Podbudowani udanym dniem na Buli w dniu poprzednim udajemy się z mocnym postanowieniem poprawy na Próg Mnichowy. Znów zespół jakis wyszedl przed nami, ale twardo stawiamy dzis na swoim, nawet jak będzie trzeba poczekac.


Jak się okazalo trzeci zespol wyszedl tuz po nas. Zarówno ten przed jak i za nami okazaly się to trzyosobowe ekipy meskie. Odbijamy na lewo ze szlaku, uprząż już mam na sobie, jakos zaniedbałem zalozenie rakow ale nie były niezbędne na podejście. Powtarzam Evi: zaloz wszystko w takim miejscu żeby to moc zrobic swobodnie a nie w ostatniej chwili. Nie zrobila i potem trzeba się było kotłować pod sciana wraz z 3 innymi osobami. Masz miejsce to zaloz uprząż, raki, szpeje się. Pozniej może nie być miejsca albo nawet możesz już tego wszystkiego potrzebowac. Jak szedłem pod Kurtyka strasznie zaczęło zawiewac z gory, do tego stopnia ze ścieżynkę zasypalo a mnie prawie do kolan. Podejscie pod Prog zawsze było lawiniaste i się to oczywiście nie zmieni. Znany jest szereg przypadkow gdy ktos tam wyjechal z mniej lub bardziej oplakanym skutkiem.

Widac nas w linii kuluaru.

No to start!
Docieramy do drogi. Z trojkowego zespolu przed nami pierwszy startuje, a drugi trojkowy który szedł za nami tez wkrotce dobija. Jak się okazalo ani jedni ani drudzy to nie były żadne ogórki i zapewne czesc z Was zna te nazwiska. Ale cale szczescie bo dzieki temu szlo to wszystko sprawniej. Na zime zabieramy haki, po prostu zawsze i już. Naczytalem się, ze wystarczy zestaw standardowy a na pierwszy stan już przydalby się haczyk! Na przod Puszczam Evi na dwa pierwsze wyciagi. Na starcie niby najtrudniejszy fragment, chociaż jestem prawie pewien ze szliśmy inaczej niż przewodnikowo, bo nie było tam zadnego trawersu, podobnie jak nasi poprzednicy zreszta. Dziewucha sobie radzi. Ja mniej. Stoje caly czas przylepiony do sciany, bo raz ze na mnie lecą pylowki, a dwa ze Ci co szli za nami startuja wyzej trudniejszym wariantem i gosciu wszystko zrzuca na mnie. Także jak slysze: Mam auto! To się ciesze.


Crux na pierwszym wyciagu, prawie po starcie.
Polecam radia na zime, nie wyobrazam jak moglibyśmy się komunikowac inaczej, przynajmniej na razie. Stan na kosówce jedynej, największej bo wszystkie mniejsze grubo śniegiem zajabane. Evi idzie ponownie, strome trawki, mam ja doskonale na widoku. Bije igle. I bije. I bije. I tak cala nie weszla. Trzeba skracac. Najlepiej tasma na wyblinke. Potem probuje zasadzic cama na jakiejs skalce. motyla noga ile to może trwac? Udalo się. Potem jak szedłem i tak widziałem, ze w razie czego od razu by wylecial albo przynajmniej rozwalil. Tyle to trwalo, ze gosciu z sąsiedniej ekipy ja wyprzedza i zajmuje dogodne miejsce na stan. Przez to musiala założyć nasz nizej a ja kolejny wyciag caly czas musialem line ciorac przez skalne zalamanie do tego stopnia ze na koncu wyciagalem ja reka.

