Hej, postanowiłem zabrać głos w tej sprawie. Zapewne niektórzy powiedzą, że nie mam prawa - bo nigdy w żadnych górach nie byłem. Ale może właśnie to daje mi prawo, bo dzięki temu jestem w stanie wypowiedzieć się bezstronnie. Ludzie mający pasję patrzą na nią poprzez pryzmat emocji jej towarzyszących. Miłośnik motoryzacji uzna, że każdy powinien mieć samochód, zaś akcyza na paliwo powinna być zniesiona, fan ochrony środowiska - wprost przeciwnie, podwoić akcyzę na wszystkie samochody prócz dostawczych i masowego transportu. Punkt widzenia zmienia się w zależności od punktu siedzenia. Kształciłem się w metodologii nauk empirycznych, co - mam nadzieję - pozwala mi oceniać obiektywnie tego typu sytuacje. Oczywiście nikt nie musi się z tym zgadzać, ale jak znam życie, zostanę odsądzony od czci i wiary bo nie mam doświadczenia we wspinaczce. Niemniej uważam, że mam prawo do głosu i mam prawo uważać, że jest on przynajmniej równie wartościowy, jak głos ludzi na co dzień zajmujących się wspinaczką - pomimo, a może właśnie z powodu mojego totalnego dyletanctwa. Wybrałem akurat to forum, bo dyskusja tutaj najbardziej mi się podobała z tych które widziałem w internecie - wyważona, bez jednej wizji którą wszyscy są zobowiązani popierać, ale też bez agresji i przepychanek.
Wiele w tej sprawie jest niewiadomych, ale jest też kilka faktów. I tych faktów chciałem się trzymać, żelaznych pewników, które chyba umknęły w wirze emocji towarzyszących zdarzeniu. Skupię się na rzeczach, które są pewne - są pewne, gdyż zostały po prostu wykazane empirycznie.
Po pierwsze, czas. Że za późno wyszli, to wiadomo. Że Bielecki nie czekał, to wiadomo. Ale faktem jest, że Bielecki miał nad Małkiem około 40 minut przewagi. Faktem też jest, że ta przewaga urosła do 5 godzin - nieco ponad 4 godzin, jeśli wliczać czas wymiany baterii w czołówce przez Małka. I to jest różnica wywołana tym, że Bielecki miał 40 minut więcej przy świetle dziennym - odcinek, który w świetle przechodzi się w 40 minut, zajął ponad 4 godziny po zapadnięciu ciemności.
Wobec powyższego pewne jest, że gdyby Bielecki poczekał na Małka, szedłby równo z nim 5 godzin dłużej - nie z powodu wolniejszego tempa Małka, ale z powodu zapadnięcia ciemności. Jako laika nie interesuje mnie, co jest powodem takiego obniżenia tempa marszu po zmroku w zimie na wysokości strefy śmierci - jako metodolog widzę, że tempo każdego z uczestników spadło 5-10 razy, więc zakładam że jest to prawdziwe w każdym lub niemal każdym przypadku. Mógłby zapewne na niego czekać bez narażania siebie na skrajne ryzyko, gdyby był zapas światła dziennego - ale takiego zapasu nie było. Iluzoryczna i symboliczną pomoc dla kolegi musiałby opłacić poważnym narażeniem swojego życia.
Kolejna rzecz dowiedziona empirycznie, z czym niektórzy nie są w stanie się pogodzić - ale to są twarde, niezbite fakty. Powrót takim tempem, jakie miał Berbeka kończy się śmiercią. I nie ma co tutaj dywagować czy mógł czy nie mógł, bo tak po prostu było. Znowu oczywiście nie chodziło tutaj o samo tempo marszu, ale o tempo marszu PO ZMROKU - 7-8 godzin Berbeka z Kowalskim szli na przełęcz, w świetle dziennym robi się to przez godzinę.
Pytanie, czy zachowanie związłości zespołu mogłoby cokolwiek pomóc - uważam, że nie. Tu akurat kończy się ścisła metodologia i zaczyna gdybanie, ale z opowieści ludzi, którzy byli na tej wysokości bez tlenu - pomoc, której można udzielić, byłaby co najwyżej symboliczna. Owszem, pewnie są nieliczne sytuacje, gdy zespół ratuje komuś życie - w przypadku Kowalskiego było to całkowicie niemożliwe (ekipa poszukiwawcza w lecie z tlenem nie była w stanie przesunąć ciała o ponad 100 metrów, w zimie bez tlenu po zdobyciu szczytu nie daliby go rady ciągnąć więcej niż 10), ale może coś by się udało zrobić z Berbeką. Może.
