Złapała mnie jakaś mała choróbka, ale i tak to nie przeszkadza w planowaniu kolejnego wyjazdu. Plan jest tym razem, żeby wejść na Baranie Rogi. Z uzyskanych informacji wiemy że droga powinna być dobrze przetorowana, ponieważ szczyt ten cieszy się dużą popularnością. Wstępnie robimy przymiarkę na sobotę. Jednak im bliżej jej tym prognozy nie mogą się zdecydować czy pogoda dopisze. Ostatecznie decydujemy się przenieść wyjazd na niedzielę, ponieważ zapowiada się dużo ciekawsze prognozy. Dodatkowym atutem za niedzielą by możliwość dłuższego podleczenia się przed wyjazdem. Nastawiamy budziki na niedzielny poranek i jedziemy kierunek Słowacja. Po drodze zabieram Olgę i Zbyszka, czwarta osoba niestety tym razem wypadła nam. Jedziemy zatem w trójkę. Wydawało się, że droga minie mam spokojnie do Smokowca, aż tu przed miejscowością Podoliniec wyprzedza nas stara Skoda na słowackich blachach. Śpieszy się tak jakby ją ktoś gonił. Żartuję, że to pewnie policja, bo w terenie zabudowanym w ogóle nie zwolniła. A wręcz nawet przyśpieszyła. Nie ujeżdżamy daleko. Już kilka kilometrów za Podoliniec spotkamy tą samą Skodę po raz drugi. Tym razem jednak nie wyprzedza już nas jak wcześniej. Tym razem stoi za zakrętem w poprzek drogi z przednimi kołami wiszącymi nad rowem. Kierowca nie mógł sam wyjechać, dlatego zatrzymuje nas i prosi o pomoc, żeby go wypchnąć. Pomagamy mu. Słowak wyjeżdża i pośpiesznie zwija się nawet nie dziękując. Zostawiając tylko szkło w wypadniętych szyb na drodze. Widocznie gdzieś mu się bardzo śpieszyło. Oby nie na drugą stronę świata. Przed wschodem słońca jesteśmy już na parkingu w Smokowcu. Szybkie przygotowanie i ruszamy w drogę, jest 5.30. Droga do Siodełka mija szybko. Tutaj rozdzielamy się na jakiś czas Olga ze Zbyszkiem idą górą (czerwony szlak). Ja z kolei wymyśliłem sobie, że pójdę dołem (zielony szlak) obok Bilikowej Chatay. Ścieżka mocno oblodzona, trzeba bardzo uważać, żeby nie glebować co kilka metrów. Tym razem udało się jakoś przejść bez dodatkowych atrakcji. W między czasie telefon gdzie jestem od Olgi, bo oni już na krzyżówce czekają na mnie. Umawiamy się, żeby szli dalej sami. A ja ich dogonię gdzieś na szlaku, a jakby się nie udało to poczekają wówczas na mnie pod Schroniskiem Zamkovskiego. Spotykamy się dopiero pod Schroniskiem. Miałem kiepskie tempo, a Olga i Zbyszek nie obijali się po drodze. Chwilę odpoczywam i znowu mi odeszli kilkadziesiąt metrów. Czas ruszać za nimi, żeby nie było dużej straty. Po kilkudziesięciu minutach dochodzę do nich. Idziemy teraz już razem. Na progu gdy teren zaczyna robić się bardziej stromy Olga ze Zbyszkiem decydują się na założenie raków. Ja odpuszczam i idę jeszcze bez nich. Umyślałem sobie, że jakoś dojdę bez raków do Schroniska Teryego. Pod Schroniskiem robimy sobie przerwę, na mały posiłek.
W Spiskim Kociole widzimy sporą grupę, jak się później dowiedzieliśmy odbywał się tam wówczas kurs lawinowy. Widzimy również już pierwsze osoby podążające w kierunku Baraniej Przełęczy. Czyli szczyt wciąż popularny tej zimy, a niedziela i piękna pogoda przyczyniają się do tego dodatkowo. Oprócz nas szykuje się jeszcze jedna grupa do wyjścia pod Schroniskiem. Jak się okazuje po kilku minutach Polacy ze Śląska i też będą szli na Baranie Rogi. Domyślamy się, że może być tłoczno na szczycie. Zatem ruszamy póki śniegi dobre. W kierunku Baraniej Przełęczy, na którą wychodzimy żlebem. W żlebie śladów do wyboru do koloru. Można przebierać i nie trzeba nic torować. Informacje się sprawdziły, z czego się bardzo ucieszyłem, gdyż byłem trochę osłabiony przez chorobę. Ładne stopnie, dobry śnieg bardzo dobrze się szło. Momentami czułem się jakbym szedł po schodach na klatce schodowej. Pogoda dopisuje cały czas i widoki przednie, dlatego też robię dość częste przerwy, to żeby troszkę odpocząć (choroba jednak trochę osłabiła mnie) i pooglądać widoki, to znowu zrobić zdjęcie.
