Zaległa relacja z sierpnia.
Po zdobyciu Alphubela postanawiamy przenocować na campingu Attermenzen w Randze. Rozbijamy obóz i zastanawiamy się co dalej. Postanawiamy wydłużyć odpoczynek do dwóch dni zamiast planowanego jednego. Głównym celem wyjazdu był Dom de Mischabel granią Festi. Jednak żeby wejść na ten szczyt trzeba pokonać 1500m przewyższenia z Randy do schroniska a następnego dnia ok. 1600m w górę i ok. 3000m w dół. Biorąc pod uwagę, że wejście na Alphubel jest krótsze a dało nam porządnie w kość zaczynamy mieć wątpliwości czy damy radę. Poza tym ma być bardzo zimno (odczuwalna ok. -25stopni) i ma wiać silny wiatr w porywach do 80km/h. Postanawiamy więc, że idziemy na nasz 3 planowany cel czyli Bishorn. Mamy małe problemy z rezerwacją noclegu bo nie możemy się dodzwonić ale w końcu się udaje
Po dwóch dniach odpoczynku zwijamy namioty i jedziemy w stronę Zinal. Po drodze trafia nam się kontrola policyjna z uwagi na muzyczny festiwal w Sierre. Policjant pyta o nasze zamiary. Po sprawdzeniu dokumentów i usłyszeniu, że nie jedziemy na festiwal tylko w góry zadaje nam pytanie: Czy marihuana jest dobra do wspinaczki? Oczywiście odpowiadamy, że „NIE” i policjant puszcza nas wolno bez kontroli bagażnika
Dalsza droga do Zinal przebiega już bezproblemowo. Pniemy się ciągle w górę licznymi serpentynami. W końcu ok południa docieramy do celu. Bezpłatnie parkujemy samochód wzdłuż drogi biegnącej nad dużym parkingiem.
Czeka nas teraz długie i ciężkie podejście do schroniska Cabane Tracuit położonego na wysokości 3256mnpm. Plecaki mamy trochę lżejsze niż na Alhubela ale nadal strasznie ciążą zwłaszcza, że czeka nas ok. 5 godz marszu z różnicą wzniesień 1566m. Droga do płaskowyżu jest strasznie męcząca z uwagi na strome podejście. Na dodatek słońce mocno przypieka. Całe szczęście, że wysiłek ten rekompensuje nam cudowny widok na Grand Combin i Dent Blanche
Otwiera nam się piękny widok na grań Weisshorna. W oddali widać już nasze schronisko. Wydaje nam się, że to już kawałek ale jest to złudzenie. Po krótkim odpoczynku zaczynamy piąć się coraz bardziej w górę. Co za tym idzie wyłaniają się coraz to nowe szczyty
Naszą uwagę najbardziej przykuł ostry szczyt Zinalrothorn
Wierzchołek oraz prowadzące na niego granie robią niesamowite wrażenie
Nie mogłem się po prostu napatrzeć.
Nieopodal schroniska czekało nas jeszcze przejście sporego gruzowiska oraz krótkiej ścianki ubezpieczonej łańcuchem. W końcu po 4:40godz jesteśmy w schronisku. Po drugiej stronie grani widać w oddali Alpy Berneńskie. Robimy kilka zdjęć i uciekamy do środka ponieważ wieje bardzo silny i zimny wiatr.
Okazuje się, że stare schronisko zostało zastąpione nowym bardziej nowoczesnym które zostało oddane do użytku niecały rok temu. Meldujemy się w recepcji. Oczywiście ledwo znaleźliśmy się na liście bo źle zapisali moje nazwisko. Trafiamy niestety do największej sali. Schronisko jest ładne z pięknym widokiem roztaczającym się z przeszklonej stołówki. Jedyny jego minus to taki, że łazienka jest zdecydowanie za mała połączona na dodatek z płcią żeńską oraz zbyt mały przedsionek w którym zostawia się cały szpej. Przy niedużym ruchu jest tam ciasno a podczas rannego wyjścia to jest masakra. Trochę czasu spędzamy na stołówce po czym udajemy się do łóżek.
