Czyli nasza pierwsza relacja z Walii.
Pierwsze wrażenie mieliśmy takie, że tu w górach są drzewa. Dużo drzew. Dużo mniej midgesów. I jest cieplej! Dla przybyszy z Północy, którzy w dodatku wymarzli się tydzień wcześniej na Hebrydach, wrażenie było mocne.
Gorzej z językiem. Jest pełen takich dźwięcznych nazw jak Bwlch, Cwm czy cwrw (to ostatnie oznacza piwo). Mazio przekonał się że scottish gaelic nie jest wcale taki zły.
Pierwszego dnia poszliśmy na Tryfana przez North Ridge: bardzo ładna mała góra, krótka trasa. I prawie 30 stopni w słońcu. Klimat jak w Tatrach Zachodnich:
Było sporo fajnego scrablingu o stopniu trudności opcjonalnym. Tak jak ja szłam nie było trudniej niż na Kościelec.
Dwa głazy na wierzchołku nazywają sie Adam i Ewa i Mazio musiał skakać pięć razy, zanim udało mi się uchwycić go w locie
Kiedy zeszlismy upał był taki, że nie pozostało nam nic innego jak zakupić duzo zimnego cwrw.
Na drugi dzień miało już być forsowniej, no i tegoż dnia trzeba było wracać więc wstaliśmy znacznie wcześniej. Mielismy w planach przejście Snowdon Horseshoe. Po cwrw trochę nie miałam energii ale full british breakfast pomogło.
Najpirw trzeba było się wspiąć na grań Crib Goch - to to po prawej. Przed tą granią wisiało ostrzeżenie w kiblu. Podobno dużo ludzi, w tym rodzin z małymi dziećmi, bierze grań za Snowdona i wbija się tam, nie spodziewając się tego co zastaną. Też miałam trochę pietra.
Scrambling na grań przypominał początkowe partie szlaku na Zawrat:
Co do samej grani, okazało się że nie było się czego bać. Lufa jest tylko z jednej strony, z drugiej jedynie stromizna. Bardzo malowniczy kawałek drogi.
Mazio zabronił mi czytać o przyszłych trasach, żebym nie nastawiała się negatywnie
To duże w głębi to Snowdon:
Potem jest druga fajna grańka o pięknej nazwie Crib y Dgysgl, pomniejszy wierzchołek Garnedd Ugain (i to się nawet da wymówić!
) i można zacząć podchodzenie na Snowdon.
Ludzi tyle co na Benku. Szkoda gadać. Na Snowdona można wejść na bardzo wiele sposobów bo to rozgałęziony masyw, najwięcej osób wchodzi Pyg Trackiem, czyli ceprostradą, sporo też wjeżdża kolejką. Szczyt oblepiony ludźmi. Na Benku przynajmniej jest wielkie plateau, więc te tłumy jakoś się tam rozpraszają.
Kolejka tak zafascynowała Mazia że czekaliśmy ponad kwadrans aż w końcu się pokaże:
Stacja kolejki mieści bar i sklep ze śmieciami dla turystów. Dzięki Bogu nie mamy czegoś takiego na Ben Nevisie (i jakby co to nie kupiłam tych dwóch magnesów na lodówkę
).
Na szczycie spędziliśmy może ze dwie minuty, nie miało sensu dłużej w tym tłumie.
Crib Goch:
Oraz masyw Y Lliwedd, przez który mieliśmy jeszcze zejść:
Na zejściu ludzi było już znacznie mniej.
Y Lliwedd i Snowdon:
Potem jeszcze pięć godzin w samochodzie, ale nawet się nam nie dłużyło bo pogoda pozostawała piękna i ładnie było wszystko widać jak mijaliśmy Yorkshire Dales i Lake District. Zaczęła się pieprzyć dopiero nad Szkocją
Czyli mamy kolejną miejscówkę gdzie będziemy wracać