Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest So gru 21, 2024 2:48 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 15 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: So wrz 28, 2013 12:14 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Po dwóch latach przerwy znowu zapragnąłem odwiedzić bardziej odległe zakątki Europy by poznać kolejne pasma górskie. Rumunia „chodziła” za mną od dawna, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Obiecałem sobie jednak, że w tym roku dopnę swego – wszak lata i kilogramy nie stoją w miejscu, więc nie było już na co czekać. Były więc chęci, fundusze na ten cel też udało się jakoś wygospodarować, pozostał tylko jeszcze aspekt techniczny – mianowicie: gdzie, kiedy i z kim.
Spędziłem trochę czasu buszując po necie w tym temacie, a efektem tych działań było znalezienie strony PTTK Rzeszów. Oddział ten oferuje ciekawe wyjazdy trekkingowe – m.in. właśnie w góry Rumunii. Wielkim plusem takiej właśnie opcji był fakt, że szlaki górskie można było pokonywać na lekko, bez konieczności dźwigania całego dobytku na plecach. Na wyjazd ten zdecydowała się również moja znajoma z Żywca, z którą wspólnie wędrowaliśmy po szlakach słoweńskich Alp Julijskich 2 lata temu. Wreszcie nadszedł upragniony czwartek 18.07.2013 roku. Mieliśmy do Rzeszowa (miejsce wyjazdu) wyruszyć ode mnie ok. 15, ale Ania dotarła dopiero koło 16. Szybko pakujemy rzeczy do mojego samochodu i wyjeżdżamy w drogę. Odcinek od leżącej nieopodal miejsca mojego zamieszkania Modlnicy do Tarnowa pokonujemy autostradą, która póki co jest na całym tym odcinku bezpłatna. Niewiarygodne to w naszych realiach, gdzie wydaje się, że za darmo to można jedynie zaliczyć w twarz w ciemnej ulicy. Jedzie się szybko, sprawnie i przed 19 meldujemy się u mojego znajomego – Sławka, mieszkającego na obrzeżach Rzeszowa. Wyjazd z dworca jest planowany na 21, więc wykorzystujemy ten czas na zrobienie ostatnich zakupów – głównie w ciekłym stanie skupienia (wszak podróż przed nami długa).
Sławek w swej wielkoduszności podrzuca nas na dworzec z całym dobytkiem i przygoda pt. „Rumunia 2013” się rozpoczyna.

Obrazek

Przed 21 wszyscy wygodnie usadowili się już na swoich miejscach w autokarze, więc wyjeżdżamy kilka minut przed czasem. Od początku w autobusie są problemy z klimatyzacją – nie żeby nie działała, wręcz przeciwnie – czujemy się jak na krioterapii. Problem znika na szczęście jeszcze przed Barwinkiem, kiedy do autobusu dosiadają się właściwi kierowcy, którzy będą nam towarzyszyć już do końca naszego wyjazdu. Przejazd przez Słowację i Węgry odbywa się w sennej atmosferze. Zawierane są pierwsze znajomości przy użyciu różnych trunków, które zabraliśmy ze sobą. Ponieważ Rumunia póki co nie należy do państw, które należą do strefy Schengen na granicy węgiersko – rumuńskiej musimy okazać dokument tożsamości. Idzie to na szczęście dość sprawnie i ok. 5 – a właściwie ok. 6 bo musimy przestawić zegarki na inną strefę czasową jesteśmy w Rumunii. Pobyt w tym kraju zaczynamy od wymiany euro na rumuńskie leje. Nie wiem czy było to najszczęśliwsze miejsce do przeprowadzenia tej transakcji, ale tak polecił nam zrobić kierownik wyprawy.
Jak się jednak okazuje mamy do przejechania jeszcze ok. 400 km, na szczęście z dłuższymi przerwami po drodze. Pierwszy przystanek ma miejsce w miejscowości Cluj-Napoka, gdzie zwiedzamy m.in. kościół św. Michała i katedrę prawosławną.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ponoć w sezonie akademickim studenci stanowią 1/3 wszystkich mieszkańców tego miasta. Mijamy kolejne rumuńskie wioski. Nie wyglądają one zbyt zachęcająco – maleńkie domki z dachami pokrytymi kilkudziesięcioletnią dachówką sprawiają wrażenie, że łatwo się w nich nabawić klaustrofobii. Co kawałek stado krów i przejeżdżające tu i ówdzie furmanki. Powiedziałbym, że to taki obraz naszej wsi sprzed kilkunastu a może nawet kilkudziesięciu lat. W miastach te różnice wydają się bardziej zacierać.
Po kilku następnych godzinach jazdy zatrzymujemy się w miejscowości Sigishoara, położonej już w środkowej Rumunii. To niewielkie miasteczko jest jakby żywcem wyrwane ze średniowiecza. Jego centrum zostało wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Oglądamy wieżę zegarową z murami obronnymi.

Obrazek

Kościół

Obrazek

I stary niemiecki cmentarz

Obrazek

To właśnie w jednym z tutejszych domów przyszedł na świat Hrabia Dracula (Wład Palownik). Zdjęcie, które tu zamieszczam pochodzi z wikipedii, bo tego miejsca akurat nie odwiedziliśmy (no chyba, że mnie coś umknęło).

Obrazek

W Sigishoarze wreszcie dostajemy trochę czasu wolnego i po raz pierwszy w tym dniu możemy zjeść coś ciepłego. Pochłaniamy też pierwsze rumuńskie piwa marki Ursus – co znaczy tyle co niedźwiedź.
Niestety tak się rozsiedzieliśmy w knajpie, że do autokaru dotarliśmy z pewnym opóźnieniem. Skutki tego ponieśliśmy w kolejnym dniu. Jedziemy dalej a naszym oczom ukazują się coraz wyższe pasma górskie. Wreszcie docieramy do miasta Braszów a przewodnik informuje nas, że do miejsca zakwaterowania zostało nam ok. pół godziny jazdy. To duża ulga, bo w autokarze z przerwami przebywamy już ponad 20 godzin.
Wreszcie docieramy do pensjonatu Maria w miejscowości Moieciu. Właśnie tu mamy spędzić 6 kolejnych noclegów. Z zewnątrz wygląda to nieźle. W środku też bez dramatu, choć akurat nasza „3” sprawia dość klaustrofobiczne wrażenie. Wprawdzie nie zamykają się drzwi do łazienki, a w kabinie prysznicowej brakuje zasuwanych drzwi, ale za to mamy balkon z całkiem niezłymi widokami (w tle góry Bucegi).

