Staroleśny Szczyt (Bradavica; 2476 m n.p.m.)droga: z Doliny Wielickiej przez Kwietnikową Przełączkęźródło: Wikipedia
Od dłuższego czasu pogoda w Tatrach nie była najlepsza, jednak krótkie okno pogodowe zapowiadane na sobotę wydawało się wystarczające, by trochę podziałać, toteż w piątkowe popołudnie zapada spontaniczna decyzja – jedziemy!
Kilka godzin później jesteśmy już w drodze na Słowację. Cały czas towarzyszy nam gęsta mgła, deszcz lub mżawka, a po przekroczeniu granicy mamy dodatkowe „atrakcje” w postaci policyjnej kontroli. Panowie w niebieskich mundurach dosłownie „wyrośli spod ziemi”, a całe zatrzymanie trochę nas zaskoczyło – wszak jeździmy bardzo przepisowo. Po chwili wszystko się wyjaśniło – okazało się, że na Słowacji w godzinach nocno-porannych, w terenach mocno niezabudowanych, jest prowadzona akcja „wszyscy jeżdżą w pasach”. Oczywiście dowiedzieliśmy się o tym, po tym jak jeden z niebieskich upewnił się, że chłopaki z tyłu tych pasów zapiętych nie mają. Policja bez ceregieli oświadcza, że za takie wykroczenie chłopaki muszą „wyrzucić” po 60 eurodutków. Nasza odpowiedź jest szczera do bólu – uświadamiamy policjantom, że jakbyśmy mieli 120 euro, to właśnie kończylibyśmy flaszkę w Śląskim Domu i zastanawialibyśmy się, co zamówić na śniadanie, a nie cisnęli po nocy, zmęczeni, głodni i z wilkami dookoła. Nasze tłumaczenie zadziałało, ponieważ stróże prawa szybko zmieniają strategię:
- Lekárnička jest?
- Oczywiście, już pokazuję…
Tu zaczynają się jaja. Apteczka, która „wyszła” z salonu razem z samochodem, oczywiście nie spełnia żadnych norm. Jest tam jakiś przeterminowany gazik, kawałek plastra no i oczywiście rękawiczki, ale za to takie, którymi można bułeczki w potravinach przebierać (jak to ujął pan w odblaskowej kamizelce). Jak zobaczyliśmy te rękawiczki, to dosłownie gryźliśmy języki, by nie parsknąć śmiechem i ostatkiem sił zachowaliśmy powagę. Chyba nas to uratowało, bo cena stanęła na 20 euro, których i tak nie mieliśmy… Panowie zasugerowali nam, że zamiast w górach, cały dzień spędzimy na komisariacie, na co od razu ochoczo się zgodziliśmy, ale jakoś nie chcieli nas zabrać do ciepłego biura…
takie rękawiczki były w apteczce Po tych przygodach, w końcu docieramy na parking i zaczynamy podejście szybko docierając do Śląskiego Domu. Robimy krótki postój na śniadanko, a następnie kierujemy się w górę doliny. Słońce od rana mocno operuje i jest strasznie gorąco, toteż pod dojściu pod Kwietnikowy Żleb rozbieramy się z czego się da, i zażywając kąpieli słonecznej robimy dłuższy popas.
tzw. lampa…nawet klata jestOceniając panujące warunki, decydujemy się na podchodzenie zboczem na prawo od wspomnianego żlebu, według sprawdzonej praktyki „jak puszcza”. Śnieg, nie jest najlepszy (o ile w ogóle jest), ale ogólnie rzecz biorąc nie jest najgorzej. Bez trudności stopniowo zdobywamy wysokość i kiedy już się wydaje, że „przebiegniemy całość na lajcie”, dochodzimy do miejsca, z którego wyjście na Kwietnikową Przełączkę robi się nieco problematyczne. Michał z Łukaszem, wybierają wariant prowadzący jakimiś rynnami i skałkami. Ja z Marcinem, widząc, że koledzy ostro walczą w niewygodnym miejscu, postanawiamy nie robić tam dodatkowego tłoku i wybieramy inny wariant – schodzimy do żlebu.