W pewnym momencie słyszymy lekkie zamieszanie i lądujący helikopter. Okazało się, że z sąsiedniego pokoju jakiś facet źle się poczuł i wezwali śmigło. Akcja ratunkowa trwała na korytarzu dobre kilkadziesiąt minut po czym ratownicy zabrali ze sobą chorego. Wyjście na szczyt nie zajmuje dużo czasu zatem pobudka jest dosyć późno bo o 5tej. Ze schroniska wychodzimy o równej 6tej. Sporo ekip wyszło przed nami. Po ok. 10min dochodzimy do lodowca gdzie ubieramy raki i wiążemy się liną. Zaczyna wschodzić słońce
Pogoda przepiękna bo nie ma ani jednej chmury na niebie
Temperatura kilka stopni poniżej zera. Idziemy spokojnym tempem które jest na tyle dobre, że wyprzedzamy kilka ekip. Po kilkudziesięciu minutach wychodzimy na grań i tutaj uderzają w nas bardzo silne podmuchy wiatru dochodzące do ok. 70km/h. Robi się bardzo zimno zwłaszcza w cieniu odczuwalna temperatura spada do ok. -25stopni.
Mozolnie nabieramy wysokości. Silny wiatr nie ułatwia nam zadania i w dodatku odczuwamy już wysokość. W końcu docieramy na przełęcz pomiędzy wierzchołkami
Odczekujemy chwilę w kolejce i wychodzimy stromym podejściem na główny wierzchołek
Droga w dobrych warunkach zajmuje ok. 2-3godz. Nam zajęło to 3:20godz. Pogoda wręcz idealna (oprócz wiatru). Jak na dłoni widać wszystkie szczyty nawet te najbardziej oddalone
Robimy szybko zdjęcia i uciekamy na przełęcz bo tam mniej wieje.
Robimy sobie przerwę na łyk ciepłej herbaty. Tego dnia jest spory tłum.
Po kilku minutach postanawiamy wyjść na drugi niższy wierzchołek Pointe Burnaby. Plecaki zostawiamy na przełęczy i w parę minut ładną śnieżną granią wychodzimy na szczyt. Robimy szybko zdjęcia po czym schodzimy na przełęcz i zabieramy plecaki.
Dalsza droga zejściowa pokrywa się z wejściową. Poniżej grani gdzie nie ma wiatru ale za to jest strasznie gorąco. W końcu po 1:10godz dochodzimy do schroniska.
Robimy sobie dłuższy odpoczynek. Niestety czas biegnie nieubłaganie i trzeba ruszać w dalszą drogę. Do auta pozostał nam spory kawałek do przejścia.
Droga na dół mija dość szybko do momentu w którym postanawiamy ją trochę skrócić. Idę pierwszy. W pewnym momencie staje na duży płaski kamień który nagle odwraca się o 180 stopni i z całym impetem uderza mnie w lewy piszczel. Upadam czując straszny ból. W pierwszym momencie pomyślałem, że mam złamaną nogę. Na szczęście mam tylko mocne stłuczenie kości. Z rany zaczyna płynąć krew ponieważ mam dziurę w nodze aż do kości. Jagoda robi mi opatrunek i łykam jakieś tabletki przeciwbólowe. Brat zabiera mi plecak i po kilku minutach udaje mi się wstać. Za pomocą kijek próbuję jakoś iść ale na początku nie jest to łatwe. Na dodatek tabletka nie zaczęła jeszcze działać więc ból jest ogromny a do auta jest ok. 600m przewyższenia. Po kilkunastu minutach kuśtykania musiałem posmarować kolano maścią w drugiej nodze ponieważ zaczęło mnie boleć od przeciążenia. Co jakiś czas robimy postoje i tak w ok. 2godz udaje mi się zejść do drogi. Brat schodzi niżej po samochód i po nas przyjeżdża. Pakujemy graty i wracamy do domu. Po drodze postanawiamy przenocować na campie w Villeneuve położonym nad Jeziorem Genewskim. Tego dnia mamy przeskok temperaturowy z ok. -25 na szczycie do +26 na campie
Pod wieczór spacerkiem postanawiamy się przejść wzdłuż jeziora aż do zamku Château de Chillon. Jest to spory kawałek drogi więc z moją rozwaloną nogą ledwo wracam do namiotu.
Następnego dnia zwiedzamy jeszcze piękne Montreux i Zurych
Powrotne zwiedzanie doprowadziło do tego, że po powrocie do domu przez 2 dni nie mogłem stawać na nogę. Noga na szczęście już się zagoiła ale blizna pozostała więc mam pamiątka na całe życie. Pomimo niezrealizowania głównego celu jesteśmy bardzo zadowoleni z wyjazdu. Udało się zrobić dwie ładne góry przy pięknej pogodzie oraz zwiedziliśmy nowe miejsca. Na pewno jeszcze tam wrócimy