Obrazek

Po szybkim prysznicu (to stanie się normą w kolejnych dniach) udajemy się na pierwszą obiadokolację. Zupa trudna do zdefiniowania – przewodnik oznajmił nam, że jest określana po prostu mianem wiejskiej. Jak się okazało później towarzyszyła nam ona przez pięć kolejnych dni w lekko modyfikowanych wersjach. Drugie dania opierały się w dużej mierze na mamałydze – narodowej rumuńskiej potrawie robionej z kaszy kukurydzianej. Mamałyga miała tyluż zwolenników co i przeciwników. Mięso jak to mięso raz lepsze raz gorsze. Jak było gorsze cieszyły się okoliczne bezdomne psy – Gosia z naszego stolika wiodła prym w tych działaniach. Do pierwszej obiadokolacji dostaliśmy po kilka kieliszków palinki – tradycyjnej rumuńskiej wódki owocowej. Ta w przeciwieństwie do mamałygi bardzo przypadła mi do gustu.
W trakcie jedzenia przewodnik zakomunikował nam plan na kolejny dzień – miała to być pierwsza wycieczka górska na szczyt Ciucas (1954 m. n.p.m.). Wieczorem zbytnio nie balujemy. Symboliczne piwo i szybko zasypiamy, styrani prawie dobową podróżą.

Dzień 3

Śniadanie kulturalnie o godzinie 8 na zasadzie szwedzkiego stołu. Powiedziałbym, że całkiem przyzwoite. Dla każdego coś miłego. Zastanawiał tylko napój podawany zamiast herbaty. Nikt dokładnie nie wie co to było. Mi się to kojarzyło z jakimiś ziółkami na spokojność, by nie być wyrywnym :).
Wyjeżdżaliśmy zawsze kwadrans przed pełną godziną – takie upodobanie miał nasz szefu. Po ok. godzinie krętą drogą wjeżdżamy autokarem na przełęcz Bratocea (1272 m. n.p.m). Chwila na przygotowanie i tu zaczynamy naszą trekkingową przygodę. Góry Ciucas należą do tzw. „Karpat Zakrętu” bo leżą w rejonie wygięcia łuku karpackiego. Pogoda nam sprzyja, jest ciepło a przejrzystość powietrza niczego sobie.

Obrazek

Już po pół godzinie zdałem sobie sprawę, że ludzie którzy wybrali się na ten wyjazd bez względu na wiek to nie ogórki i trzeba będzie trzymać solidne tempo by nie odstawać od grupy. Ekipę zamyka Mirek, który pilnuje by nikt się nie zapodział po drodze. Po godzinie pierwszy dłuższy odpoczynek, więc można trochę odciążyć wypełniony różnymi specjałami plecak.

Obrazek

Ruszamy dalej. Teren jest bardzo sympatyczny. W sam raz na pierwszy dzień. Mnie to trochę przypominało słowacką Małą Fatrę w rejonie Rozsutców. Po drodze nie kosówka ale jak na mój gust karłowaty żywotnik wschodni (jeśli dobrze pamiętam z zajęć z dendrologii).

Obrazek

I wszechobecne ciekawe formy skalne.

Obrazek

Obrazek

Wreszcie po ok. 3 godzinach stajemy na szczycie Vf Ciucas (1954 m. n.p.m.) i każdy przybija obowiązkowa „piątkę” z przewodnikiem po raz pierwszy. W woli wyjaśnienia – rumuński skrót Vf oznacza po prostu szczyt. Przyznam, że bardzo mi to miejsce przypadło do gustu. Dodatkowo jest bardzo kameralnie. Nie licząc naszej bądź co bądź sporej grupy przewijają się tylko pojedynczy turyści z Rumunii.

Obrazek

Zejście równie malownicze przez tzw. Dolinę Piwną (piękna nazwa).

Obrazek

Obrazek

Przed schroniskiem łapie nas po raz pierwszy i przed ostatni zarazem deszcz. Nie trwa to jednak zbyt długo, ale kurtki przeciwdeszczowe się przydają. Przy schronisku mamy dłuższą przerwę (obiadową). Integracja postępuje w najlepsze, rozmawiamy z Beatą, Iza i Małgosią. Zejście jest strome po wielkich betonowych płytach, a potem już łagodnie urokliwą dolinką, w której jakby nigdy nic pasą się konie.

Obrazek

Do autokaru dochodzimy ok. 14:30, zatem po 6 godzinach od wyjścia. Czas mamy bardzo dobry, urwaliśmy godzinę z planowanych 7 godzin marszu. Kierowcy oferują zimnego żywca po 4 złote. Świetny pomysł, ale ja dopijam moją skromniutką butelczynę.

Obrazek

Wracamy do pensjonatu. Po obiadokolacji (wiejska po raz drugi) uderzamy do miasteczka i nabywamy skromne zapasy na wieczór. Kupujemy również z Anią, Beatą, Izą i Pawłem 5 win w celu odkupienia naszych win (ładny homonim mi wyszedł).


Dzień 4

Budzimy się z lekkim bólem głowy. Śniadanie ponownie o 8 a 3 kwadranse później już siedzimy w autokarze, który tym razem zawozi nas w góry Piatra Mare. Wychodzimy z Dambu Mori (690 m. n.p.m.) najpierw idziemy dolinką przypominającą nieco Prosiecką, a potem w lesie zaczyna się wyrypa. Szlak dość konsekwentnie cały czas wznosi się do góry. Mamy do przejścia prawie 1200 m. w pionie, więc różnica wzniesień jest już „tatrzańska”. Wszystko ok. gdyby ten szlak był widokowy, ale jego większa jego część to dymanie przez las. Wreszcie dochodzimy do punktu, który daje nadzieje na coś ciekawszego. Fragment ten również przypomina słowacką Doliną Prosiecką ze sztucznymi ułatwieniami. Niestety ubezpieczenia są w fatalnym stanie technicznym i nasza dalsza droga wiedzie (a jakże) przez las.

Obrazek

Obrazek

Na domiar złego po drodze ukąsiła mnie osa, jakby atrakcji było mało. Ale nic to, po ok. 3 godzinach wynurzamy się wreszcie z lasu na przyjemną obszerną polankę, na której stoi schronisko (Cabana Piatra Mare, 1630 m. n.p.m.).

Obrazek

Obrazek

Dwa osły :)

Obrazek

Stąd na Piatra Mare nie jest już bardzo daleko, ale to wciąż ponad 200 m. w pionie. Partie szczytowe trochę przypominają połoniny bieszczadzkie a trochę słowackiego Wielkiego Chocza.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zejście dopóki widokowe jest bardzo miłe, potem znowu giniemy w lesie i nękamy kolana. Ostatni ciekawy obiekt na tej trasie to wodospad Tamina. Przechodzimy obok niego w górę systemem drabinek i podestów. Przypomniał się na chwilę Słowacki Raj.

Obrazek

Obrazek

Potem już tylko zdzieranie podeszw do autokaru. Tym razem korzystam z zimnego żywca oferowanego przez kierowców. Smakował wybornie jak nigdy. Wracamy na kwaterę i niedzielnie się integrujemy. Nie ma problemu z odpowiednimi zakupami. Kluczowe dla nas sklepy w Moieciu są czynne. Tym razem trochę sobie pofolgowaliśmy. Piliśmy głównie „el koniacco”. Co chwilę pojawiała się na naszym stoliku kolejna butelka. Nawet nasi kierowcy stanęli na wysokości zadania. Graliśmy do tego wszystkiego w monopol. Posiadówkę zakończyliśmy koło północy.

