To jest druga wersja tej relacji:
http://forum.turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?t=13782
Plan był taki: dojeżdżamy do Jeleniej, tam porywa nas Amazonka i wio! w Alpy.
Jak zaplanowaliśmy, tak zrobiliśmy.
Po drodze polski klasyk - opóźnienie pociągu PKP EC oraz objazd na trasie autobusu, droga nieprzejezdna. Koniec końców docieramy na miejsce. Szybka kawa u gościnnej Amazonki i ruszamy. Droga długa, w środku nocy docieramy gdzieś na miejsce ale gdzie dokładnie - nie wie chyba nikt, bo ciemno, choć oko wykol. W ekspresowym tempie Amazonka rozbija namiot, ogarniamy plecaki i zasypiamy.
Dzień pierwszy. Po niebie przewalają się chmury, niebo jednak też widać. Szybko pakujemy się i - zgodnie z planem - uderzamy na Mangart. Podjeżdżamy dość wysoko krętą górską drogą. Szarych chmur przybywa, wiatr się wzmaga. Wyskakujemy z auta i ruszamy na wymagającą dość ferratę. Widoków brak, może to i dobrze bo byłoby albo dłużej albo straszniej albo jedno i drugie
.
Na szczyt docieramy po 3h. Tam nie widać już nic. Wieje, mży. Zbiegamy. W deszczu docieramy do schroniska Log pod Mangartom . Trochę się grzejemy, trochę suszymy, głodni - zjadamy po misce pysznej joty. Za oknami nie widać nic. Zjeżdżamy jednak na dół i przejeżdżamy do schroniska po słoweńskiej stronie. Tam kolacja, piwo i ... noc z myszami, które Amazonce zuchwale dobrały się do zapasów. Za oknami regularna ulega, która z przerwami na mżawkę i grzmoty trwa do godzin popołudniowych ...
Dzień drugi. Leje, grzmi. Szybka wycieczka na Mojstrovkę odpada. Po trzech kawach i dwóch śniadaniach, znużeni siedzeniem w miejscu jedziemy na przeł. Vrsic. Tam czwarta kawa i wobec braku perspektyw na pogodę Amazonka zjeżdża w dół i wraca do Polski, my zostajemy w Ticarjev Dom, przy winie nad mapą snując dalsze plany. Mojstrovkę zdobywam za dwa dni sama.
Dzień trzeci. Pogoda! Idziemy na Prisojnik. Skała jeszcze mokra, stalówki też. W ręce zimno, Zombi próbuje się rozgrzać pocałunkiem Ajdovskiej deklicy-tutejszej dziewicy. Albo rozgrzać dziewicę, ale sztuka to trudna, skoro przez tyle już lat tkwi niewzruszona na skale. Trochę się ociągam, bo a to mokro, a to ślisko. Prisojnikove okno wieje zimną czeluścią, nie lubię tego miejsca, brr, zawsze tam mokro, zimno i strasznie. Przez ostatni kominek wydobywam się na drugą stronę i - na lepszą pogodę, tu zdecydowanie mniej wieje. Pędzimy na Prisojnik, zajmuje nam to około godziny. Widoków brak, brak też ludzi: na szlaku nie spotykamy żywego ducha! Szybki wpis do książki i zbiegamy na dół, a tam słońce, kwiaty, widoki a w schronisku - piwo
!
Dzień czwarty. Zombi robi swój ambitny wspin, opisany tu:
http://forum.turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?t=13777
szacun, jest siła i moc!
Ja robię Mojstrovkę solo
. Po drodze widoki na Jalovec, autoportrety, kwiaty
.
No, może nie tak całkiem solo, mijam kilka wycieczek: koło gospodyń, matki z dziećmi, klub seniora. Wyprzedzam ich zgrabnie, siedząc chwilę na szczycie widzę jednak, że w dobrej formie docierają wszyscy. Brawo
!
Dzień piąty. Pogoda wciąż dopisuje. Trochę zmęczeni, ruszamy jednak na Jalovec, wyprzedzając po drodze wycieczkę seniorów. Seniorzy docierają dość wysoko, bo aż do schroniska Zavetišče pod Špičkom, szacun! My po krótkiej przerwie na zupę i kawę idziemy dalej, na szczyt skryty w chmurach. W samej kopule szczytowej wychodzimy jednak nad chmury, są widoki, nareszcie
!
Trochę zdjęć i wracamy, póki nie zrobi się bardzo gorąco. Mijamy po raz trzeci tego dnia tę samą wycieczkę seniorów. Po 8h od wyjścia jesteśmy znów na przełęcz Vrscic. Tam obiad, pranie i wino.
Dzień szósty. Przez przełęcz gonią ciemne, złowrogie chmury. Czas też na urozmaicenie diety
. Zjeżdżamy zatem Krajnskiej Gory. Szybkie sprawunki, kawa. Przejeżdżamy do Mojstrany, tam wyborna pizza w pizzerii Kot. Na tym przyjemności koniec, przed nami 2.5h marszu dolinową drogą do schroniska Aljazev Dom. Nuda. Idziemy, Zombi z przodu, ja z tyłu, próbuję łapać stopa, daremnie.
