu. Dwa żleby przedzielone żebrem podchodzącym 400 w górę. Weszliśmy na wprost – pierwsze metry strome, potem już połogo. Teraz widzę, że droga z lewej byłaby łatwiejsza. Niemiecka Drabina wyprowadza nas na wypłaszczenie, skąd jeszcze kilka metrów dalszą częścią żlebu na Złotą Przełączkę pod Złotą Turnią. Mi o wiele bardziej pasuje Słowacka nazwa Ušatá veža. Rzeczywiście turnia przypomina uszy kota albo rysia. Z dołu natomiast praktycznie zlewa się ze ścianą Małego Kieżmarskiego. Ze Złotej Przełączki biegnie bardzo prosty króciutki trawers – Niemiecka Ławka – na Miedziany Przechód. Z Miedzianego Przechodu jednak opada chyba najtrudniejszy kawałek drogi, tj. żleb prowadzący do Miedzianego Ogródka. Sam Miedziany ogródek to spłachetek piargów ze strumyczkiem, zbierający wszystko, co spada z Wyżniej Kieżmarskiej Przełęczy. Natomiast żleb schodzący z Miedzianego Przechodu to dobre 100 metrów kruszyzny, trawek, żwiru i całego tego chłamu, którego nie chcielibyśmy zrzucić kumplowi na głowie. Zresztą na grzędzie obok żlebu są cztery solidne łańcuchy zjazdowe, toteż niewiele rozważając, postanowiliśmy skorzystać z liny, którą targaliśmy pół dnia. Niby teren łatwy, ale zdradliwy, za to podczas zjazdu pokonywało się go zupełnie bez żadnych kłopotów.
Po drodze wyprzedził nas jedyny spotkany aż do szczytu człowiek. Słowak, idący na lekko, w kasku rowerowym, w uprzęży i z przyrządem, ale bez liny. To chyba po to, żeby nie dostać mandatu, gdyby go strażnicy parku zaczepili za wycieczkę pozaszlakową. Na tym odcinku widać było, że ledwo zszedł, a raczej zjechał z tym, czego się złapał. No ale dotarł na dół i pognał przed siebie Miedzianymi Ławkami.
W Miedzianym Ogródku wodopój i dalej w drogę na Miedziane Ławki. W ogóle z Miedzianego Ogródka prowadzi już dobrze obita jedynkowa droga w dół do Miedzianej Kotlinki – tak w razie chęci ewakuacji lub zaczęcia drogi w połowie. Zresztą cała ta mnogość łańcuchów zjazdowych i koluch zyskuje na znaczeniu, gdy tam pojawi się śnieg lub lód. Cała trasa praktycznie w cieniu, bywa stromo. Dlatego polecamy robić ją teraz albo, jeżeli wiosną lub zimą, to od razu z rakami i dziabą.
Miedziane Ławki widziane z Doliny Dzikiej to takie małe ryski w ścianie. Nic bardziej mylnego. To solidne szerokie póły, po których dałoby się iść parami i trójkami, aczkolwiek lufa pod nimi solidna, a nad nimi wyrywają się ściany Wideł.
Minąwszy żleb opadający z Przełęczy w Widłach i taką mokrą plamę na skale zaraz za nim należy kominkiem z zaklinowanym w nim blokiem przejść na górną ławkę. Inaczej dolna ławka wyprowadzi nas gdzieś pod Poślednią Turnię. Górna Ławka natomiast zakręca wzdłuż muru Wideł i wyprowadza na szeroki podszczytowy stok Łomnicy. Stamtąd widać już budynek kolejki, taras widokowy i pięknie urzeźbioną wschodnią ścianę Durnego Szczytu. Kiedyś, pomyliwszy łańcuchy zjazdowe o mało byśmy w tę ścianę nie zjechali, zamiast w kierunku Pośledniej Turni.