Dzień 5

Wiedziałem, że tak będzie. Budzę się z bólem głowy i spierzchniętymi wargami. Na szczęście dzisiaj wspierać nas będzie kolejka górska a nasza trasa bardziej będzie wiodła w dół niż pod górę (za to aż 1900 m w dół). Na samą myśli już kolana cierpią. Po śniadaniu (o godz. 7) wyjeżdżamy kwadrans przed ósmą. Ok. 9 docieramy do miasteczka Busteni leżącego u podnóża gór Bucegi. Otoczenie miasteczka jest piękne i prawdziwie wysokogórskie.

Obrazek

Przewodnik kupuje dla każdego bilety na kolejkę. Kolejka przypomina nieco tą na Kasprowy, choć wywozi turystów wyżej bo na szczyt Baba Mare liczący 2292 m. n.p.m.

Obrazek

Nie lubię jeździć kolejkami wysokogórskimi na kacu no ale sam jestem sobie winien.
Wyjazd jest całkiem emocjonujący a widoki zapierają dech w piersiach. Niestety piękna pogoda była tylko na dole, na górze witają nas chmury i mgła. Na szczęście trwa to tylko kilkanaście minut. Po tym czasie mgła się nagle ulotniła a naszym oczom ukazał się zupełnie księżycowy krajobraz. Trochę mi się to kojarzyło z naszymi Pielgrzymami w Karkonoszach, ale tutaj było tego dużo więcej.

Obrazek

Obrazek

Poruszamy się w łatwym, prawie płaskim terenie, podziwiając urzekające widoki. Tym razem nikt już nie ma wątpliwości, że góry w Rumuni są przepiękne i niepowtarzalne.

Obrazek

Dzisiaj idziemy zwartą grupą. Aż dziw bierze, że jest tu w sumie tak mało ludzi. Bardziej gwarno było tylko w rejonie górnej stacji kolejki. Dalej prym wiedzie już tylko nasza grupa. Trawersujemy trawiaste zbocze i rozpoczynamy ostatnie podejście na Vf Omul (2507 m. n.p.m.).

Obrazek

Obrazek

W sumie różnica podejść wyniosła może nieco ponad 400 m. w pionie, więc bez szaleństwa, jak na naszą silną grupę pod wezwaniem. Mimo wszystko muszę jednak przyznać, że ostatnie podejście na Vf Omul nieco mnie zmęczyło. To pokłosie resztek „el koniacco” w organizmie. W końcu docieramy do schroniska, które stoi na samym wierzchołku góry, czyli tylko o 8 metrów niżej niż Triglavski Dom.

Obrazek

Przy schronisku mamy wreszcie czas by spokojnie zjeść i co nieco wypić. Duża butla rumuńskiego piwa kurczy się w mgnieniu oka. Po posileniu się przechodzimy w kilka osób na pobliski wierzchołek z krzyżem. W naszym odczuciu to tutaj jest najwyższy punkt Vf Omul.

Obrazek

Obrazek

Chwilę później wyruszamy w drogę zejściową do Bran (przypominam 1900 m różnicy wzniesień). Na szczęście szlak jest przepiękny, pogoda ładna, ludzie mili i sympatyczni, więc nie ma mowy o znużeniu. Wreszcie dochodzimy do nieco trudniejszego fragmentu, gdzie zamocowane zostały przy skałach stalowe liny. Nasz szeryf bacznie obserwuje kolejne osoby by mieć wiedzę kto niekoniecznie da sobie radę na kolejnych znacznie bardziej wymagających technicznie trasach. Większość nie ma tu żadnego problemu, ale widać, że dla kilku osób ekspozycja (choć niewielka) stanowi pewien problem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na szczęście wszyscy przechodzą ten fragment szczęśliwie i idziemy dalej. Widoki wciąż wspaniałe.

Obrazek

Docieramy w końcu do górskiego schronu. Wygląda to bardzo oryginalnie – przynajmniej ja widzę taką konstrukcje po raz pierwszy.

Obrazek

Obrazek

Tutaj krótki odpoczynek i dalej w drogę. Kolana już powoli zaczynają doskwierać. Przypomniałem sobie długotrwałą kontuzję mojego więzadła pobocznego. Ale już bliżej niż dalej.

Obrazek

I wreszcie widzimy już Bran.

Obrazek

Jeszcze trochę ostrożnych kroków i jesteśmy przy autokarze. Żywiec raz proszę !
Przy obiadokolacji zaczęły się pewne napięcia na linii przewodnik – grupa. Szef ogłosił, że jutro nie będzie wyczekiwanego przez większość dnia zwiedzania – jako przerywnika po trzech intensywnych dniach w górach, a ruszamy w góry Piatra Craiului na najtrudniejszą ponoć technicznie wyprawę na tym wyjeździe. Dodatkowo dodał, że co najmniej kilka osób musi sobie ten szlak odpuścić. Zapanowała konsternacja na sali, bo owszem może nie wszyscy byli przygotowani na takie trasy, ale chyba można było załatwić tą sprawę bardziej dyplomatyczne. Owszem zapowiadała się ładna pogoda, ale nic nie wskazywało na to, że dzień później ma nastąpić jakieś jej załamanie. Wywiązała się dyskusja, ale przewodnik nie popuścił. Zaproponował alternatywną trasę dla pozostałych i dodatkowo nas postraszył, że tempo będzie wyjątkowo szybkie, trasa długa i bardzo trudna w dodatku z obsypującymi się kamieniami. No cóż było robić. Zaczęliśmy nieśmiało przeglądać przewodniki – pod kątem co to za ekstremum nas jutro czeka. Spodziewaliśmy się pewnych trudności po Fogaraszach, ale sądziliśmy, że pierwsze dni to będzie bułka z masłem. No nic – ja osobiście cieszyłem się tylko z tego, że przewodnik zaproponował konkretną trasę a nie jakąś zapchajdziurę. Trochę to wszystko jednak wytrąciło ludzi z równowagi i w efekcie po wypiciu jednego piwa wszyscy grzecznie poszli spać.

Dzień 6

Śniadanie jak w ostatnich dniach o 7 a wyjazd autokaru o 7:45. Pogoda doskonała, zapowiada się upał. Tym razem za Branem skręcamy w lewo a wkrótce potem wjeżdżamy na ledwo utwardzoną drogę. Wydawać by się mogło, że kierowca naszego autokaru pomylił drogę, ale takie warunki miejscami występują w Rumunii. Jedziemy 20 km/h przez jakieś pół godziny aż wreszcie dojeżdżamy do miejscowości Pestera.

Obrazek

Przebieramy się i startujemy. Tempo od początku rzeczywiście jest mocne. Każdy się stara by nie być hamulcowym. Pierwsza część przez las nie przypadła mi zbytnio do gustu. Zero widoków i bardzo mozolne osiąganie kolejnych metrów w pionie. Wreszcie pierwszy odpoczynek. Lepiej nie być na końcu stawki bo wtedy odpoczywa się najkrócej. Kolejny etap jest jeszcze bardziej mozolny. Wreszcie dochodzimy do wyglądającego niczym połowa futbolówki schronu.