Tak pomału doczłapuję na Baranią Przełęcz. Tu małe zaskoczenie, ponieważ nie spodziewałem się stąd zobaczyć Pienińskich szczytów. Chwila odpoczynku i ruszamy dalej na nasz główny cel wycieczki - Baranie Rogi.
Początkowo mamy iść obejściem grani. Ale zmieniamy zdanie i kierujemy się na grań (z perspektywy czasu ten wariant okazał się łatwiejszy niż obejście).
Z kolei drogę z obejściem planujemy zrobić, gdy będziemy wracać z powrotem na Baranią Przełęcz. Po kilkudziesięciu minutach jesteśmy już na szczycie. Pogoda piękna, widoki wspaniałe.
Można się powygrzewać w słońcu. Z czego korzystamy i spędzamy na szczycie dłuższą chwilę. Jeden róg Barani był za mało dla Olgi, postanowiła wejść na drugi Róg. Schodzi na Baranią Szczerbę, z której to w kilka chwil i jest na niższym wierzchołku. Po kilku minutach ja robię to samo. Na ostrzu grani uświadamiam sobie, że ma kask, ale nie na głowie tylko przy plecaku, który zostawiłem na głównym wierzchołku. Ale stwierdzenie Olgi, że na nie wiele by się w tym miejscu przydał. Zatem idę jeszcze kawałek granią do łatwego terenu. Stąd rozpościerają się piękne widoki na Tatry Bielskie, które widać stąd w całej okazałości. Kilka minut na podziwianie i pamiątkowe zdjęcia. W między czasie na głównym wierzchołku wymiana turystów trwa w najlepsze. Spory ruch i nie ma co się dziwić bo widoki przednie ze szczytu. Czas jednak i nam wracać będzie za niedługo. Zatem wracamy na główny wierzchołek i tak jak było zakładane idziemy drogą z obejściem grani na przełęcz. W drodze powrotnej spotykamy jeszcze Słowaków z małym pieskiem, chwila rozmowy i idziemy dalej.
Na przełęczy spotykamy koleje turystki tym razem z Polski. Tutaj ściągam raki, gdyż zamierzam potrenować dupozjady. W między czasie żlebem z Dzikiej Doliny pochodzą skiturowcy na popołudniowy zjazd. Co też po chwili obserwujemy również na podejściu Doliny Pięciu Stawów Spiskich. Po kilku metrach schodzenia i ominięciu wystających kamieni decyduję się już na jazdę. Szybko się rozpędzam, po krótkiej chwili mam już sporą prędkość trzeba hamować. Śnieg popołudniu zrobił się mokry przez co czuję, że spodnie zaczynają przemakać. Ale jeszcze kilka zjazdów i sporą cześć powrotnej drogi do mam już za sobą. W między czasie dogania mnie jedna z dziewczyn spotkanych na przełęczy, też robi zjazdy. Jak się okazało bardzo niebezpieczne, bo robi to w rakach , a do hamowania wykorzystuje kijki. Jak jej zwracam na to uwagę. Opowiedziała mi, że zawsze tak robi i wie, że to niebezpieczne. Miała już nawet raki wbiły w pośladek. Mimo to nadal zjeżdża w nich. No cóż każdy ma swoje upodobania. Pod schroniskiem czekam chwilę na Olgę i Zbyszka, którzy po kilku minutach dochodzą. Kurs lawinowy nadal trwa, widzimy, że trenują teraz hamowanie czekanem.
Chwilę odpoczywamy, delektujemy się widokami ale czas się zbierać. Na parking dochodzimu po 16 po blisko 11 godzinach w terenie. Było pięknie już nie mogę doczekać się kolejnego wyjazdu.