Po zmęczeniu i stresie związanym z urządzaniem nowego lokum, poczułem głęboką potrzebę zostania górsko wydymanym oraz spenetrowanym przez naturę. Okoliczności nastąpiły bardzo sprzyjające – lampa w Tatrach oraz chwilowe uwolnienie o obowiązków małżeńsko – rodzicielskich. Największą trudnością okazało się znalezienie podobnych mi zapaleńców (czyt. idiotów), którzy w środku tygodnia chcieli by doświadczyć braku snu, zmęczenia, ciorania w śniegu, nocnego łażenia po lesie, rześkich podmuchów wiatru prosto w facjatę i itp. katharsis. Ale... udało się! Początkowy scenariusz jak dziesiątki analogicznych przed i – oby – wiele po. W czwartkowy poranek (noc?) wyjeżdżamy z PrT i nutshell z Krakowa na Słowację. Założenia wycieczki były następujące – ma być lajtowo-spacerowo, bezpiecznie, widokowo i tam, gdzie jeszcze nas nie było. Wszystkie zalożenia spełniała Kończysta, będąc dodatkowo górą, na którą pewnie nie chciało by mi się pójść latem, a której brakowało mi jako jednej z trzech do zbieranej powoli WKT. Szczyt ten był ponadto górą, z której jako jedynej... dwa razy już się wycofywałem Przed siódmą startujemy z Wyżnych Hagów w stronę Stawu Batyżowieckiego. Niebo na południowym wschodzie jest już ładnie podkolorowane, a po przeciwnej stronie świeci bliski pełni Łysy. Od początku towarzyszą nam niesamowite wprost widoki na Niżne Tatry, mgły kłebiące się nad słowackim Niżem. Powietrze było bardzo przejrzyste, przez co kształty ostre jak brzytwa a barwy nasycone. Piękna sprawa. Szlak przedeptany dośc mocno, bez problemów wyprowadza nas w pobliże moreny, za którą kryje się staw. W tym miejscu odbijamy delikatnie w lewo, żeby przecinając Magistralę dalej na zachód i wejśc prosto na południową grań Kończystej. Zimny wiatr coraz mocniej zaczyna siec policzki stając się właściwie jedyną niedogodnością wycieczki. Ale przeca po to tam pojechalim. Trochę po kosówce, trochę po trawkach a trochę po śniegu brniemy do góry dochodząc wkrótce do miejsca, z którego otwiera się widok na całe otoczenie Doliny Batyżowieckiej – od Drąga, przez Zmarzły, Kaczy, Batyżowiecki Szczyt po ogromne cielsko Gerlachu, który stąd prezentuje się wyśmienicie. Zgodnie z opisami przed spiętrzeniem grani uciekamy na lewo aby obejść Pasternakowe Czuby. Otwiera się widok na otoczenie Doliny Mięguszowieckiej. No, fajnie to wszystko wygląda. Bez większej historii docieramy do filarka, zza którego wyłaniają się pobliskie już wierzchołki Kończystej. Po chwili obniżenia w kierunku żlebu biegnącego ze Stwolskiej, następne kilka minut wyprowadza już na Wyżnie Pasternakowe Wrótka. Samej trasy nie odebrałem wcale jako jakiejś bardzo nużącej lub uciążliwej – właśnie na taki spacer się nastawiliśmy i – podobało się. Widok z Kończystej jest bardzo urozmaicony i ciekawy. Z 13 pozostałych najwyższych gór widać tylko 5 (reszta zasłonięta przez opasłe cielsko Gerlacha), ale otoczenie Złomisk, Grań Baszt, Tatry Zachodnie czy oryginalnie wyglądający Hruby Wierch tworzą naprawdę zacną panoramę. Nie wspominając ogromnego pasma Niżnych Tatr oraz Małej i Wielkiej Fatry i Gór Choczańskich. Po naszej stronie Babia chyba jest zasłonięta przez Wysoką, ale widać Pilsko (pewności nie mam, na Beskidach się nie znam). Samo Kowadło