Obrazek

Tutaj las zaczyna się przerzedzać. Kawałek wyżej mamy dłuższy postój na jedzenie. Widoki coraz bardziej się rozszerzają.

Obrazek

Obrazek

Od tej pory idziemy szlakiem oznaczonym czerwonymi paskami, które będą nam towarzyszyć już do samego szczytu. Po naszej prawej stronie mijamy krzyż upamiętniający śmierć turysty. Takie miejsca zawsze dają do myślenia i dodają pokory.

Obrazek

Od tej pory szlak staje się wymagający technicznie. Najpierw trzeba pokonać strome i długie piarżysko. Kamienie bez przerwy usuwają się spod nóg i często zostają w rękach. Mało przyjemny jest to odcinek. To jeden z tych fragmentów na którym zacząłem rozważać zakup kijków trekingowych, bo byłyby tutaj bardzo pomocne. Po przejściu tych kamulców wchodzimy w skały. Ekspozycja znacząco się zwiększa. Raz po raz pokonujemy strome prożki skalne przy pomocy stalowych lin.

Obrazek

Obrazek

Ale ten szlak to nie tylko koncentracja i wysiłek fizyczny ale również, a może przede wszystkim piękne widoki.

Obrazek

Stalowych lin jest tu naprawdę sporo i trzeba przyznać, że w niektórych miejscach są naprawdę przydatne.

Obrazek

Podobnie jak na Orlej Perci czy Grani Rohaczy w trudniejszych miejscach tworzą się zatory ludzkie.

Obrazek

Są też odcinki przypominające choćby wyższe partie Żlebu Kulczyńskiego, z tym że kruszyzna jest tu znacznie większa.

Obrazek

Mnie ten szlak jako całość najbardziej przypominał taką hybrydę podejścia na Siwy Wierch od Białej Skały z podejściem na Rysy od polskiej strony.

Obrazek

Obrazek

Końcówka szlaku przed granią jest już naprawdę męcząca. W końcu pokonujemy skalną ścianę o wysokości w pionie ok. 600 m przy pełnej koncentracji i przy użyciu rąk. I wreszcie jesteśmy na grani. Jest pięknie – połączenie białych wapiennych skał z zielenią.

Obrazek

Tu już widać szczyt i część naszej grupy na wierzchołku.

Obrazek

Jeszcze kilka minut i również melduję się na najwyższym szczycie gór Piatra Craiului – Vf La Om (2238 m. n.p.m.). Zrobiliśmy jakieś 1300 m. w pionie, w tym 600 m. w dość trudnym eksponowanym terenie. Humory więc muszą dopisywać. Tradycyjnie wieczerza i sesja zdjęciowa. Wypijam pierwsze (o zgrozo) tego dnia piwo.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po jakiejś pół godzinie rozpoczynamy zejście na drugą stronę grani – strome i piarżyste ale już bez takich atrakcji jak na północnym zboczu.

Obrazek

Widoki po drugiej stronie również sympatyczne.

Obrazek

Po dłuższym nieprzyjemnym odcinku można już się wyluzować. Dalsza trasa nie przedstawia już żadnych trudności. W wąwozie spotykamy uczestników wyjazdu, którzy nie zdecydowali się na atak na La Om. Idziemy asfaltową drogą, która dłuży się niczym Dolina Chochołowska. Zaczyna padać ale nie jest to jakiś wielki deszcz. Nie kryjemy radości, kiedy wreszcie naszym oczom ukazuje się znajomo wyglądający czarny autokar. Jesteśmy z siebie zadowoleni, odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Żywiec ? Si. W kolejnym dniu mieliśmy się zająć zwiedzaniem, więc wieczorem na zewnątrz wyległy tłumy. Z dwoma Pawłami na dobry początek kupiliśmy sobie 0,7 Aleksandriona, a potem co kto miał. Impreza była przednia, a towarzystwo zacne. Liczyliśmy, że kolejnego dnia przewodnik da nam pospać ale nic z tych rzeczy.

Dzień 7

Dzień zwiedzania rozpoczęliśmy w pobliskiej miejscowości Bran od zobaczenia zamku Draculi, który notabene z Draculą wiele wspólnego nie miał. Dracula (diabeł) to tak naprawdę był przydomek Włada Palownika – księcia wołoskiego słynącego
z okrucieństwa, m.in. nabijania swoich przeciwników na pal. Postać Draculi spopularyzował Bram Stoker, wydając w roku 1897 roku powieść pod takim właśnie tytułem. Od tamtej pory postać ta dość regularnie przewija się w literaturze i kinematografii. Mnie osobiście najbardziej zapadł w pamięci obraz Wernera Herzoga z 1979 roku z Klausem Kinskim w roli głównej pt. „Nosferatu wampir”. Wracając do zamku Draculi (Włada Palownika) to ten właściwy (Zamek Poenari) leży po południowej stronie Gór Fogaraskich, na wzgórzu przy trasie Transfogaraskiej. Niestety nie był on przewidziany do zobaczenia podczas tego wyjazdu. „Dzięki” mojej niefrasobliwości spowodowanej bólem głowy i nadmiernym zainteresowaniem się asortymentem oferowanym przez straganiarzy, których jest tam od groma nie wszedłem na zamek razem z grupą. Kupiłem w tym czasie pamiątki, palinkę (rumuńska swojska wódka o mocy ok. 70 vol) i odwiedziłem pobliski szynkwas. Cztery rony za lane piwo wydawało się być bardzo rozsądną propozycją w tym momencie. Zwiedzanie zamku w Branie rozpocząłem indywidualnie po wyjściu naszej grupy.

Obrazek

Zamek rzeczywiście jest piękny i bardzo duży. Żeby wejść do komnat musiałem się podpiąć pod wycieczkę Hindusów. Trzeba przyznać, że towarzystwo jest tu absolutnie międzynarodowe. O zrobienie zdjęć w zamku prosiłem Francuzów, Niemców, Japończyków no i oczywiście Polaków, których wszędzie jest pełno. Co ciekawe nikt tu nie pilnuje eksponatów. Bez problemu można sobie robić zdjęcia przy samych eksponatach, nawet ich dotykając.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zwiedzanie zamku zajmuje ok. 1,5 godziny. W ostatniej chwili docieram na parking. Kolejnym naszym przystankiem jest Raznov, gdzie podziwiamy imponującą twierdzę chłopską.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Akurat na dziedzińcu tego obiektu kręcone były zdjęcia do jakiegoś filmu historycznego, więc twierdzę mogliśmy zobaczyć tylko z zewnątrz, ale mimo wszystko zrobiła na wszystkich spore wrażenie.
Z Roznova udajemy się krętą górską drogą do Braszowa – drugiego co do wielkości miasta Rumunii, gdzie zwiedzamy rynek z ładnym ratuszem.

