Plan na wyjazd powstał za sprawą Sofii jakoś zaraz po ostatnim lipcowym wyjeździe na Babią Górę. W tym momencie należą się jej podziękowania za możliwość realizacji jej planu. Umawiamy się we czwórkę – Sofia, Roger, Benji i ja. Przed wyjazdem ogarniam ubezpieczenie na Słowację – dla zainteresowanych
http://www.union.sk i po zarezerwowaniu noclegów w zasadzie pozostaje czekać.
Oczywiście nie obywa się bez filmików ze szlaku, zakupu panoramek Słowackich, fotek i patrzenia na mapę po raz setny jakby to miało przyśpieszyć wyjazd. W końcu w piątek spotykam się z Sofią na Centralnym i tutaj pierwsze zaskoczenie pociąg opóźniony… jak zwykle nie może być normalnie. W końcu upragniony TLK Mazury wjeżdża na peron i możemy udać się do Krakowa, gdzie jesteśmy umówione z chłopakami.
Syf w pociągu przypomina mi czemu przerzuciłam się na podróżowanie Polskim Busem lub jakkolwiek inaczej, ale nie ma co narzekać. Wyjmuję Nykę i kontempluję opis czekającej nas trasy. Chwilę po 22 spotykamy się z chłopakami i pakując plecaki do laluni lecimy zakopianką na północ. Przed pierwszą ocieramy na kwaterę, odnajdujemy klucze ukryte pod miotłą i ustalając godzinę pobudki padamy spać. O 4 rano dzwoni pierwszy budzik, Sofia wstaje ja jeszcze ustawiam drzemkę na 10 minut. Roger także rześki, a Benjiemu też nie za bardzo chce się opuszczać ciepłe łóżko. Ale umowa jest umowa.
Doposażone auto pod względem słowackich wymogów rusza do Tatrzańskiej Polianki skąd biegnie nasz szlak. Chwila na znalezienie miejsca, parking okazuje się być dalej na szlaku, ale nie wiedząc o tym zostawiamy samochód przy stacji elektryczki. Ruszamy początkowo asfaltem w górę, po 5 minutach Benji orientuje się, że nie zabrał okularów przeciwsłonecznych i namówiony przez resztę wraca. Widać, że wczesna godzina nie służy myśleniu, bo prawie nie zabrał kluczyków do samochodu. Kto ma w głowie ten ma nogach.
Idziemy dalej asfaltem mijamy wcześniej wspomniany parking na szlaku i za chwilę asfalt sobie, a zielony szlak odbija w las. Czeka nas etap pierwszy wycieczki czyli 2 godzinne dojście do Śląskiego Domu. Na ostatnim odcinku Roger i Sofia nadają tempo, natomiast ja w duchu, a później werbalizując zastanawiam się po cholerę człowiek śpi 3 godziny i rusza w góry, gdy ma wolny weekend i mógłby się wyspać i robić coś innego. Sofia szybko przywołuje mnie do porządku – w końcu nie jesteśmy tu dla przyjemności i ruszam dalej już nie wspominając ani słowa.
Docieramy do Wielickiej Polany skąd widać już zarys schroniska. Jeszcze tylko 15 minut i chwila odpoczynku. Przed schroniskiem robimy dłuższy postój na śniadanie oraz kawę. Bez kawy jednak nie da się rano funkcjonować. Po zjedzeniu porządnego śniadania ożywiamy się. Siedzimy pewnie około 45 minut w międzyczasie omawiając dalej drogę, robiąc zdjęcia i żartując. Pogoda zapowiada się cudownie, niebo błękitne, słońce świeci, temperatura w sam raz. W schronisku kontynuuję swoją tradycję i stempluję przewodnik ku uciesze reszty ekipy. W końcu ruszamy dalej.
Początkowo szlak wznosi się wokół niewielkiego Wielickiego Stawu i wchodzimy na próg skąd majestatycznie spływa Wielicka Siklawa. Po drodze mijamy skały z widocznymi wpiętymi ekspresami, ale wspinaczy brak. Cóż chyba wrócą po sprzęt. Następnie otwiera się piękny widok na całą Dolinę Wielicką i Wielickie Ogrody. Ogrody toną w kwiatach, jest pięknie.