Droga wydaje się prosta, ale szybko okazuje się, że też musimy trochę pokombinować. Mamy po jednym czekanie, więc spory odcinek gładkiego lodu wylanego na całą szerokość żlebu omijamy po skałach od prawej, fundując sobie łatwą wspinaczkę. Następnie znów natrafiamy na lodowisko, ale to jest na tyle małe, że pokonujemy je na wprost. Bardzo nieprzyjemnie zaczyna się natomiast wtedy, gdy musimy przetrawersować nad tym lodowiskiem – śnieg trzyma na słowo honoru, a nachylenie jest dość znaczne, więc poślizg spowodowałby przejażdżkę, praktycznie bez możliwości wyhamowania.
Po tym odcinku, który dostarczył nam nieco emocji, wychodzimy częściowo po skałach, częściowo rynną śnieżną na niewielkie siodełko pod Rogatą Turnią, gdzie wymieniamy się wrażeniami. Okazało się, że wariant chłopaków również do najprzyjemniejszych nie należał – profesor nawet stwierdził, że jeszcze dwie takie akcje i będzie mógł naśladować słynny skok Izy Scorupco z filmu „Vertical Limit”.
Z siodełka wychodzimy nieco wyżej, na małą półeczkę, gdzie postanawiamy się oprzyrządować i eksponowany odcinek grani pokonać z asekuracją. Przez wcześniejsze niespodzianki czas mamy nie najlepszy, pogoda zaczyna się psuć, a przewodnik będący tu z klientem oznajmia nam, że się wycofuje. W tym samym czasie przypominam sobie również, że Simon Häberlein, który 25 XII 1905 r. wraz z Katherine Bröske próbował wejść zimowo na Staroleśny od Doliny Wielickiej, również się wycofał (z Kwietnikowej Przełączki). Wszystko to powoduje, że nasz entuzjazm trochę maleje, ale decydujemy się spróbować.
Idziemy w dwóch dwójkach. Po pierwszym dość problematycznym miejscu - opuszczenia się na rękach z nieco przewieszonej skały, wydaje się, że dalej już pójdzie gładko i bezstresowo. Następne 30 m faktycznie jest dużo przyjemniejsze, ale już ostatni odcinek - trawers, a zwłaszcza jego ostatnia część, gdzie należy kilka metrów zejść, a właściwie spełznąć po niezwiązanym śniegu, w ogromnej lufie z lewej strony, pobudza naszą wyobraźnię. Na szczęście wszystko przebiegło bezproblemowo i nawet pogoda postanowiła jeszcze trochę wytrzymać. Okazało się również, że przewodnik z klientem jednak nie wycofali się całkowicie, tylko obeszli grań łatwiejszym wariantem i teraz są kawałek przed nami.
Fot. Michał
Dalsza droga nie nastręcza trudności i szybko wychodzimy na Klimkowe Wrótka, skąd na wschodnie wierzchołki – Klimkową Turnię i Tajbrową Turnię.
„O widoku ze Szczytu Staroleśnego rozpisywać się nie będę. Piękny jest bardzo, a na szczególną uwagę zasługuje wznosząca się aż po niebo gotycka ściana Gierlacha”.Trudno się nie zgodzić ze słowami Mieczysława Karłowicza, choć na mnie największe wrażenie zrobił widok Rogatej Turni z podejścia na Klimkowe Wrótka. Fantastycznie wyglądał również osamotniony Sławkowski Szczyt, otoczony morzem chmur.
Ze względu na pogarszającą się coraz bardziej pogodę, chcemy jak najszybciej znaleźć się w dolinie, więc ze szczytu postanawiamy schodzić po śladach, znaną nam już drogą, z ominięciem trudniejszych odcinków. Grań z Kwietnikowej Przełączkę omijamy dołem, schodząc niewielką rynną a następnie trawersując zbocze. Szybko dochodzimy do miejsca, gdzie asekuracja bardziej przeszkadza niż pomaga, więc chowamy wszystko do plecaków i schodzimy dalej łatwym terenem. Zejście przebiegło niespodziewanie szybko. Sam byłem zaskoczony, bo zazwyczaj każde zejście strasznie mi się dłuży.
Fot. Prof. Kiełbasa
zejścieDo schroniska dochodzimy jeszcze „za widoku”. Również i ta część drogi mija szybko. Już myślałem, że coś jest nie tak, bo cały ten powrót jakiś taki szybki… Tradycji stało się jednak za dość – końcówka drogi do auta już się dłużyła.
więcej zdjęć na stronie:
http://mountainadventure.weebly.com/sta ... zczyt.html