Obrazek

Czarny Kościół

Obrazek

Obrazek

najwęższą ulicę w Europie

Obrazek

fragment murów obronnych

Obrazek

i panoramę miasta z wieży widokowej

Obrazek

Dostajemy też trochę czasu dla siebie, który wykorzystujemy na spróbowanie specjałów kuchni rumuńskiej.
Zamawiamy „ciorba de burta” czyli odpowiednik naszych flaków. Zdecydowanie gorszy odpowiednik jak się okazało. Wersja rumuńska jest kompletnie niepikantna, wręcz mdła. Polecić więc mogę tylko w kategoriach ciekawostki. W dalszej części obiadu już nie ryzykujemy i zamawiamy kotlety i kurczaki. Czas ucieka szybko. Ruszamy w drogę powrotną. Zatrzymujemy się jeszcze w markecie na uzupełnienie zapasów, bo zakupy w kolejnych dniach będą mało realne. Ceny w markecie bez rewelacji. Mam wrażenie, że wyższe niż w Polsce. Nie wierzcie w bajki jak to tanio jest w Rumunii.
Wieczorem zaskoczył nas gospodarz serwując nam prawie polski rosół. Jak się okazuje nie tylko Polak potrafi.
Liczyłem na jakąś palinkę do rosołu, ale okazało się to myśleniem życzeniowym.
Po obiadokolacji kulturalnie się spakowaliśmy i wyszliśmy na małe co nieco. Bez szaleństw bo w kolejnym dniu czekała nas kilkugodzinna podróż a następnie kilkugodzinna trasa górska wprost z autokaru bez uprzedniego zakwaterowania się.

Dzień 8

Rumuńscy gospodarze godnie nas żegnają a my być może po raz ostatni w życiu widzimy to bądź co bądź klimatyczne miasteczko. Kierujemy się na wschód w kierunku miasteczka Fagaras. Pogoda jest przepiękna. Ja osobiście czuję spore emocje na myśl, że już wkrótce będziemy podziwiać słynne Fogarasze wjeżdżając do góry nie mniej słynną trasą transfogaraską. Po drodze mamy jednak jeszcze inne atrakcje. W miasteczku Fagaras podziwiamy zamek i przepiękną cerkiew.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po przejechaniu kolejnych kilkunastu kilometrów przez okno autobusu możemy zobaczyć taki widok.

Obrazek

Chwilę później nasz autokar zaczyna się wspinać coraz stromiej do góry. Co chwilę też zwalnia by pokonywać kolejne ostre zakręty – to znak, że jesteśmy na trasie transfogaraskiej. Chyba prawie każdy o niej słyszał. To niesamowita górska droga przecinająca z północy na południe grań główną Gór Fogaraskich. Droga ta mimo iż wspina się na wysokość 2034 m. n.p.m. nie jest najwyżej położoną drogą Rumunii. Palmę pierwszeństwa dzierży Transalpina w górach Parang osiągająca wysokość 2145 m., czyli tylko o 10 metrów niżej niż szczyt naszego Kościelca. Trasa transfogaraska została zbudowana na rozkaz Geniusza Karpat - Nicolae Ceauşescu. Droga ta w zamyśle wodza miała mieć przede wszystkim znaczenie militarne. Przy jej budowie wykorzystano podobno 6 milionów kilogramów dynamitu. Inwestycja kosztowała życie 40 żołnierzy i pewnie znacznie więcej więźniów, którzy też zostali zagonieni do tych robót. Zdania wśród turystów na temat tej drogi są podzielone, bo w końcu wdziera się ona w samo serce Fogaraszy, z drugiej jednak strony trudno ją przecenić jako niewątpliwą atrakcję turystyczną całej Rumunii.

Obrazek

Obrazek

I tak oto podróżując tym napowietrznym traktem docieramy do Balea Lac na wysokość 2034 m. n.p.m. Ze względu na łatwą dostępność (dojazd samochodem), jak na warunki rumuńskie jest tu naprawdę sporo ludzi. Tu zaczyna się tunel o długości ok. 1 km przecinający na drugą stroną grań Fogaraszy.

Obrazek

Widoki, które ukazują się naszym oczom to bajka, ale najlepsze dopiero przed nami.

Obrazek

Obrazek

Dostajemy kilkanaście minut na przygotowanie się do kolejnej górskiej eskapady. Ruszamy w górę od jeziora szlakiem przecinającym górski grzbiet na ukos. Szybko nabieramy wysokości a widoki się rozszerzają. Po ok. godzinie męczącego podejścia zdobywamy Vf Paltinu (2398 m. n.p.m.).

Obrazek

Obrazek

Idziemy dalej granią, początkowo szeroką i niewinną, z czasem coraz bardziej się jednak zwężającą. Aż wreszcie stoimy sobie w miejscu, gdzie poza wąziutką ścieżką nie ma prawie nic to znaczy z dwóch stron urwiste trawiaste zbocza.

Obrazek

Teraz przed nami dość trudny moment. Trzeba opuścić się z grani w dół przez eksponowany skalisty prożek. Nie potrzeba tu jakiejś ponadprzeciętnej sprawności ale trzeba się przez chwilę skoncentrować.

Obrazek

Dochodzimy do kolejnego szczytu - Vârful Lezerul Caprei (2417 m.n.p.m). Stąd kapitalne widoki, m.in. na jeziorko Capra.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Teraz zejście do jeziorka Capra, skąd część osób decyduje się już schodzić do Balea Lac. My idziemy dalej by zmierzyć z Vf. Vanatoarea lui Boteanu (2507 m. n.p.m.). Znad jeziorka dość ostre podejście, ale cel już jest blisko.

Obrazek

Końcówka w terenie skalistym i wreszcie stajemy na szczycie. Po raz drugi w trakcie tego wyjazdu przekraczamy wysokość 2 500 m. n.p.m.).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W drodze zejściowej pewne kłopoty sprawiał niektórym kilkumetrowy prawie pionowy prożek skalny.

Obrazek

Obrazek]

Na szczęście obeszło się bez ofiar w ludziach :)

Zejście bardzo strome i po piargach. Trzeba uważać, mając w perspektywie wymagającą wycieczkę w następnym dniu.

Obrazek

W piarżystej dolinie czeka na nas niespodzianka – całkiem spory lodowczyk.

Obrazek

Stąd już niedaleko do Balea Lac, gdzie czeka na nas autobus. Zjeżdżamy ponownie trasą transfogaraską do schroniska a właściwie hotelu górskiego Balea Cascada. Standard pokoi naprawdę przyzwoity. Taki trochę Śląski Dom. Obiadokolacja na bogato – każdy sześcioosobowy stolik dostaje po dwa dzbanki białego wina. Nie zamierzamy oczywiście pogardzić daniną z sąsiednich stolików. Robi się z tego całkiem wesoła posiadówka. Impreza przenosi się na zewnątrz. Biorę ze sobą jednak tylko jedno piwo, bo nazajutrz czeka na nas Negoiu – gwóźdź programu jeśli chodzi o ten wyjazd. Paweł namawia mnie na degustację kolejnych ursusów, ale jestem twardy, zbyt mocno mi zależy na ostatniej wycieczce.