Po lewej stronie masywny Gerlach, po prawej Wielickie Granaty i Staroleśny. Patrząc za siebie widać ogromną bryłę Śląskiego Domu, wydaje się być jakiś taki nieforemny i trochę bez klimatu innych, mniejszych schronisk. Szlak na tym odcinku nie nastręcza trudności, idzie się wygodnie po dużych kamieniach, tylko czasem któryś chyboce. W pewnym momencie Roger dostrzega dwa świstaki. Jeden wygrzewa się na skale, będąc idealnie wpasowany tak by go nikt nie dostrzegł. Drugi buszuje w trawie. Na fotki jest za daleko, ale chwilę podziwiamy i ruszamy dalej. Za chwilę kolejna niespodzianka po prawej stronie kozica. Sofia i Benji są sporo przed nami, ale urok kozicy nie daje nam iść dalej. Wyjmuję aparat i po dłuższej chwili marudzenia nie ma zmiłuj ruszamy. Okazuje się, że Roger ma idealny wzrok i zmysł do wypatrywania zwierzaków, ale proszę by już się uspokoił, bo misia raczej nie chcemy podziwiać. Sofia i Benji dotarli prawie pod łańcuchy gdzie korek zatrzymał ich na tyle długo, że docieramy do nich. Ubezpieczone miejsce jest tuż przed wejściem na Polski Grzebień. Pasmo łańcuchów nie nastręcza większych trudności, jedynie dość dużo turystów i mijanki. Część ścieżki jest wydeptana obok i można spokojnie obejść.
Docieramy na Polski Grzebień (2200 m n.p.m). Rozpościera się przed nami piękny widok w dół na Dolinę Wielicką z Długim Stawem, Gerlach, Wielicki Szczyt, Litworowy Szczyt, Małą Wysoką i dalej na Zmarzły Staw pod przełęczą. W oddali widać także polską stronę Tatr. Ilość turystów duża. Robimy pamiątkowe zdjęcie przy szlakowskazie, papieros, picie i rozpoczynamy etap 3.
Wejście na Małą Wysoką początkowo bardzo przypada nam do gustu. Benji idzie pierwszy, następnie Sofia, Roger i ja. W pierwszym odcinku przydają się ręce, trochę kombinatoryki, a następnie mozolnie po kamieniach do góry. Po prawej stronie zaczyna być widoczny Śląski Dom bardzo, bardzo w dole. Docieramy na bardzo oblężony w tym dniu szczyt. Widoki mnie powalają. Pięknie zarówno na stronę Doliny Staroleśnej i jej stawów oraz na stronę Gerlacha i dalej Polskie Tatry.
Roger bardzo zadowolony otwiera piwko szczytowe, a zaraz potem Benji. Siedzimy na szczycie i cieszymy się z naszej zdobyczy, pogody i czasu wejścia. Nie obywa się bez zdjęć, filmików i wielkiej radości. Sofia dostaje smsa od ekipy atakującej MSW. Dotarli. Machamy z Małej Wysokiej, wszak widać ich cel.
Na zjeściu mija nas Słowak proponujący kielicha. Okazuje się, że kielicha ma, ale płynów brak. Benji ratuje sytuację piersiówką, Roger dyskutuje, a ja z Sofią idziemy dalej. Zejście nie idzie mi już tak dobrze. Dziękuję Sofii, że potrafi mnie na tyle zmobilizować, żeby złapać odpowiedni rytm. Benji ze swoimi zadziwiająco długimi kończynami mknie pierwszy. Roger bacznie nas obserwuje. W końcu dochodzimy z powrotem na Polski Grzebień.
Początkowy plan zakładał jeszcze przejście przez Rohatkę i zejście Doliną Staroleśną do Starego Smokowca. Po chwili dochodzimy jednak do wniosku, że zostawiamy Rohatkę na inny termin. Kondycyjnie uważam, że nie byłoby problemów. Wręcz zachwycający szlak z kominkiem i ubezpieczeniami. Mając jednak na uwadze zostawione auto w Tatrzańskiej Poliance, nieznajomość obecnej ceny elektriczki i wieczorne spotkanie decydujemy się na chwilę dłuższą przerwę na przełęczy i zejście tą samą drogą.