Zasada "nigdy nie zostawiaj partnera" ma swoje zastosowanie w górach niskich. A to dlatego, że partnerowi można pomóc. W przypadku Bieleckiego i Małka zachowanie kontaktu wzrokowego, co zwiększyłoby bezpieczeństwo Małka o dosłownie ułamek procenta (Bielecki i tak NIC by nie mógł zrobić w 99,9% przypadków w których Małek zginąłby bez jego pomocy) oznaczało jednocześnie, że Bielecki musiałby przez PIĘĆ GODZIN więcej tkwić w strefie śmierci w nocy. Kupując ułamek procenta bezpieczeństwa Małka sam naraziłby się na kilkadziesiąt procent ryzyka zgonu. Jak bardzo Małek ocierał się o śmierć świadczy to, że Berbeka nie wrócił.
Gdyby zarówno Bielecki jak i Małek zaczekali na Berbekę i Kowalskiego, NIC by nie zrobili dla Tomasza, bo jego trzeba było znosić albo prowadzić, a to jest po prostu fizycznie niemożliwe na tej wysokości. Jest jakiś nikły procent, że w trójkę daliby radę. Ale naprawdę nikły. Doświadczenie pokazuje, że alpinista który schodzi tempem Berbeki umiera. I to jest ten fakt, z którym nie można dyskutować, bo on się po prostu wydarzył. Zapewne w jakimś minimalnym stopniu, o ułamek procenta zwiększyliby szansę Berbeki. Ale jednocześnie sami zmniejszyliby swoje szanse o dobre kilkadziesiąt procent.
Pominę wszelkie dylematy typu czy powinni wyjść wcześniej z bazy czy nie, bo... nie wyszli wcześniej. Nie wiemy, co by się wtedy stało, bo nie ma żadnych faktów. Wiemy za to na pewno, co się dzieje z alpinistami, których na BP zaskoczy noc zimą bez tlenu.
To chyba tyle, jeśli chodzi o chłodną analizę dostępnych faktów. Mniej chłodna, emocjonalna dotycząca mojej osobistej oceny.
Nie wiem, jak było, więc mogę tylko zgadywać - ale mamy niemal 60 letniego wspinacza z obsesją wejścia, którego koledzy puścili bez testów wydolnościowych. Mamy kierownika, który nie daje jasnego i bezpośredniego rozkazu odwrotu, potem coś stękając o nadziei że będą sobie pomagali schodząc (i tu wychodzi emocjonalne zaślepienie o którym pisałem w pierwszym akapicie, pomaganie ma sens na 5000, jak ktoś całe życie polegał na partnerze to dla niego pomoc partnera jest wszystkim - ale ta zasada traci wszelki sens gdy jest się bez tlenu, zimą w strefie śmierci, gdy minuty dzielą ekipę od zachodu słońca). Mamy też młodzika, który szedł z 60 latkiem, polegając na jego doświadczeniu. Faktem jest, że Berbeka stracił resztki rozsądku podchodząc pod szczyt, z którego musiał wracać nocą, zimą w strefie śmierci. Faktem jest, że kierownik, który miał pewnie nadzieje że Berbeka spełni swoje marzenie, nie zareagował dość ostro (zresztą Bielecki i Małek też powinni ich zawrócić). Obawiam się tylko, że Kowalski mógł być ciągnięty na siłę - gdyby dostał rozkaz zawrócenia do bazy, to Berbeka musiałby wracać razem z nim - i całkowicie stracić nadzieję na zdobycie szczytu. Nie wiemy, czy Tomek miał parcie na szczyt, czy nadzieja przyćmiła mu rozsądek i przysłoniła fakt pogarszającego się stanu zdrowia, ale jeśli na zdrowie narzekał i jeśli opierał się na opinii partnera, Berbeka miał obowiązek albo wrócić razem z nim, albo nawet wysłać go samotnie - średnio etyczne rozwiązanie, bo tak blisko obozu bez zagrożenia nocy partner jednak może pomóc, ale z drugiej strony Berbeka straciłby przez to okazję wejścia, a ryzyko dla Kowalskiego przy samotnym powrocie było jedynie minimalnie wyższe niż przy powrocie z Berbeką. Zasłanianie się tym że wysłanie go samotnie jest nieetyczne... no własnie, jest tym o czym pisałem na początku wątku, brakiem trzeźwej oceny sytuacji i przysłonięcie jej przez emocje związane z hobby. Wysłanie samego Tomka byłoby, jak się okazuje, dużo lepsze - bo i tak Berbeka go w końcu zostawił, ale wtedy, gdy było za późno i dla jednego, i dla drugiego.