Start do 3 wyc. Za chwile mine nieszczesne skalne zalamanie na ktorym cioralem line.
I w tym momencie to był koniec milego wspinania jak się okazalo. Raz, to ta lina. Dwa kurevskie pyłówki non stop. Same w sobie straszne nie były, ale zaczęło z gory zawiewac razem z brylkami lodu a to już nie było bezpieczne. Stoje w rynience, przede mna prozek na którym chciałem koniecznie cos założyć przed wyjsciem bo pode mna 20m i jedna igla. Skrocona oczywiście. Skulony jak zółw, plecak jako skorupa do spółki z kaskiem. Widze jak mi zasypuje nogi i rece razem z calymi czekanami. Mówie sobie, ze trzeba isc bo jestem w miejscu nader niedogodnym. No i jebs. Lód wpada mi centralnie na kinola. Pierwsza mysl: złamany. Bo nie był to orzeszek. Ale wuj naprostuje się i będzie dobrze. Ze sporym opóźnieniem jak już się zdecydowal to zaczal krwawic. Ekstra nie ma co. Wycieram w rekawice. Ta we krwi. Wsadzam gebe w snieg to widze jak robi się czerwony na około. No co jest? -10 st i nie chce przestac? Wyjmuje glowe ze śniegu to na nosie mam kopczyk i nic nie widac hehe. Troche zwolnilo, ale po dłuższej chwili, ciągnąłem za soba slad, który pewnie wkrotce i tak zostal zasypany.
My mamy 50, sasiedzi 60 wiec gnaja wyzej i poza tym szybciej. Lina się konczy, pare metrow i już widze to miejsce. Tak to miejsce, w którym trzeba będzie się przebujac. Po drodze hak w trudnym miejscu ale zajety przez sąsiedni zespol. Walic to, ide pare metrow wyzej i motam stan w ni to zalupo-zacieciu w którym nie lecialo nic na leb jak byles przytulony plecami do ścianki tylko. Jedyny plus to, ze tuz przed trudnościami M4 (4+). Jestem z niego dumny wrecz. Dwa rocksy, heks i cam bo caly czas w tym miejsu musialo być obciążone. Wielu się smieje z heksow w Tatrach, ale ja bez tego się już nie rusze. Zawsze się przydaje, jest duza luka, zasadzasz, siedzi pewnie i ty tez czujesz się pewnie. W miedzyczasie mija mnie ostatni z sąsiadów pytając tylko czy ok z nosem i lustrując mój stan. Heh chyba znac sie musi skoro miał wyroznienie na Kolosach.
Sciagam Evi. Dochodzi i pomimo tego jest jej zimno. Zaklada dodatkowa kurtke. Dobrze, ze w tym miejscu jeszcze nie musimy się szpejem wymieniac! Nagle patrzy ze trzyma wolny czekan w rece. Wujowe maillony się czasem rozkręcają. Startuje. Pionowa scianka ale niska. Problem to to, ze sypie się ciagle i nie można swobodnie patrzec w gore. A tutaj nie mogę sobie pozwolic na zakrycie twarzy druga reka jak spoglądam. Lewa noga na mono, trzeba zaufac dziabom, nie ma wyjscia, inaczej się nie da. Ok. dalej już latwiej, kosoweczki. Zajabane oczywiście. Odsniezam żeby tasme założyć. I dalej przynajmniej ze 20-25m bez przelotu ale dobry snieg, fajna sprawa. Widze koncowe zaciecie. Nareszcie. Nie może się nie udac. Tylko ze poczatek nie wyglada latwo. Dwie schodzące się plyty. Na dole hak wiec to musi być tu. No ale coz, podkusilo mnie pojsc wyzej i je minac po prawej, bo wyglądało latwiej i pozniej chciałem się przewinac s powrotem do tego zaciecia. Jak się okazalo niepotrzebnie! Wprawdzie ten wariant tez jest pewnie chodzony, ale na pewno nie łatwiejszy. Na dokumentacje foto nie ma co liczyc. Sklaniam sie zeby wyjsc w 3-kowym zespole wlasnie żeby taka dokumentacja była w koncu. Tu tez znajduje hak, cos dokladam. W radiu slysze, ze Evi zamarza, czuc to w glosie, a jak na tych stromych sniegach będzie mocno dziaby zaciskac to będzie jeszcze gorzej. Czas goni, wkrotce będzie zmrok.