Dzień 9

Budzimy się koło 6, zerkamy w okno i ... niestety. W dniu, w którym ładna pogoda była nam najbardziej potrzebna ta nas zawodzi. Na zewnątrz mleko, w dodatku jest zimno i nieprzyjemnie. No cóż, idziemy na śniadanie, nastroje nie są najlepsze. Przewodnik spogląda w okno, a jego mina nie zapowiada niczego dobrego. Niemniej jednak zgodnie z planem wyjeżdżamy o 8, kierując się ponownie szosą transfogaraską w górę. Nad jeziorkiem Balea sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Zaczynam mieć wątpliwości czy dobrze zrobiłem ubierając krótkie spodenki. Wychodzimy na przełęcz i dzieje się to czego się obawialiśmy. Przewodnik komunikuje, że w tych warunkach nie pójdziemy na Negoiu. Wydaje się, że wszyscy przyjęli tą informację ze spokojem i zrozumieniem ale Marcin rzucił, że mimo wszystko chciałby jednak iść na ten szczyt, wyrażając tym samym wolę co najmniej kilku osób. Nastąpiła chwila konsternacji, po której przewodnik stwierdził, że na pewno nie puści tam pojedynczej osoby. Zapaliło się światełko w tunelu. Ja miałem bardzo mieszane uczucia co do tego wyjścia. Z jednej strony bardzo zależało mi na zdobyciu tego wierzchołka, ale z drugiej iść na szczyt tylko po to by wylać pot i oglądać czubek własnego nosa to niekoniecznie atrakcyjna wizja. Trwają narady i gorączkowa dyskusja. Ostatecznie 9 osób przechodzi na ciemną stronę mocy. Jestem wśród nich. Przewodnik pokazuje, że ma jaja, wręcza nam swoją mapę i pokrótce objaśnia trasę. Muszę przyznać, że zaimponował mi gość w tym momencie. Ta decyzja wymagała jednak pewnej odwagi. Trochę nas poznał przez ostatnie dni i założył, że podołamy wyzwaniu. Rozstajemy się z resztą grupy. Oni życzą nam powodzenia i udają się do ponoć atrakcyjnego turystycznie miasta Sybin.

Obrazek

Początkowo powielamy trasę z czwartku, ale wkrótce ją opuszczamy. W pewnym sensie to dobrze, że jest zimno, bo mamy do pokonania ok. 2000 m. w pionie (suma podejść). Widoki zerowe. Idąc zastanawiamy się czy podjęliśmy słuszną decyzję. Prowadzi Mirek – zdobywca m.in. Mont Blanc, Ebrusa i uczestnik wyprawy w Himalaje czyli jak najbardziej odpowiednia osoba w odpowiednim miejscu. Co jakiś czas sprawdzamy trasę na mapie. Dochodzimy do maleńkiego jeziorka skąd szlak zaczyna prowadzić granią. Najpierw szeroką a potem coraz węższą aż do eksponowanych fragmentów ubezpieczonych metalowymi linami.

Obrazek

Pierwszym naszym celem jest szczyt Varful Laitel liczący 2390 m. n.p.m. Podejście na niego jest dość męczące. Ale w końcu stajemy na wierzchołku. Przy stromym zejściu w stronę jeziorka Caltun pojawiają się pierwsze dziury w chmurach. Po drodze jacyś zagraniczni turyści informują nas, że w związku z kamienną lawiną która zeszła jakiś czas temu Żleb Draculi jest zamknięty.

Obrazek

Ku naszemu zaskoczeniu pogoda zaczyna się poprawiać i jeziorko Caltun możemy już podziwiać w całej okazałości.

Obrazek

Niestety znowu straciliśmy kilkaset metrów zdobywanej wcześniej z mozołem wysokości. Podejście na Negoiu z tego miejsca to zupełnie nowa historia. Koło jeziora znajduje się miejsce biwakowe z kilkoma namiotami. Jest przeraźliwie zimno, wieje przenikliwy wiatr. Zakładam polar, kurtkę, czapkę i rękawiczki – i pomyśleć, że to trzecia dekada lipca. Ale jak wiadomo góry – zwłaszcza te wysokie rządzą się swoimi prawami. Tu robimy kilkunastominutową przerwę na posiłek. Trzeba trochę nabrać sił bo przed nami najbardziej wymagający odcinek szlaku. Znad jeziora ścieżka po wielkich głazach dość mocno wspina się do góry.

Obrazek

Mijamy żółty szlak – Strunga Doamnei (Żleb Księżniczek) i mimo wszystko dziarsko kierujemy się w stronę cieszącego się złą sławą Strunga Dracului (Żlebu Draculi czy jak kto woli Diabelskiego Przesmyku). Żlebu jeszcze nie osiągnęliśmy a już robi się mało ciekawie. Przed nami stromy i śliski próg skalny, który musimy pokonać przy pomocy łańcuchów. Podeszwy ciągle się ślizgają, bez łańcuchów chyba byłoby to mało realne.

Obrazek

Obrazek

Po pokonaniu – nie bez emocji tego progu stajemy wreszcie u wejścia do właściwego żlebu.

Obrazek

Stawka się rozciąga. Każdy próbuje przechodzić ten odcinek tak jak jemu jest najwygodniej – choć słowo wygoda chyba nie jest tu na miejscu. Rzeczywiście jest problem z niektórymi łańcuchami, przez co trzeba nienaturalnie mocno wyginać ręce i nogi. Tak jaki na naszej Orlej Perci łatwiej mają tu ci z długimi nogami. Sam Diabelski Przesmyk przypomina mi dolne partie rodzimego Żlebu Kulczyńskiego, z tym, że u nas jest to lepiej ubezpieczone i jest mniej krucho.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po kilkudziesięciu minutach ekwilibrystyki dochodzimy do grani. Stąd już wierzchołek jest na wyciągnięcie ręki. Jeszcze dosłownie kilka minut już w łatwiejszym terenie i zdobywamy drugi co do wysokości szczyt Fogaraszy i całej Rumunii. Nie ukrywam, że odczuwam dużą satysfakcję. To było moje marzenie i cel numer jeden jeśli chodzi o ten wyjazd. Oto nasza dziewiątka zwycięzców na Negoiu.

Obrazek

Widać głównie chmury, ale postanowiliśmy być cierpliwi i trochę poczekać. Było warto, bo wkrótce widoki były całkiem przyzwoite.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

To co widać teraz za mną to Custura Saratii – podobno najtrudniejszy odcinek znakowanego szlaku w całej Rumunii. Grań ta łączy Negoiu ze szczytem Serbota (2331 m.n.p.m.) i na całej trasie znajduje się ponoć tylko kilkanaście metrów ubezpieczeń w postaci stalowych lin. Resztę pokonuje się na żywca.
Czas leci szybko, pora pożegnać się z Negoiu. Solidarnie ustalamy, że schodzić będziemy Żlebem Księżniczek. Przed nami kilkadziesiąt minut wędrówki niezbyt trudną granią a następnie wchodzimy do Strunga Doamnei. Tutaj też są zamontowane łańcuchy, ale trudności mają się nijak do tych które napotkamy w żlebie Draculi.

