O Pieninach słyszał każdy człowiek w Polsce. Nieco mniej popularne, choć równie piękne są Małe Pieniny, w których z pewnością był każdy szanujący się górołaz. A Pieninki Skrzydlańskie? Pewnie niewielu wie o ich istnieniu. Widać je, kiedy schodzi się z Dzielca w kierunku Śnieżnicy w Beskidzie Wyspowym - takie małe dość ostre pagóreczki. Postanowiłem się tam wybrać. Szliśmy nowiutko wytyczonym czarnym szlakiem ze Skrzydlnej na Śnieżnicę. W ostatni piękny jesienny weekend tak wyglądał jego początek (podejście pod Worecznik 560):
Jest widokowo. Po lewej Lubogoszcz (968), pośrodku Wierzbanowska Góra (778), z prawej Lubomir (904).
Jesienna rosa.
Masakryczne podejście pod Śnieżnicę (1006). Nie ma żadnej ścieżki, szlak idzie prosto w górę po bardzo stromych północnych zboczach, które o tej porze roku są cały dzień zacienione. Jest tam mroczno jak w Mordorze. Zdjęcie wykonane pod szczytem, gdzie słońce w końcu się pokazało.
A na szczycie Śnieżnicy ładnie i ciepło. Siedzimy długo i modyfikuję plany, że nie idziemy na Łopień (bo i tak już jakoś czasu nie było), tylko wrócimy innym bezszlakowym grzbietem Pieninek Skrzydlańskich.
Ale najpierw znowu trzeba zejść do Mordoru. Tutaj trochę widać stromiznę, choć schodziliśmy bezszlakowo mniej stromym zboczem, niż to gdzie poprowadzono szlak.
Tak jak przeczuwałem, Pieninki zaoferują ładne widoki. Tutaj nienazwany szczyt o oznaczonej wysokości 638m. Kolejny szczyt za nim to Kaletówka (630).
Łopień (961) na który nie poszliśmy.
Widok wstecz na Śnieżnicę.
A tu na Lubogoszcz, z Ładnie widocznym Dzielcem (649) na pierwszym planie.
Słońce schowało się za chmurką.
Owieczki... chyba zdziwione że widzą turystów.
Widok na Ciecień (829). Nie spieszymy się, podziwiamy. Krótki dzień ma się powoli ku końcowi.
I tak oto doświadczyłem mało znanych, ale bardzo urokliwych pagórków zwanych Pieninkami Skrzydlańskimi.
A następnego dnia połaziliśmy po Krakowie, skąd pozdrawia wszystkich Strzępek