Dzień siódmy. Szybkie śniadanie i drogą przez Prag ruszamy do Stanicev Domu, schroniska położonego na 2300m n.p.m. Zajmuje nam to 3h.
W schronisku zupa i robimy szybką wycieczka ładną granią na jeszcze ładniejszy Cmir.
Są szarotki, są widoki, jest pogoda, nie ma ludzi, miło.
Wieczorem zjawia się dwóch Słoweńców. Wokół pusto.
Pijemy wino, za oknem widoki ale też coraz silniejszy wiatr z południa, oj, zwiastuje on coś niedobrego: rano mgła, nic nie widać. Wychodzę przed schronisko i wracam czym prędzej: wieje, mży, zimno jak cholera. Niebawem dochodzą do tego przeciągłe grzmoty ... Cóż: domówka. W schronisku tylko panie z obsługi, Słoweńcy jednak gdzieś wyszli. Zatem: śniadanie, kawa, książka, kawa, zupa, mapa, śpiwór, znów kawa, krajnska klobasa, wino. Zimno. Pod wieczór padać przestaje, na zachodzie po warstwą chmur pojawia się pasek nieba. Biegniemy na pobliski Begunski Vrh : dzień bez wycieczki to dzień stracony! Chmury się rozpraszają, na czystym po burzy niebie fajne widoki.
Wracamy, oświetlona Rjavina płonie.
Dzień ósmy. Po widokach śladu nie ma, znowu mgła, ale nie pada. Plan jednak zrealizować trzeba i pieczątki ze skarpetkowego szlaku zebrać wszystkie: para nowych skarpet na podróż powrotną - rzecz bezcenna! Ruszamy zatem przez Vrbanove Spice, aby zataczając zgrabną pętlę wejść na piękną, jak zawsze, Rjavinę. Bez widoków tym razem. Pętla zajmuje nam równo 4h.
W schronisku zupa, odbieramy skarpety i zbiegamy na dół, znów znaną nam już i dość szybką trasą przez Prag, do Aljazev domu.
Dzień dziewiąty.
Ambitny plan - Skarlatica! Pogoda ambitna również: nad ranem lało, znowu szaro. Nic, ruszamy. Tempo szybkie, temperatura nie nastraja do przystanków ani tym bardziej do podziwiania widoków, a tych znów brak. Im wyżej, tym ciemniej, zimniej, wiatr hula i w ogóle strach. Docieramy do stalówek, stąd już tylko 600m wysokości na szczyt. Zaczynają się jednak śniegi, czy to już Arktyka? Najpierw tylko pojedyncze płaty, czające się podstępnie za załomami skał, w które raz po raz trafia dłoń. Rękawiczki mokre, dłonie skostniałe brr. Im wyżej, tym śniegu więcej. Gramolę się w tych warunkach nieco niezdarnie. Zombi znika w szarej mgle, wokół tylko zimo, wiatr, pustka, nicość. Płacz i zgrzytanie zębów. Idę jednak powoli dalej. W końcu szczyt. Zombi zdążył się już wpisać.
Warunki tak paskudne, że odwracam się na pięcie i zbiegam w dół. Byle niżej, byle tak nie wiało.
Niżej zaczyna się przecierać, robi się miło. Odzyskujemy krążenie w dłoniach, humory wracają. Słońce!
Murawy zachęcają do leżenia, pędzimy jednak do schroniska, tam słońce, ale też piwo i - jedzenie: głód odczuwamy już niemal non-stop.
Po 6h od wyjścia ze schroniska jesteśmy na dole. Pogoda piękna!
Dzień dziesiąty. 10 dni i 10 szczytów: idziemy na Triglav! Warunki znów takie sobie, przez przeł. Luknia do której zmierzamy przewalają się ciemne chmury. Jest jednak dość ciepło. Idziemy, trzeba godnie zakończyć wyjazd. Na przełęcz wbiegamy szybko. Tam zbroimy się raz dwa w kaski i ruszamy na grań. Widoków brak, wieje. Idziemy bez zbędnego marudzenia. Pod kopułą Triglava zaczyna się jakby przecierać, chmury rozwijają się, coś jednak widać. Widoki dalekie to nie są, robi się jednak raźniej. Szybko wdrapujemy się wyżej i po 4h osiągamy szczyt. We mgle.
Zbiegamy szlakiem przez Kredaricę i po raz trzeci na tym wyjeździe idziemy przez Prag ...
Dzień jedenasty. Nasyceni górami spędzamy dzień w Lublanie, snując się leniwie pomiędzy pizzą, zakupami, kawą i miejskim gwarem. Fajnie.
Zombi kupuje nową koszulkę na powrót, czym ratuje się przed eksmisją z pociągu. W nowej, czystej! garderobie, nazajutrz rozpoczynamy najdłuższą wycieczkę na tym wyjeździe - podróż powrotną do W-wy...
W Julijskie Alpy jeszcze jednak wrócimy w tym roku! Może nawet niebawem
.