Po pokonaniu małego kominka nad górną Ławką jakiekolwiek trudności praktycznie się kończą i pozostaje podejście pod gwarny szczyt. Bardzo lubię tam wchodzić sposobem normalnym, czyli na nogach. Nie trzeba wtedy stosować się do komunikatów megafonowych wyznaczających czas pobytu na szczycie. Można spokojnie na słońcu w pięknych widokach rozkoszować się piwkiem i następnie niespiesznie zejść łatwą, ołańcuszoną drogą na Ramię Łomnickie. Tak też zrobiliśmy, spędziwszy chyba z 2 godziny na szczycie. Tego samego dnia doszliśmy na nocleg w Chacie Zamkowskiego, mając w planie dzień odpoczynku. W schronisku, Słowacy, jak to Słowacy –kazali szukać noclegu w Smokowcu i schodzić w dół, póki czas, bo oni miejsc nie mają. Popatrzyliśmy po jadalni, rozpytaliśmy Polaków, czy faktycznie tłoczno. Okazało się, że nie aż tak. Podłoga by się znalazła. No to starym sposobem spędziliśmy cały zmierzch i zachód słońca na werandzie, popijając i jedząc, a potem z wesołym uśmiechem poprosiliśmy jeszcze raz o podłogę, tłumacząc, że nigdzie miejsc nie znaleźliśmy, a jest już ciemno. Zatem za 7 euro w jadalni wyspaliśmy się całkiem nieźle i to bez żadnego tłoku jak np. bywa w Piątce. Następnego dnia mieliśmy przenieść się do Terinki i robić coś więcej, ale pogoda zaczęła się psuć. Duchota i zapowiadało się na deszcz. Skróciliśmy więc wyjazd, pojechaliśmy przekimać się do Roztoki, a następnego dnia do domu i teraz czekamy na kolejne okno pogodowe, co by porobić co nieco w okolicy Doliny Zimnej Wody.
Swoją drogą gdzieś na Złotej Ławce lub wcześniej zgubiłem czołówkę Petzl Tikka XP-stary model sprzed ok. 10 lat, ale w pełni sprawny i sprawdzony. Jak ktoś znajdzie, to niech mu służy!
Oprócz tego podczas wyjazdu miałem okazję rozdziewiczyć nowe podejściówki – Five Ten Guide Tennie. Jeżeli ktoś byłby chętny na takie buty, to mogę je szczerze polecić. Kleją się do skały jak super-glue, ale są to buty szybko ścieralne, na góra 2 sezony, Poza tym twarde, amortyzacja jest tylko na pięcie, więc chodzenie w nich wymaga nieźle wyćwiczonych mięśni stóp. Niestety na trawkach ślizgają się rozpaczliwie... no ale to buty do skał.
Poza tym namiot. Kupiłem na wyprawy rowerowe dużą jedynkę – Vaude Lizard SUL 1-2. Dla jednej osoby to luksusowe lokum. Można zmieścić się z bagażem, gotowaniem itd. Dla dwóch szczupłych facetów to ciasna możliwość przekimania. Plecaki ledwo się mieszczą, jeden w przedsionku, drugi w środku, bo namiot jest długi. A siedzieć to może chyba tylko jedna osoba na raz. No ale za to jest ciepło, a sam namiot jest malutki i bardzo lekki. Na krótkie wypady warto, na długie dla 2 osób zdecydowanie za mały.
Poniżej kilka zdjęć z wycieczki.
Andrzej w starej kolejce z Łomnicy
Na stacji Start czekają już nowe wagoniki
Jest nawet wersja z kuszetką
Przeczekujemy popołudnie nad Łomnickim Stawem
Zachód słońca, święty spokój, zero ludzi...
Spisz jeszcze śpi
Pierwsze promienie słońca
Widok z Rakuskiego Przechodu
Niby kosówka, a jednak w dole lufa
W schronisku jeszcze śpią
Jagnięcy Szczyt z innej perspektywy
Złota Ławka
Stamtąd przyszliśmy
Złoty Kocioł
Dla pokazania skali - ten czarny punkt przy kamieniu to Andrzej
Widok ze Złotego Kotła
Po lewej bodajże flar Złotej Turni
Wcale nie jest tak stromo
Niemiecka Drabina z góry
Andrzej na tle Złotej Turni
Ostatni kawałek przed Złotą Przełączką
Schronisko coraz niżej w dole
Niemiecka Ławka
Zbliżenie, uśmiech!
Złota Turnia
W dół Miedzianą Drabiną do Miedzianego Ogródka
Widać Miedziane Ławki w poprzek ściany
Pierwszy łańcuch zjazdowy z lewej
Andrzej szykuje się do zjazdu
W dół, byle niczego nie zrzucić
Miedziany Ogródek
A tędy można zejść/zjechać w dół przez Troistą Płaśń do Miedzianej Kotlinki
Dolna Miedziana Ławka
Miedziana Drabina w całości
Wschodnia ściana Durnego Szczytu
Popas i dalej do góry
Mur Wideł wrzyna się w stok Łomnicy
Widok ze szczytu na Durny Szczyt i Bielskie w oddali
Panorama w stronę Gerlacha
Honorny krok przez barierkę
A to ja na zawieszonym tarasie widokowym
I jeszcze widok w stronę Lodowego
A to już normalna droga zejściowa
W Smokowcu przywitała nas zabytkowa elektriczka
I konduktor z epoki
A to już potok Roztoka w drodze do schroniska
Wodogrzmoty Mickiewicza
I piwna podróż do domu przy zachodzie słońca z okna pociągu.