Ogarnia nas już mała radość ze zdobytej Małej Wysokiej, pięknego pogodowo dnia jak i dopada głupawka. Wyjmuję usmażone gorącem banany. Roger ma trudność z otwarciem banana i pada pytanie jak go otworzyć. Sofia jak zawsze celnie puentująca odpowiada „może zapukaj?” Pośmialiśmy się, padają kolejne fotki.
Schodzimy do Doliny Wielickiej gdzie zaskakują nas znowu kozice. Tym razem stado około 12 sztuk pasące się na polance. Dwie na skałach i małe kozie dziecko. Zachowujemy totalną ciszę (przynajmniej tak nam się wydaje), a następnie aparaty w ruch. W pewnym momencie kozica zrzuca na Benji’ego kamień. Jednak jesteśmy na jej terenie, robi się lekko refleksyjnie. Ciąg dalszy drogi pokonujemy dość szybko, zatrzymujemy się na zdjęcie przy Kwietnikowym Stawie, chwilę później stajemy na minutę gdyż wybija 17, mamy wszak pierwszy sierpnia (pamiętamy!) , a następnie przy Wielickim. Tam też robimy dłuższą przerwę, w pięknych okolicznościach przyrody. Tutaj już widać euforię ekipy. Bardziej rozluźnieni możemy sobie pozwolić na zdjęcia na skale, ławeczce czy grupowe na trawce. Przy Śląskim Domu okazuje się, że toaleta tylko do 17. Cóż…damy radę, aczkolwiek faceci i tak mają łatwiej.
Czując już trochę nogi i ucisk na podbicie proponuję zejście asfaltem. Nadkładamy około 3 kilometrów, ale idzie się zdecydowanie szybciej. Po drodze Roger standardowo opowiada kawały, jak zwykle zaczynając od końca. Kto raz z nim był ten już wie. Asfalt ciągnie się i ciągnie i jakoś skończyć nie może. Chwila grozy, gdy zza zakrętu prawie wpada na nas rozpędzone auto. Już teraz wiem czemu w przewodniku napisane było, że w zimie kolizje z saneczkami, a w lato z rowerami. Tym razem byłoby czołowe z Sofią.
W końcu docieramy do Tatrzańskiej Polianki. Miasteczko jest malutkie i chociaż ładne wygląda troszkę jak z horroru. Opuszczona część budynków ma swój klimat. Przy samochodzie cieszymy się ze zdobytego szczytu i pakujemy plecaki.
Droga do Zakopanego w totalnej lampie mimo późnej godziny. Podtrzymujemy rozmowę by nam kierowca nie zasnął. Jednak Roger jest w tym niezastąpiony. Po dotarciu na kwaterę pierwsze co prysznic. Zmęczenie daje o sobie znać, w końcu od 4 na nogach.
Dociera do nas Zylek, Jacek i Dresik, reorganizacja noclegu, kąpiel sześciu osób w jednej łazience i idziemy na wieczorne spotkanie z drugą częścią ekipy zdobywającej MSW tego dnia – Leppym, Bagherrą i Michałem oraz CzarnąMychą, Klinem i Gosią. Czytanie karty dań niespecjalnie wychodzi, trochę się wszystko zlewa, ale wybrać coś trzeba. Wieczór mija szybko, krótko i zgoła odmiennie niż nocując w schronisku. Sen przychodzi szybko i w zasadzie nie wiadomo kiedy.
Dziękuję Sofii za pomysł i wsparcie (2h wiszenia na łączach w celu zakupu ubezpieczenia- europejski przelew roku na kwotę 2e) oraz motywację do drogi. Benji’emu za organizację samochodową, zdjęcia i dobry humor. Rogerowi za nieustanne kawały, rozmowy, wypatrywanie zwierzaków i za to, że czeka.
Dziękuję wieczornej ekipie – CzarnaMycha, Klin86, Gosia, Leppy, Bagherra, Michał, Zyl3k, Jacek, Dresik. Mimo, że krótko ważne, że w ogóle.
Zdjęcia autorstwa Sofii, Benji’ego i e.