Czasu nie dużo, pomysłów wiele, kondycja umiarkowana, plany nieokiełznane czyli moje 5 dni w Alpach.
Początek standardowy - wyjazd w piątek wieczór, przed 7 rano zameldowaliśmy się na parkingu w Kaprun, szybko przepakowaliśmy się i już o 8 15 siedzieliśmy w autobusie zmierzającym nad zalew Moserboden (2036 m). Sama jazda warta była wydania 19,5 euro (obie strony), ciekawa droga wydrążona w skałach tuż nad przepaściami i bezgranicznie pewny swoich umiejętności kierowca:)
Bez zbędnych ociągań wyruszyliśmy w kierunku schroniska Heinrich Schwaiger Haus 2802
Pogoda i widoki eleganckie, tempo szybkie więc decyzja mogła być jedna - idziemy dalej
Trasa ewidentna
Aż wreszcie cel był już na wyciągnięcie ręki
Weisbachhorn 3564 i jego wschodnia ściana wznosząca się o 2420 mterów ponad dno doliny - najwyższa w całych Aplach Wschodnich.
Podobno na tej ścianie pierwszy raz w 1924 roku wykorzystano nowo wynalezione śruby lodowe.
Grań Kaindlgrat zrobiła się bardziej stroma i im wyżej tym bardziej eskponowana
Ostatnie metry
Jest pierwszy dzień około 13, a tu już szczyt i wyżej się nie da:)
Wpisaliśmy się do książki wejść posiedzieliśmy pół godziny i wypadało schodzić.
Każdy na swój sposób odczuwał wysokość
Przed samym schroniskiem kilka poręczówek i znów na 2802 m.
Odpoczęliśmy i doszliśmy do wniosku, że nie ma gdzie rozbić namiotu. Ale wieczór był tak ładny i humory dobre, że nie przejmowaliśmy się tym
W końcu gospodarze schroniska nie zgodzili się żebyśmy biwakowali na polance tuż obok schroniska, wszystkie miejsca były zajęte ale zaoferowali nam podłogę w dzielonej jadalni po 6 euro.
Rano bez pośpiechu wypiliśmy po kawie zeszliśmy nad zalew i znaleźliśmy 3 krótkie ferraty.
Było to nasze pierwsze szlify
Zaczęliśmy od najłatwiejszej
Niestety weekendowa część ekipy musiała się już zbierać i na placu boju zostaliśmy tylko we dwóch.
Mimo dobiegającego szlochania z góry zdecydowaliśmy się na kolejną trudniejszą trasę.
Okazało się, że nasi rodacy lekko utknęli i po lekkich nerwach wycofali się zejściem ewakuacyjnym z trasy.
Druga trasa była wiele ciekawsza
A tak wyglądała całość
Popołudniu zjechaliśmy w dół i rozbiliśmy się na parkingu nad rzeką.
Kolejnego dnia zjedliśmy śniadanie nad Zeller See i podziwialiśmy widok na Kitzsteinhorn
Jak się później okazało, w 2000 wybuchł pożar w linowo-szynowej kolejce na ten szczyt i zginęło tam 155 osób !!!
Tymczasem pojechaliśmy do Neukirchen i dojechalismy na parking Hopfelboden, gdzie za niewielką opłatą zostawiliśmy samochód.
Gotowi do podejścia 1500 m w pionie z upakowanymi plecakami dostaliśmy wiadomość, że za 5 minut będzie jechał bus do schroniska Bernlalm więc wydaliśmy po 5 euro i oszczędziliśmy 500 metrów w pionie podejścia.
Dalej z ładnym widokiem na Gross Geiger wyruszyliśmy już pieszo.
Droga przed schroniskiem zrobiła się ciekawsza
Schronisko Kursinger 2548 m
Szybko znaleźliśmy dogodne miejsce na namiot
i namierzylismy nasz cel na jutro
Grossvenediger 3667 m
Już o 5 rano wyruszyliśmy w kierunku szczytu - jak się okazało wyszliśmy ostatni ! Wszyscy obawiali się lodowca ale jednak był w idealnym stanie, żadnych większych szczelin.
Już po 3,5 godz byliśmy pod szczytem w jedynym bardziej eksponowanym miejscu
w tle Grossglockner
Krzyż na szczycie - z dużą w tym roku pokrywą śnieżną
Zejście bez trudności i nastał 5 dzień
Pojechaliśmy do Taxenbach na najbliższą dłuższą ferratę.
Kitz klettersteig okazała się godnym przeciwnikiem
wyceniona na c/d, około 3 godzinna, za 4,5 euro wejście do pięknego parku, miała ciekawe ułożenie
ku naszemu zdziwieniu ze skał wyrosła nawet tyrolka
w końcu zmęczeni dotarliśmy do ławki, wpisaliśmy się do księgi i ładnym wąwozem zeszliśmy na dół
Zahaczyliśmy jeszcze do Lend na Klammgeist Klettersteig ale okazało się, że jest raczej mało imponująca więc odpuściliśmy i pojechaliśmy na kawę do Wiednia.
5 intensywnych dni, mnóstwo wrażeń i pięknych widoków - było warto:)