No, to tyle mojego, mam nadzieję (czytajcie ten akapit z przymróżeniem oka) że post dyletanta nie będzie zbytnią obrazą majestatu
Pozdrawiam wszystkich i życzę wiele przyjemności z hobby - mam wielki szacunek dla ludzi, którzy potrafią poświęcić się jakiejś pasji.
//edit
jako ciekawostka niezbyt związana z tematem, ale za to z moim "konikiem" jakim jest medycyna i działanie organizmu ludzkiego - czytałem całkiem rozsądne i porządnie udokumentowane badania, które wykazywały, że MOŻNA się dostosować do życia w "strefie śmierci". Wymaga to odpowiednio długiej aklimatyzacji, ale jest możliwe. Być może wielomiesięczne obozy na 6000+ pozwoliłyby zmniejszyć liczbę ofiar do minimum, ale oczywiście wtedy pojawiają się koszty...
//edit 2 - może jeszcze słówko o zasadzie "nigdy nie zostawiaj kolegi w górach", bo to chyba zasada bardzo ważna dla ludzi związanych z tym sportem. Zasada bardzo dobra i powinna być przestrzegana z żelazną konsekwencją, bo jeśli się ją rozluźni, ludzie pchani chęcią wejścia byle szybciej albo zwykłym tchórzostwem będą zostawiać partnerów wtedy, gdy absolutnie nie powinni tego robić - umysł płata tam na górze różne figle i różne rzeczy można sobie wmówić, że nie ma zagrożenia, albo że nie ma szans na ratunek. Ale, jak pisałem, to ma zastosowanie do gór łatwiejszych, gdzie pomóc faktycznie można, gdzie można czekać na pomoc z zewnątrz. Powyżej pewnej granicy wspinacze wchodzą w swego rodzaju oknie czasowym - mają ileś godzin na wejście i zejście, powyżej tej granicy szanse przeżycia drastycznie maleją, powyżej pewnej wysokości możliwości niesienia pomocy równie drastycznie się zmniejszają. W pewnym momencie zostaje przekroczona granica 50% (ryzykuję swoje życie aby uratować życie partnera i szanse są równe), w łatwych górach bez problemu i żadnego niemal ryzyka sprowadzę kolegę który skręci kostkę, ale on mógłby tam zginąć bez pomocy - wtedy mam te powiedzmy 99%, wszyscy przestrzegający tej zasady zmniejszą liczbę śmiertelnych ofiar kilkadziesiąt razy. Jeśli moje pozostanie z kolegą sprawi, że będzie większe ryzyko większej ilości trupów (obojętnie, czy ja zginę, czy on, czy obydwaj), niż gdybym poszedł - przekroczę granicę. W przypadku BP w zimie były to ułamki procenta i gdyby wszyscy tam przestrzegali tej zasady, statystyczna ilość trupów ZWIĘKSZYŁABY się - i to również nie o jakiś nieznaczny procent, ale kilkadziesiąt razy. Oczywiście też trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie co to znaczy "zostawić kolegę", czym innym jest wyprzedzenie go o 10 minut poza zasięg wzroku w środku dnia, czym innym czekanie które sprawi, że zapadnie noc i 10 godzin trzeba będzie dodatkowe spędzić na górze. Ale zasadniczo, statystycznie w takich skrajnych warunkach zasada "nigdy nie zostawiaj kolegi" jest właśnie mocno nieetyczna i nie powinna mieć zastosowania (chociaż oczywiście niektórzy wolą sami zginąć niż kogoś zostawić, ale to kwestia ich wyboru) - pomimo tego, że w górach w których każdy zaczyna powinna być bezwzględnie przestrzegana w każdej sytuacji.