Startuje do ostatniego, piatego wyciągu. Z 60 da się to zrobic na cztery. Znow scianka problemowa, min. M4, maly trawers, asekuracje zakladasz jedna reka bo druga musisz się trzymac. Dalej nie wiem po czym szedłem, snieg dolepiony do skaly? Czy może trawa pod spodem była? Skala? I jest zaciecie. Ale jak ja tam zejde??? Chyba na żywioł susa w dol i liczyc ze wbije się dziabami i rakami. Aha! Widze ciegno od kosci skale! Wsadze dziabe i będzie gicior. No ale nie będę przeciez azerowal na Progu bo to smiech na Sali. Udaje się czysto. Już nie pamiętam jak dokladnie ale chyba najpierw wpinam line w eksa pozniej w to ciegno. Dalej już burza i do przodu. Strome trawo-skalo-sniegi. Trawy trzymaja nabieram pewności. Jak czysto trafilem i weszlo 2/3 ostrza to nie sposob było wyjac pozniej. Zmrok. Nie wyjmuje czołówki cos tam jeszcze widze, jakies zarysy. Ciesze się jak widze misjce na kosc. Znow na 20-25m zakladam jeden przelot i drugi na wyjsciu na samej gorze na kosowce jeszcze w zacieciu. Jest pik! motyla noga gdzie kosowki??? Nic wszystko szczelnie zajabane. Widze tylko jedna gałązkę pare metrow na prawo. Cisne tam troszke odkopuje. Wszystko na spidzie żeby nie musiala dłużej czekac! Chodz! Troche się obawiam jak wyjdzie ten poczatek. Slysze: nie wybieraj zoltej, bo jak za mocno pociągniesz to zrobie wahadlo! A na początku wpinałem tylko zielona. „Nie wybieraj motyla noga zoltej!” A jak cos takiego się od niej słyszy to jest zle. No to nie wybieram. Dalej: „Ja ... zolta się zahaczyla, trzyma mnie. Odwiazuje ja!” No to zajebiscie. Na jednej polowce? Ok. Jak wyjdzie w łatwiejszy teren to ja ściągnie i znow się przywiaze. „Nie wiem jak to przejść!” Potem dluzsza cisza. Wbrew pozorom to dobry znak u niej bo wiem ze dziala! Udalo się bez odwiązywania i jak zobaczyłem światełko w zupełnych ciemnosciach to była radosc.
Dalej niby latwo po sladach poprzednikow. No tak ale śladów zero, wszystko zawiane, widzieliśmy tylko dziwny odcisk stopy niewiadomego pochodzenia. Tutaj wieje i pierwszy raz się docieplam dopiero. A tak caly czas tylko w biliznie i membranie! A było tego ze 7 godzin wspinu! Pusty smiech mnie ogarnia jak widze przewodnikowy czas przejscia np. 3h. Tyle wiem, ze wyrabiaja doświadczone zespoly, poprzednicy szli ze 5 pewnie. Ok, zdaza się, ale raczej nieczesto zejsc poniżej 3. Teraz pewnie bym się po tym przebiegl, oczywiście jakby z gory tak nie zawiewalo. Udaje się bezpiecznie wrócić do schronu.
Podsumowujac była to super zimowa wprawa, nic nie zastapi obycia, tego co przeżyłeś na miejscu, tego ze samemu dalo ci się wszystko skonczyc, do tego bezpiecznie. Duze brawa dla Eweliny za to, ze dala rade w duzym zimnie dla niej, które dla mnie zimnem nie było wcale. Duzo bardziej spokojny będę idac gdzies z nia niż z jakims początkującym kolega. A mialo być tak „Wesoło”. I było, ale dopiero na dole. Pojawiało się w trakcie jak zwykle pytanie: Co ja tu ku…. robie? Trudno o odpowiedz, ale jak wracasz to już o tym nie myslisz. Mowisz „było zajebiscie”!

Only KWT!