to materiał na osobny akapit. Wcale nie jest takie banalne. Jest trudniejsze niż myślałem. Ciekaw jestem, jak wyglądało by wejście bez tego odpękniętego podłużnego występu, na który można najpierw stanąć. Nie wiedziałem również, że aż taka lufa tam jest. Bardzo ciekawe miejsce, unikalne w skali Tatr. Schodzimy do Stwolskiej. Tutaj odłączam się trochę od grupy, zależy mi żeby zejść wcześniej do auta i chwilę chociaż odpocząć. Sama dolina nie wydaję się ciekawa czy urokliwa. Dochodzę do momentu, gdzie gdzieś w pobliżu powinna przebiegać Magistrala, ale jedyne wyraźne ślady biegną prosto w dół, tj. po śladzie Stwolskiej Suchej Wody. Było naprawdę dobrze przedeptane, jakby koło 10 osób tam przechodziło. To się musi łączyć na dole z żółtym szlakiem – schodzę tędy – myślę sobie. Po chwili na lewo od siebie widzę ślady Magistrali, ale nie chce mi się trawersować. Schodzę. Ścieżka była wydeptana albo obok albo wręcz po cieku wodnym i trzeba było uważać, bo czasem mosty śnieżne się łamały i można było wpaść do wody. W ten sposób zszedłem ok. 20 minut. Ślady nagle się urywają. ‘Kur.wa!’ Po chwili zauważam je w kosówce. Wchodzę w tatrzański gąszcz. Poruszanie się w takim terenie było niemożliwe – momentalnie roztrwonił bym siły, i tak nadwątlone przez caly dzień wyrypy. Mapy niet – no bo po ch.uj na Kończystą? ‘Co za debil!’. Starałem się ochłonąć i szybko zanalizować sytuację. Do totalnego zmroku pozostała mi góra godzina. Nie wiem do końca gdzie jestem. Wejście w kosówkę może spowodować spadek sił i w najgorszym wypadku zabłądzenie/spędzenie długiej zimowej nocy w krzakach lub nawet wezwanie pomocy. Przypomniałem sobie ‘Wołanie w Górach’ i rozdzial poświęcony Czerwonym Wierchom ‘Jedyny ratunek we mgle to iść do góry’. Ja wiedziałem, że w mojej sytuacji analogicznie w górze jest Magistrala. Dzwonię do Sebastiana ‘Nie schodźcie ze Stwolskiej prosto. Jestem w du.pie. Czekajcie na mnie przy Magistrali’. Na szczęście poinformowałem ich na czas. Zrezygnowany i zmęczony powlokłem się z powrotem. Do góry. Co ja będę mówił. Możecie sobie wyobrazić jak to wyglądało. Kilkakrotnie nawiązuję łączność z resztą ekipy. Staram się iść szybko, żeby nie czekali długo, ale marsz to to nie był. Tymczasem robi się już dobra szarówka. W końcu słyszę wołanie i widzę kilkadziesiąt metrów wyżej Olę i Sebastiana. Zapadając się w śniegu, wlokąc przez wanty w końcu do nich docieram. Z tego miejsca trawers do żółtego szlaku i zejście do auta zajmuje nam jeszcze ponad dwie godziny. Ja dochodzę na ostatnich nogach. Akcja górska trwała ponad 11 godzin. Jeszcze tego samego wieczora wracam do Wrocławia. W domu jestem o pierwszej w nocy. O siódmej dzwoni budzik – czas do pracy Ola, Sebastian dzięki za wikt i opierunek. Myślę, że wycieczka była super, gdyby tak nie wiało to było by idealnie. Jak coś będziecie mieli to wrzućcie jakieś foty. Ja swojego aparatu nie miałem. PS. W domu analizuję mapę. Żółty szlak przecina ten potok i bardzo prawdopodobnie, że niedaleko miejsca, z którego zawróciłem. Dziwne jest natomiast to, że ślady urywały się nagle, nie było żadnego kopczyka – nic. Ogólnie uważam, że podjąłem dobrą decyzję.
_________________ 'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'
|