Obrazek

Jezioro Caltun, a w chmurach tonie dalsza część naszej drogi powrotnej, na czele z Varful Laitel.

Obrazek

Przy jeziorze można spokojnie odpocząć i nasycić się poczuciem dobrze wykonanej roboty.

Obrazek

Niestety to nie koniec. Dobrych kilkaset metrów w pionie wciąż przed nami. To uznałbym chyba za największą trudność tego szlaku. Nawet jak się wydaje, że wszystko co najtrudniejsze już poza nami to wciąż trzeba dawać z siebie wszystko na kolejnych podejściach, zejściach i zachować pełną koncentrację na wąskich, przepaścistych ścieżkach.

Varful Laitel w całej okazałości. Zwyczajnie po ludzku nie chciało mi się tam już ponownie wchodzić, ale nie było rady – tak wiedzie szlak.

Obrazek

Za to widoki coraz piękniejsze. Chmury już zupełnie zaczęły odpuszczać.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze jeszcze tylko kilka eksponowanych fragmentów, a potem już tylko wspaniałe widoki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ponownie przy Balea Lac jesteśmy koło przed 18. Czas całkiem przyzwoity. Dostajemy smsa od przewodnika, że koło 19 wyśle po nas autobus. Nie wyobrażałem sobie nawet aby mogło być inaczej. W końcu to nasza 9-tka zrealizowała w 100% plan na dziś. Zmęczenie daje znać o sobie, jest mi bardzo zimno. Robię przegląd towarów na miejscowych straganach – takie trochę nasze Krupówki tylko, że na wysokości ponad 2000 m. n.p.m.

Obrazek

Ostatecznie kupuje magnes na lodówkę i mapę Fogaraszy.
O 19 zajeżdża nasz autokar. W środku jest cieplutko, można się już w pełni zrelaksować. Bardzo miło nas zaskoczyli towarzysze z wyjazdu którzy nie byli na Negoiu. Powitały nas oklaski. Sympatyczne to było. Obiadokolacja i dzbanki wina wprowadziły nas w błogi nastrój. Dobrze, że od razu ustawiłem sobie budzik w komórce, bo wiedziałem, że potem może być ciężko. Było. Tradycyjnie na koniec zostaliśmy z dwoma Pawłami.
Cóż pozostało nerwowe poranne pakowanie i dziesiątego dnia tuż po śniadaniu wyjeżdżamy w drogę powrotną.

Obrazek

Obrazek

Tym razem jedyny dłuższy postój zaplanowany jest na Węgrzech w Tokaju. Miasteczko klimatyczne, ale z nóg mnie nie zwaliło. Tam posilamy się i robimy winne zakupy.

Obrazek

Obrazek

Do Rzeszowa dojeżdżamy około północy. Powrót do domu samochodem do przyjemności nie należał. Prowadziłem samochód jak automat. Po drodze zabraliśmy jeszcze Elę z Karolem. Wreszcie z ulgą zaparkowałem samochód przed domem.

Kilka słów podsumowania. To niewątpliwie jeden z najlepszych moich górskich wyjazdów. Rumunia okazała się być sympatycznym, przyjaznym krajem o wspaniałych walorach przyrodniczych. Poznałem fantastycznych ludzi, którzy mają wspólne pasje. Jadąc tam znałem tylko Anię. Teraz grono moich „górskich” znajomych dość istotnie się poszerzyło. Bardzo Wam dziękuję za towarzystwo zarówno na szlaku jak i poza nim. Trochę kasy to kosztowało, ale nie żałuję żadnej wydanej złotówki.
Specjalne podziękowania dla Sławka za udostępnienie miejsca parkingowego i podwiezienie na dworzec oraz dla mojej żony, że tradycyjnie nie piętrzyła trudności związanych z moim wyjazdem – przeciwnie wykazała się wielką pomocą. Od tamtej pory nie byłem w górach, ale wszystko wskazuje na to, że już za kilka dni to się zmieni. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli to za tydzień będziemy z Pawłem siedzieć w autokarze PTTK Rzeszów udającego się tym razem w Góry Apuseni. Ponoć jest jeszcze kilka wolnych miejsc...

Z pozdrowieniami

Wojtek

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Ostatnio edytowano Cz gru 01, 2022 11:46 am przez Carcass, łącznie edytowano 8 razy

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N wrz 29, 2013 12:41 pm 
Nowy

Dołączył(a): N wrz 29, 2013 12:34 pm
Posty: 9
Byłem tam, było super, to było tak niedawno temu. Relacja z wyjazdu Wojtek przednia (frontowa), miło się czytało i oglądało. Masz dar. Pozdrawiam jeden z Pawłów.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N wrz 29, 2013 1:32 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Dzięki. Miło, że się zarejestrowałeś na forum.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N wrz 29, 2013 7:48 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 29, 2007 8:31 pm
Posty: 3202
Lokalizacja: Nowy Sącz
Porządny wyjazd. Rumunia "zrobiona" dość kompleksowo. U mnie Karpaty Rumuńskie awansują systematycznie w górę na mojej liście celów, może kiedyś zrobię Fogarasze albo Rodniańskie. Na twoim miejscu może wybrałbym zamiast Bugegów czy Ciucas - Retezat, ale to tylko z lektury zdjęć z netu. Jedna rzecz, która mnie troszkę irytuje w relacji, jest ciągłe porównywanie do Tatr i Słowacji.
Carcass napisał(a):
przypominało słowacką Małą Fatrę w rejonie Rozsutców.

Carcass napisał(a):
Partie szczytowe trochę przypominają połoniny bieszczadzkie a trochę słowackiego Wielkiego Chocza.
Carcass napisał(a):
takie trochę nasze Krupówki

Carcass napisał(a):
przypomina mi dolne partie rodzimego Żlebu Kulczyńskiego
Carcass napisał(a):
najpierw idziemy dolinką przypominającą nieco Prosiecką
Carcass napisał(a):
Taki trochę Śląski Dom

Niemniej jednak może kiedyś przydadzą mi się informacje z relacji.
Pozrdr.

_________________
http://naszczytach.cba.pl/ Aktualizacja 2023 - nowe: Góry Skandynawskie, Taurus w Turscji, Alpy Julijskie, Kamnickie, Ennstalskie, Tatry Bielskie, Murańska Planina, Haligowskie Skały i wiele innych. Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N wrz 29, 2013 7:51 pm 
Stracony

Dołączył(a): Wt sie 07, 2012 8:56 pm
Posty: 4273
Lokalizacja: Łódź
gouter napisał(a):
jest ciągłe porównywanie do Tatr i Słowacji.

No ale przecież nawet patrzac na zdjęcia to podobieństwo do Tatr sie nasuwa. Szkoda że to tak daleko.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N wrz 29, 2013 8:04 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
gouter napisał(a):
Na twoim miejscu może wybrałbym zamiast Bugegów czy Ciucas - Retezat, ale to tylko z lektury zdjęć z netu.


