Eh... Ten sezon jest piękny. Ciągle pada, a jak nie pada, to wieje, albo w prognozie było, ze będzie padać, ale jak na złość nie pada, po to żeby człowiek oglądając kamerki mógł pomyśleć o swojej frajerskiej zasiedzianej dupie.
Są tacy, co to na zimę już czekają.
Człowiek nie ma czasu nawet na wycieczkę do Lasku Wolskiego, a jak już się coś znajdzie, to żaby wyłażą na ulicę.
W końcu trzeba było zmienić taktykę i postanowiłem czatować na jakiś dzień w tygodniu. Z prognoz pogody wynikało, że poniedziałek, wtorek i połowa środy będą ok. No to wtorek. Tak po środku. Niestety bliżej niedzieli ten środek zaczął okazywać się bardziej środkiem dupy... Szybka decyzja, zmiana tysiąca planów i jadę z Zipim w poniedziałek na grań.
Parkujemy w Popradzkim Plesie. Pogoda jest ładna... Na razie... Zasuwamy. Idzie nam dość chyżo. Mimo, że ja już od półtora miesiąca nigdzie nie byłem (nie licząc zakupów w tesco przez neta). Pogoda jednak nie jest taka jak miała być. Nad Krywaniem i Hrubym jest czarno. Dobrze, że gdzieś tam nie poszliśmy. Jest pieruńsko zimno. W miejscu gdzie mamy odbić ze szlaku spotykamy forumowiczkę Iwonę z kolegą. Okazuje się, że podążamy na ten sam szczyt Popradzką Kopę. To tutaj ponad rok temu Krzysiek miał mroczną akcję z kamieniem. Wychodząc na szczyt zachodzę w głowę jak on mógł tutaj zejść o własnych siłach. Po prostu był to heroiczny wyczyn. Z reguły nie lubię łazić drogami, które znam, ale wybrałem tę drogę, żeby szybko znaleźć się na szczycie i kontynuować trasę, którą wtedy sobie umyśliliśmy.
http://www.obiektywni.pl/upload/realp/1 ... 227437.jpgNa szczycie lekko powiewa. Robimy tam popas i szpeimy się. Widok z Kopy Popradzkiej jest na prawdę ciekawy. Jedynie co psuje troszkę klimat to schronisko jakby na wyciągnięcie ręki i te tłumy.
Zasuwamy. Poczatkowo jedynkowym terenem spokojnie, dalej jedno trudniejsze (II) miejsce, ale dalej na żywca.
http://www.obiektywni.pl/upload/realp/1 ... 821293.jpghttp://www.obiektywni.pl/upload/realp/1 ... 820248.jpgPoszło zawrotnie szybko. Na przełęczy jednak wiążemy się i zasuwamy Smoczą Granią. Początkowo trawers pierwszego zęba. Fajna ekspozycja. Ciekawie to wygląda. Dalej wychodzimy już w pobliże ostatniego zęba. Najwyraźniej troszkę za daleko przetrawersowaliśmy, ale było ciekawie, więc nie ma co płakać. Mijam stanowisko zjazdowe i schodzę na Smoczą Przełączkę bez żadnych problemów.
Tutaj mamy stanowisko zjazdowe z przyczepioną stałą liną poręczową w kierunku Smoczej Dolinki.
My natomiast mamy pokonać uskok grani, który wyceniony jest na V. Ja V to robiłem prawie rok temu. Przez ten czas nawet w skałach nie byłem. Nie wiem czy jeszcze moje stare schorowane kości są w stanie pokonać takie trudności. Dlatego też wyciągam drugą trzydziestkę i prowadzenie przejmuje Zipi. Od razu pojawia się problem. Ściana jest zupełnie nieasekurowalna. Nie ma zupełnie żadnego miejsca żeby coś założyć. No zabić się to pewnie się nie zabije, ale połamać, to i owszem. Paryski pisał, ze do 1934 roku można było ową ściankę pokonać zapierając się o przeciwległą grań. Aż ciężko w to uwierzyć, bo dzisiaj ta przełęcz i tak jest bardzo mocno wcięta. Zipi w końcu jednak postanawia spróbować lekko na prawo. Jest tam takie przewieszone odpęknięcie. Wygląda trudno, ale jest gdzie coś założyć. Udaje mu się łatwo to pokonać ale gdy widzi jak się lina przesztywnia (a mamy bliźniaki, więc z rozdzielaniem lipa), wraca i zdejmuje przeloty. Tracimy jednak troszkę czasu, ale cóż zrobić?
Ja już targam na wprost. Jest grubo. Chwilę zastawiam się jak to ugryźć ale po chwili znajduję ukrytą krawądkę i udaje mi się przeciągnąć swoje tłuste dupsko. Najgorsze jest to, ze człowiek już nie ma tej pewności w chwycie (cóż posiadanie żony robi swoje), a przeszywające zimno potęguje ten stan.
Po pokonaniu progu okazuje się, ze dalej długi odcinek to pastwisko. Pędzimy sobie więc wybierając ładne boulderowe warianty.
Dochodzimy w końcu do spiętrzenia grani i tutaj pokazuje nam się ciekawy blok, za którym ma się znajdować koń skalny. Wiążemy się wiec i idę zwalić bestię.
Faktycznie miejsce jest bardzo ładne, a dalsza część grani aż na Kogutka wiele mu nie ustępuje. W końcu schodzimy z Kogutka na przełęcz. Powiem szczerze, że wcześniej myślałem, ze ten Kogutek to wyższy jest, a to trzy kamienie na krzyż.
Dalej grań wygląda prosto, ale idziemy z liną, bo a nuż coś wyskoczy. I faktycznie pod samym szczytem Ciężkiego Szczytu wyłania się pionowa ścianka, która na żywca pewnie by lekko poczesała.
Na szczycie dopada nas standard pogodowy z tego roku. Dupówa się coraz bardziej organizuje. Wieje i jest strasznie zimno, ale mimo gorszych morale postanawiamy schodzić dalej granią i wejść na Wysoką. Trochę czasami przekombinowuje, ale w końcu znajdujemy się na przełęczy. Wchodzimy na okoliczną turnię i zasuwamy na niższy szczyt Wysokiej. Pod szczytem znowu pionowa eksponowana ścianką i za chwilkę widzimy krzyż. Moim zdaniem dość oryginalny, całkiem ładny. Niestety pogoda już się nieźle zdupczyła. Jednak nie ma szczytu bez szczytu. Trzeba wejść na wyższy wierzchołek Wysokiej.
Mieliśmy jeszcze iść na Rumanową, ale nie w tych warunkach. Schodzimy do Przełęczy w Wysokiej i schodzimy żlebem, który okazuje się niezbyt przyjemny. Pierwotnie plan zakładam powrót Złomiskami, ale zapomnieliśmy, że przecież tam teraz będzie płynął ścieżką niezły potok. Dlatego też wracamy pod Kogutka i schodzimy do Wagi.
W samochodzie dostaję wiadomość od Iwony, że oglądali nas z Rysów i lans był nie z tej ziemi. Także mimo, ze na Wysokiej nikogo nie spotkaliśmy to wycieczkę zaliczam na plus.
Ładna i bardzo urozmaicona grań. Polecam!