Sławkowska Kopa (Slavkovská kopa; 2343 m n.p.m.)droga: Komin Zamkowsky’ego (III)Sławkowski Szczyt (Slavkovský štít; 2452 m n.p.m.)droga: Zachodnią granią od Sławkowskiej KopySławkowski był jednym z tych szczytów, na który dobrze wiedziałem jak i kiedy nie chcę wejść – nie chciałem wchodzić w lecie, a już na pewno nie szlakiem znakowanym na niebiesko. Nie miałem natomiast pomysłu jak wejść, żeby było ciekawie… I tu wkroczył Paweł proponując wejście na „Sławka” granią od zachodu, po uprzednim zrobieniu zimowego klasyka na Sławkowskiej Kopie. Plan od razu mi się bardzo spodobał, więc teraz pozostało już tylko czekać na pogodę i akceptowalne warunki.
8 – Komin Zamkovsky’ego (III) /źródło:
http://www.tatry.nfo.sk/Od pomysłu do realizacji sporo nam zeszło, głównie przez kapryśną pogodę w Tatrach i marne warunki. Zaczęliśmy się już nawet śmiać, że prędzej zima się skończy nim się wybierzemy, ale czekaliśmy cierpliwie… We wtorek sprawdzamy prognozy dla Tatr na następny dzień i wprost nie możemy uwierzyć – bezchmurne niebo od rana do nocy i praktycznie bezwietrznie – jednym słowem żyleta. Wiedzieliśmy, co prawda, że warun będzie daleki od ideału, ale taka pogoda nie zdarza się za często, więc decyzja mogła być tylko jedna – jedziemy.
Po dotarciu na parking w Smokowcu i odprawieniu tych samych, co zawsze rytuałów, zaczynamy podejście na Hrebieniok, a następnie szlakiem wiodącym do Zbójnickiej Chaty kierujemy się do Doliny Staroleśnej. W okolicy Warzęchowego Stawu opuszczamy znakowaną ścieżkę i podążamy do ujścia żlebu opadającego skośnie z Warzęchowego Przechodu. Tam wyjmujemy liny oraz sprzęt i kierujemy się w miejsce startu naszej dzisiejszej drogi – Komina Zamkovsky’ego.
Zaczyna Paweł – podchodzi pod pierwszy próg, zakładając uprzednio dwa przeloty, w tym jeden z krótkiej śruby, która bardzo się w tym miejscu przydała. Jak to zwykle bywa z dołu cały ten odcinek wygląda łatwo i zachęcająco, ale w rzeczywistości jest czujnie i dość nieprzyjemnie. Zaraz po pierwszym uskoku jest następny, chyba jeszcze bardziej wredny od poprzedniego, później wychodzi się w łatwiejszy teren, a wyciąg kończy się niewielką skalną rynną. Na stanie wspólnie stwierdzamy, że było grubo i zastanawiamy się, co czeka nas wyżej – wszak wyciągów o podobnej wycenie jest jeszcze kilka.
fot. Kilerus Po drugim, w połowie skalnym, w połowie śnieżnym wyciągu, droga przechodzi w żleb, poprzetykany miejscowo niewielkimi skalnymi uskokami. O ile odcinki skalne nie nastręczają już większych trudności, to śnieżne pasaże potrafią nieźle wymęczyć – śnieg jest sypki, praktycznie nic nie trzyma i czasami ma się wrażenie, że „mieli się” w miejscu.
Ostatni wyciąg, początkowo śnieżną, wąską rynną, a pod koniec przez dwa nietrudne, aczkolwiek nieco kruche progi wyprowadza na Jamińską Szczerbinę, gdzie zwijamy liny, chowamy szpej i dyskutujemy o drodze. Zgodnie stwierdzamy, że pierwszy wyciąg wyraźnie odstawał trudnościami od reszty (już po analizie w domowym zaciszu okazało się, że zamiast iść bardziej na lewo, wbiliśmy centralnie na wprost, przez co zapewniliśmy sobie dodatkowe atrakcje).
Mimo kiepskich warunków śniegowych droga bardzo nam się podobała. Do Jamińskiej Szczerbiny wyszło nam 7 równych wyciągów (60 m), a całość zajęła nam 5,5h (przy dobrych warunkach śniegowych czas ten z całą pewnością można sporo skrócić). Z tzw. info praktycznych dodam jeszcze, że 60m to zalecana długość liny na tę drogę – w przypadku krótszego sznurka, może nie być gdzie założyć stanu.
Z Jamińskiej Szczerbiny już bez asekuracji wychodzimy na Małą i Wielką Sławkowską Kopę, skąd granią podążamy w kierunku Sławkowskiego Szczytu. Myśleliśmy, że teraz wszystko pójdzie bardzo szybko, ale trzeba przyznać, że ten fragment Sławkowskiej Grani nieźle dał nam w kość.
Odcinek ten wcale nie był taki krótki jak nam się początkowo wydawało, sypki śnieg, tudzież śnieżna breja wcale nie ułatwiały zadania, a zmęczenie z każdą chwilą coraz bardziej dawało o sobie znać. Co prawda świetne widoki, jakie towarzyszyły nam na grani rekompensowały wysiłek, niemniej jednak cała droga dłużyła się w nieskończoność i zajęła nam mnóstwo czasu.
fot. Kilerus Gdy tuż po zachodzie słońca dotarliśmy na szczyt „Sławka” byliśmy styrani jak konie po westernie. Wystarczyło jednak rozejrzeć się dookoła, żeby się uśmiechnąć. Może i okoliczne szczytu nie wyglądały tak pięknie jak chwilę wcześniej, gdy były oświetlone ostatnimi promieniami słonecznymi, ale za to widok na słowackie miasteczka rozświetlone milionami światełek był wręcz fantastyczny.
fot. Kilerus /W końcu…/Przed nami zostało już tylko zejście, choć trzeba sobie szczerze powiedzieć, że słowo „tylko” jest tu zupełnie nie na miejscu – każdy, kto tędy szedł wie, o co chodzi.
Więcej zdjęć na stronie:
http://mountainadventure.weebly.com/sla ... -kopa.html