Oj tu bym się nie zgodził - Bucegi i Ciucas przepiękne. Jedyne góry, które podczas tego wyjazdu mógłbym zamienić na coś innego to Piatra Mare. O górach Retezat czytałem wiele dobrych rzeczy, ale przypominam, że był to wyjazd zorganizowany, więc na rozkład jazdy nie miałem żadnego wpływu.

gouter napisał(a):
Jedna rzecz, która mnie troszkę irytuje w relacji, jest ciągłe porównywanie do Tatr i Słowacji.


Może rzeczywiście trochę tego sporo, ale robiłem to w pełni świadomie. Zdaję sobie sprawę, że większość ludzi, która będzie czytać tą relację nie zna tamtych rejonów, więc w pewnym sensie chciałem im to przybliżyć porównując do miejsc powszechnie znanych, znajdujących się na terenie Polski i Słowacji.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N wrz 29, 2013 9:52 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr paź 31, 2007 9:46 pm
Posty: 4485
Lokalizacja: GEKONY
Bardzo fajna relacja. Super wyglądają te rumuńskie góry, a niektóre sztuczne ułatwienia i schron faktycznie mogą zapaść w pamięć:)

_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.

http://summitate.wordpress.com/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn wrz 30, 2013 12:52 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 09, 2006 8:17 pm
Posty: 279
Lokalizacja: KSU (Jordanów), albo Rabka -Zabornia
Przeczytałam jednym tchem :D
Super relacja i napisana tak obrazowo, że mam wrażenie jakbym sama tam była :)
dzięki i pisz częściej :)

_________________
_______________________________________
..i oby nigdy nie zabrakło mi pokory wobec gór...

takie.tam.zdjecia


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn wrz 30, 2013 2:43 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Wt lip 10, 2007 9:34 pm
Posty: 2527
Lokalizacja: mazowieckie/małopolskie
Świetna i obszernie udokumentowana relacja, to lubię :)
Góry Rumunii są piękne, nigdy nie miałam co do tego wątpliwości, niestety dotąd schodziły na drugi plan względem celów wspinaczkowych. Trzeba będzie to w końcu zmienić ;)
Najbardziej, poza Fogaraszami, podobają mi się te dziwne skały, które rzeczywiście formą bardzo przypominają karkonoskie. Takie małe cuda natury :)
Fajnie podziałaliście i pozwiedzaliście, choć ja bym chyba nie potrafiła się odnaleźć na takiej zorganizowanej imprezie, muszę chodzić swoim tempem, swoimi ścieżkami, bo inaczej sie męczę ;) Choć oczywiście rozumiem, co Tobą kierowało.
ania-kamzik napisał(a):
dzięki i pisz częściej :)

Dołączam się do prośby ani-kamzik!

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn wrz 30, 2013 4:56 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
ania-kamzik napisał(a):
Super relacja i napisana tak obrazowo, że mam wrażenie jakbym sama tam była :)


nutshell napisał(a):
Świetna i obszernie udokumentowana relacja, to lubię :)


Bardzo dziękuję, jesteście miłe jak zawsze.

nutshell napisał(a):
choć ja bym chyba nie potrafiła się odnaleźć na takiej zorganizowanej imprezie, muszę chodzić swoim tempem, swoimi ścieżkami, bo inaczej sie męczę ;)


Miałem te same obawy na początku, ale szybko okazało się, że były zupełnie bezpodstawne. Ludzie byli naprawdę ok i mało kto chciał za wszelką cenę wyrywać do przodu, raczej trzymaliśmy się razem. Choć w pełni się z tobą zgadzam, że nigdy to nie będzie to samo co chodzenie indywidualne. Ale z drugiej strony masz szanse przejść trasy, których przejście we własnym zakresie byłoby trochę uciążliwe (noclegi w namiocie, bądź w najlepszym wypadku w schronie, no i chodzenie z dużym plecakiem). Tu pod tym względem było komfortowo: startujesz z małym plecakiem w punkcie "A" i dochodzisz do punktu "B" gdzie czeka na Ciebie autokar. Właśnie chodzenie różnymi szlakami bez ich powielania uważam za największy plus takiej opcji wyjazdowej.

ania-kamzik napisał(a):
dzięki i pisz częściej :)

nutshell napisał(a):
Dołączam się do prośby ani-kamzik!


Z przyjemnością tylko ostatnio na wszystko brakuje czasu. A materiałów mam sporo począwszy od majowego weekendu 2012 w Bieszczadach. Ale będzie już niestety mniej egzotycznie...

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn wrz 30, 2013 7:39 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): N wrz 11, 2005 1:39 am
Posty: 1740
Lokalizacja: Zamość
Narobiłeś mi smaka :D Chyba się przyjrzę temu PTTK w przyszłym roku. Choć nie wiem, czy dam radę kosztem Tatr :D Ale chętka jest.

_________________
A my zmieniliśmy jawę w sny
Jesteśmy jak rosa, jak pył!
Ukradliśmy siłę gwiazd
I dla nas zatrzymał się czas


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn wrz 30, 2013 8:47 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Elfka napisał(a):
Narobiłeś mi smaka :D Chyba się przyjrzę temu PTTK w przyszłym roku. Choć nie wiem, czy dam radę kosztem Tatr :D Ale chętka jest.


Jak się sprężysz to w najbliższą sobotę możesz już być w autokarze mknącym w Góry Zachodniorumuńskie. Ja tam będę :).
A na przyszły rok jest wstępny plan na Bułgarię.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn wrz 30, 2013 9:55 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): N wrz 11, 2005 1:39 am
Posty: 1740
Lokalizacja: Zamość
Carcass napisał(a):
ak się sprężysz to w najbliższą sobotę możesz już być w autokarze mknącym w Góry Zachodniorumuńskie. Ja tam będę :)


Dzięki :D Ale teraz nie mam szans na wyjazd. Praca :) A Tobie życzę dobrej pogody i dużo pozytwynych wrażeń :)

_________________
A my zmieniliśmy jawę w sny
Jesteśmy jak rosa, jak pył!
Ukradliśmy siłę gwiazd
I dla nas zatrzymał się czas


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn wrz 30, 2013 10:01 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Elfka napisał(a):
Dzięki :D Ale teraz nie mam szans na wyjazd. Praca :) A Tobie życzę dobrej pogody i dużo pozytwynych wrażeń :)


Dzięki. Ja do końca walczyłem o urlop i wszystko wskazuje na to, że się uda, ale łatwo też nie było..

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt lis 12, 2013 10:31 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Odświeżam temat bo miałem ostatnio okazję obejrzeć kilka odcinków "Makłowicza w podróży" nakręconych w Rumunii. Jeśli ktoś poza górami, lubi historię, zabytki a przy tym dobrze zjeść to myślę, że warto zerknąć.

http://vod.tvp.pl/audycje/kulinaria/mak ... ia/9140246

http://vod.tvp.pl/audycje/kulinaria/mak ... ty/8671086

http://vod.tvp.pl/audycje/kulinaria/mak ... wa/8940848

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 15 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 6 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
cron
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL