28 kwiecień - piątekTego dnia przyjechaliśmy więc na początek coś lightowego – Murowaniec i Czarny Staw. Z naciskiem na Murowaniec.
Podczas powrotu przez Boczań poślizgnąłem się na płacie lodu, spadłem na tyłek i zgiąłem kijek.
29 kwiecień - sobotaJedziemy z Piomiciem i jego znajomymi na Słowację. Celem jest
Chata Teryego. Po przybyciu do Starego Smokowca trzeba zjeść jakieś śniadanko. Miejscem akcji jest restauracja Hotelu Grand. Kładziemy plecaki gdzieś z boku i siadamy przy stolikach. Może wyglądamy troszeczkę dziwnie z tym górskim szpejem ale co tam. „Szwedzki Stół” kosztuje 160 Sk Zawsze żałuje, że rano nie mam nigdy takiego apetytu aby w pełni z tego skorzystać
Po śniadanku wjeżdżamy kolejką na Hrebienok. Dalej szlak prowadzi od schroniska do schroniska. Mijamy wodospad i skrót nosiczów by w końcu dotrzeć do Schroniska Zamkowskiego. Tu chwila przerwy i ruszamy dalej Doliną Małej Zimnej Wody. Na koniec pozostaje tylko podejście do Chaty Teryego na próg Doliny Pięciu Stawów Spiskich. Czyli do pokonania jakieś 300, 400 m różnicy wzniesień. Śnieg się czasem trochę zapada, ale podejście możliwe bez raków. Z lewej strony towarzyszy nam Pośrednia Turnia słabo widoczna z powodu nisko wiszących chmur. W końcu docieramy do schroniska. Jadalnia jest bardzo mała ale udaje się znaleźć jakieś miejsca. Piwko, gulasz i czekamy aż dotrze reszta grupy. Po głowach snują się jakieś nielegalne plany. Blisko jest choćby Czerwona Ławka. Ostatecznie i tak wszystko rozwiązuje pogoda. Zaczął padać deszcz. Zejście już w strugach deszczy. Boguś z Piomiciem szybko znikają. Ja na zejście jednak zakładam raki. Zawsze bezpieczniej. Schodzę na dół i nadal ich nie widać. Intuicja i znajomość gór (i nie tylko gór) podpowiada mi jedno
„Idź do schroniska” No i idę . Są
Piwo z wkładką już zamówione. Też biorę piwo i zaczynam się trochę suszyć. Pozostała cześć grupy ominęła schronisko i poszła dalej. My się trochę podsuszyliśmy i wzmocniliśmy. Mamy już wychodzić, ale gospodarz schroniska proponuje wzmocnienie drugiej nogi. Wzmacniamy się wiec proporcjonalnie (Borowiczką czy Bobrowiczką?) i wychodzimy. Uderzamy od razu skrótem nosiczów. Jest trochę ślisko. Ojciec dostaje obniżona notę przy zejściu za kilkukrotne podparcie
ale docieramy do szlaku zaoszczędzając sporo czasu. W końcu doganiamy całą grupę. Dalej już tylko jazda kolejką z Hrebienoka do Smokowca, zakupy i powrót do Zakopanego.
Piomic i Ojciec na granicy. W restauracji Hotelu Grand
Podejście do Chaty Teryego
30 kwiecień – niedzielaW planach
Dolina Pięciu Stawów i może coś jeszcze. Wsiadamy w busa i jedziemy do Palenicy. I tu niespodzianka. Bus już nie kosztuje 5 zł tylko 6 zł. No i nie podwozi nas do samej Palenicy tylko wysadza wcześniej bo dalej przez korek podobno nie może dojechać. To nas lekko wkurzyło. Nawet Ojciec się podgrzał, a to przecież niespotykanie spokojny człowiek
Ale to nie był koniec niespodzianek. Takiej kolejki po bilety do TPN jeszcze nie widziałem. Ale co zrobić, trzeba czekać. Kolejka po piwo była krótsza.
W końcu wchodzimy do parku. Teraz tylko przejście asfaltu i dojście do Wodogrzmotów. Po skręceniu na szlak do DPS jest już znacznie mniej ludzi. Z początku nie ma śniegu ale potem warunki są już zimowe. Przy podejściu na próg doliny idziemy już w sznurku ludzi. Z Bogusiem zakładamy raki i mijamy te zatory ścinając trochę zakosy. Choć raki w zasadzie nie są potrzebne. Pod schroniskiem spotykamy Sylwię. Chciałem dalej iść na Kozi Wierch lub na Szpiglasowy ale, że Sylwia chce przejść przez Szpiglasową Przełęcz do schroniska nad Morskim Okiem to wolę iść z nią. Co tak będę się samemu włóczył po jakiś Kozich Wierchach.. W schronisku jeszcze tylko kupuje piwo i szarlotkę. Siadamy na murku przed schroniskiem bo w środku jest straszny tłok. Ojciec się jeszcze zastanawia czy iść na ten Szpiglas ale w końcu mówi, że nie idzie. Podobno nie chce nam przeszkadzać ale widzę, ze mu się nie chce
A w schronisku jeszcze jest wiśnióweczka
Po chwili ruszamy a reszta wycieczki pozostaje w schronisku. Zimowa droga na
Szpiglasową Przełęcz jest poprowadzona trochę inaczej niż letnia. Przechodzi się między Wielkim a Przednim Stawem i dalej trawersuje się zbocze Miedzianych aż pod samą przełęcz. Nie jest to najbezpieczniejsza droga. Z Miedzianych często schodzą lawiny. W zeszłym roku grupa turystów podcięła tam śnieżną deskę. W tamtej lawinie zginęła wtedy młoda dziewczyna. Jak siedzieliśmy przy schronisku i potem jak już szliśmy, widzieliśmy jak z Miedzianych zsuwają się małe lawinki. Ale to akurat było trochę z boku, nie tam gdzie szliśmy. Była lawinowa I ale przechodząc po drodze przez kilka lawinisk czuje się trochę niepewnie. W końcu podchodzimy pod samą przełęcz. Pozostało podejście prosto w górę w często zapadającym się śniegu. Parę razy wpadam dość głęboko. Sama końcówka jest łatwa, łańcuchy nawet miejscami wystają z pod śniegu. Z przełęczy jak zwykle niezły widok na Orlą Perć czy w drugą stronę na Mięguszowiecki. Podchodzimy jeszcze ten kawałek na Szpiglasowy Wierch. Chwila na szczycie i schodzimy. Sama ta krótka droga do przełęczy też nie jest zbyt miła bo miejscami oblodzona. Za samą przełęczą wpadam jedna nogą w jakąś dziurę, przechyla mnie i przewracam się w śnieg. Latem zejście Ceprostradą jest łatwe. Teraz jest stromo więc trzeba bardzo uważać aby nie pojechać. Omijamy kilka miejsc po skałkach i trawie. W pewnym momencie widzimy ślad po zjeździe. Nie było to najlepsze miejsce na dupozjazd. Na dole chyba trochę podcięte i wystawały gdzie niegdzie skały. Potem się Sylwia dowiedziała, że w tym miejscu pojechała jakaś dziewczyna. Raki jej się zaczepiły o jakieś paski i zrobiła sobie sporą krzywdę. Po jakimś czasie zejście jest już mniej strome. Jeszcze przez chwile idziemy po śniegu by w końcu dojść do znakowanego szlaku. Po dojściu do schroniska okazało się, że tłumy zniknęły. Ludzi prawie nie było. Na chwile jeszcze wchodzę z Sylwią do starego schroniska żeby zobaczyć jak tam wygląda. Sylwia tam nocowała więc się żegnamy, a mi zostaje jeszcze 9 km tego pieprzonego asfaltu. Po drodze jak tylko złapałem zasięg melduję, że żyję. Prawda
Wiolu ?
Kolejka po bilety do parku. Weekendowi turyści
Widok ze Szpiglasowego Wierchu
Staw Staszica. Wrota Chałubińskiego
1 maja – poniedziałekIdziemy do Murowańca bez sprecyzowanych planów na to co potem. Dla odmiany tym razem przez Jaworzynkę. Pogoda jest nieciekawa. Zaczyna padać deszcz. Przy podejściu na Przełęcz między Kopami troszeczkę sobie przyśpieszam aby sprawdzić jak u mnie z kondycją. I chyba nie najgorzej
W Murowańcu wypijam herbatę, zjadam szarlotkę i czekam aż dojdzie reszta wycieczki. Murowaniec jest strasznie zatłoczony, ale znajdujemy jakiś większy stolik gdzie możemy pomieścić się wszyscy. Małe śniadanko i decydujemy się na wyjście na
Skrajny Granat. Zbyt wielu chętnych na ten przemiły spacerek w deszczu i śniegu niestety nie ma. Nawet Ojciec sobie odpuszcza. Czyżby był zmęczony wydarzeniami dnia poprzedniego? Ostatecznie idę ja, Gofer, Robert i „Czarny Koń” naszego zespołu – Nordland.
Wychodzimy z Murowańca i znowu zaczyna padać deszcz. Po drodze do Czarnego Stawu pytam jeszcze Toprowca jak jest z podejściem na Granaty i otrzymuje odpowiedź
„Że na dwoje babka wróżyła”. Cóż, najwyżej zawrócimy. Teraz zaczyna już padać śnieg. Przy Czarnym Stawie skręcamy w kierunku Granatu. Nordland nadal idzie z nami. Wydawało mi się, że ma dojść tylko do stawu albo wejść na Karb. Ale cóż to wolny kraj. Dochodzimy do rozwidlenia szlaków i skręcamy w kierunku Skrajnego. Podejście jest po śniegu lub czasami po szlakowej, kamiennej ścieżce. Trzeba uważać którędy się idzie bo można się zapaść w śniegu lub co gorsza wpaść w jakąś skalną szczelinę. Najbardziej zdradliwe jest wokół skał, ponieważ tam śnieg bywa wytopiony i można wpaść. No i w jednym takim miejscu Gofer się zapada. Najgorsze jest to, że noga wpadła mu między ukryte pod śniegiem skały. Wydobywa się stamtąd i mówi
„ Skręciłem nogę” No i du..a. Będzie trzeba zawrócić. Mówię mu
„Poczekajmy chwilę. Jak nie przestanie bolec to zawracamy a jak przestanie to znaczy, że wszystko OK”. Po chwili Gofer mówi
„Idziemy dalej” więc wszystko OK. Przechodzimy przez pierwszy lawiniasty żleb, Nordland się zatrzymuje i coś chce powiedzieć. To mówię mu żeby się w takich miejscach nie zatrzymywał. Idziemy dalej i dochodzimy do żlebu którym pójdziemy już w górę do samej Pańszczyckiej Przełączki Wyżniej pod Skrajnym Granatem. W tym miejscu Nordland zadaje nam trudne pytanie :
-
Czy ktoś z lękiem wysokości może iść dalej? A my
-
Co??? Masz lęk wysokości. Czemu nie powiedziałeś tego na dole? Rozłożył nas zupełnie. Pytamy się czy to paraliżujący lęk a on mówi, że tak. Że musi wtedy usiąść. To mu mówimy żeby zszedł lepiej na dół. A Młody na to:
-
To dajcie mi się jeszcze napić i idę - A ja na to
-
Co???. Schodzisz do schroniska i chcesz nas jeszcze opijać z resztek wody? W końcu Młody zaczął schodzić do schroniska. Jak dojdzie miał jeszcze dać sygnał, że wszystko OK. W tym momencie dochodzą do nas dwaj Taternicy. Od razu widać, że bardziej doświadczeni od nas. Zakładają raki i wyciągają czekany. Ja też się charakteryzuję. Raki na nogi, w jedną rękę kijek w drugą czekan. Dalej w górę idziemy razem. Oni chcą ze Skrajnego jeszcze pójść dalej Granatami.
Podejście żlebem z początku nie jest zbyt strome. Śnieg jest miejscami zmrożony choć przeważnie się zapada. Ale stopnie robione w śniegu raczej trzymają. Do zrobienia jest jakieś 300 m różnicy poziomów. O dziwo łatwiej idzie mi się żlebami w górę niż biega po Boczaniach czy Jaworzynkach. Tu idzie się tak jak po schodach, prosto do góry.
Po pewnym czasie robi się już bardziej stromo a śnieg zaczyna mocniej padać. Jest też dość silny wiatr. Sama końcówka jest już naprawdę stroma. Ale wchodzimy w końcu na przełęcz. Dookoła niewiele widać. Wszystko jest w chmurach i śniegu. Do szczytu Skrajnego pozostało nie wiele, ok. 50 m różnicy poziomów. Ale aby tam wejść trzeba się wspiąć kilkanaście metrów po skałach lub obejść je po stromym i wyglądającym niezbyt bezpiecznie śnieżnym zboczu. Jak stamtąd ktoś zjedzie to prosto w żleb i dalej w dół. Taternicy którzy byli z nami idą śniegiem a nam zostaje do pokonania ta droga przez skały. Nie jest łatwo. Skały są oblodzone a chwytów mało. W tym miejscu można spaść tylko kilka metrów na przełęcz. Gofer i Robert przechodzą ten fragment. Ja czasem przy pomocy czekana, który klinuje w jakiś szczelinach skalnych też przechodzę. Teraz pozostaje tylko do przejścia mała skalna, nachylona płyta i dalej już będzie w miarę łatwo bo w większości po śniegu. Wieje silny wiatr i śnieg już pada poziomo. Nie wiem jak przeszli to Gofer i Robert bo byłem wtedy jeszcze trochę niżej, ale wygląda na to, że trzeba poprostu po tej płycie przejść. Stawiam na nią but i jadę. Szukam na skale jakiś chwytów i nie znajduję. Obejść bokiem nie mogę bo jest lód. Z drugiej strony też oblodzona skała bez jakiś wygodnych chwytów. Jedyny sposób to przejść po tej płycie i liczyć na to, że nie pojadę. Patrzę w dół. Tu już nie ma tylko kilku metrów. Jak spadnę to prosto w żleb i dalej jak się gdzieś nie zatrzymam to kilkaset metrów zjadę w dół. Zaryzykuje, przejdę po płycie to dalej na szczyt jest już w miarę łatwo. A potem będziemy się martwić jak tędy zejść. Na decyzje potrzebowałem tylko chwilę. Pieprze to. Nie mam ochoty się tu zabić. Wejdę sobie na Skrajny innym razem. Z asekuracją pewnie bym to przeszedł. A tak ryzyko jest za duże. Schodzę na przełęcz. Ale zejście jest znacznie trudniejsze niż wejście. Sporo muszę kombinować aby jakoś bezpiecznie zejść. Mało dobrych chwytów i ślisko. Nie mam wyjścia. Tępię czekan wbijając go w jakieś skalne szczeliny i przy jego pomocy i przy pomocy jakiś mało pewnych chwytów w końcu opuszczam się na przełęcz. Staje pod skałą i przygotowuję się na zejście zakładając raki. Nagle słyszę jakiś dziwny odgłos i po chwili trzy, cztery metry obok mnie przelatuje sporej wielkości skała, która wpada w żleb i toczy się nim w dół. W tym momencie ja i Gofer mieliśmy sporo szczęścia. Ja, że nie stałem akurat w tym miejscu a on, że nie poleciał razem z tą skałą. Krzyczę do góry „Q... nie strącajcie kamieni”. Po chwili Robert i Gofer schodzą na przełęcz. Taternicy, którzy mieli iść dalej na Granaty zrezygnowali i też zawrócili. Teraz czekało nas zejście na dół. Ten końcowy odcinek podejścia był na tyle stromy, że trzeba schodzić twarzą do śniegu. Dalej jest mniej stromo więc idziemy już normalnie. W końcu wychodzimy ze żlebu. Dziwnie idzie się w rakach po skale. Taternicy, którzy szli z nami robią dupozjazd do Czarnego Stawu następnym żlebem. Ja zdejmuje raki i też jedziemy w dół ich śladem.
Dalej omijamy Murowaniec, wchodzimy na przełęcz i przez Boczań schodzimy do Kuźnic. Schodzimy cali i zdrowi.
Było ciekawie, ale też i w paru momentach ryzykownie i niebezpiecznie. Nawet bardzo niebezpiecznie. To wszystko i tak kwestia szczescia.
W Murowańcu. Młody - jeszcze bez lęku wysokości. Podejście żlebem
Skały pod szczytem. Już na dole.
2 maja – wtorekMała wycieczka na
Giewont. Strasznie się męczę na podejściu do Kalatówek (gdzie jemy z Bogusiem śniadanko) i dalej na Hale Kondratową. Takie prawie płaskie odcinki mnie męczą w żlebem w gorę mogę iść bez problemów. Trochę to dziwne. W schronisku na Kondratowej zatrzymujemy się na chwilę by po chwili ruszyć w stronę Kondrackiej Przełęczy. Wszystko dookoła jest jeszcze w śniegu. Z prawej strony, chyba Końskim Żlebem niektórzy wchodzą w stronę Giewontu choć jest to tor lawin i widać tam już jakieś ślady lawinek błotnych. My idziemy dalej prosto. Podejście jest łatwe. Przydają się tylko kijki. Ścinamy z Ojcem jakiś zakos idąc po śniegu prosto w górę. Ale śnieg jest już taki, że często można się zapadać. W końcu wchodzimy na przełęcz gdzie znowu spotykamy Sylwię. Polskie Tatry są chyba za małe.
Teraz zostało już tylko podejście na sam Giewont. Jest jeszcze trochę śniegu, ale większość szlaku jest już odkryta choć miejscami oblodzona. Na końcu jeszcze trochę łańcuchów i jesteśmy na szczycie. Jestem pierwszy raz na Giewoncie. Teraz dopiero mogę powiedzieć, że naprawdę chodzę po Tatrach
W końcu Giewont u moich stóp. Musze zapamiętać tą datę
Chwila na szczycie i schodzimy. Zejście łatwe ale trzeba uważać bo miejscami oblodzone. Na przełęczy decydujemy, że zjedziemy w dół na tyłkach. Kawałek schodzimy, aby dojść do miejsca skąd dobrze się zjeżdża. Przed nami jadą jeszcze w dół zakonnicy w sutannach
Ciekawy to widok. Potem jedzie Robert a ja z nim. Następnie Ojciec, Bartek i Daria. No i gdzieś w tym miejscu Bartek niestety gubi portfel. Idziemy dalej do schroniska. Tu już mnóstwo ludzi. Kupujemy piwo i dowiadujemy się od Darii, że Bartek zgubił portfel i poszedł go szukać. My z Bogusiem jesteśmy umówieni w Zakopanem, więc musimy się już zbierać. W drodze powrotnej do Kuźnic zmoczył nas jeszcze deszcz z gradem.
Ale Giewont zaliczony.
Przełęcz Kondracka. Z przełeczy na Kominiarski i Kopę Kondracką
Na Giewoncie i widok na Tatry Wysokie
3 maja – środaSkałki na SłowacjiPogoda rano jest słoneczna. Po przekroczeniu granicy jeszcze małe zakupy i jedziemy w stronę Zuberca na skałki u wylotu Suchej Doliny. Po drodze mijamy baseny termalne a już przed samymi skałkami mijamy obory gdzie hodowane są krowy - bardzo przykry widok, zwierzęta zaniedbane, leżący na podjeździe martwy cielak.. Widok szokujący.
Kawałek dalej są skałki, na których mamy ćwiczyć. Zakładamy uprzęże. Maciek zakłada linę do asekuracji. Droga na której mamy ćwiczyć ma 10 m i skale trudności II + z elementami III. W zasadzie ćwiczymy podstawy. Robimy kilka, a właściwie kilkanaście razy tą drogę różnymi wariantami. Ćwiczymy opuszczanie w dół a potem zjazdy z ósemki. Ćwiczymy też asekurację z wędki na ósemce i kubku oraz utrzymywanie odpadnięcia. Bardzo mi się to wszystko podobało. Mieliśmy jeszcze później spróbować drogi IV ale pogoda się popsuła, kropiło i nie mieliśmy już za dużo czasu więc zostawiliśmy to na kiedy indziej. Początek tej drogi jest najtrudniejszy bo lekko odchylony, ale przymierzając się do tego prawie przeszedłem ten początek więc może bym zrobił tą całą drogę. Za jakiś czas się przekonam.
Skałki bardzo mi się podobały. To co ćwiczyliśmy robiliśmy pod kątem chodzenia po niektórych tatrzańskich drogach więc na pewno się przyda.
I chyba już wiem, że to mi się spodoba
My na skałkach
To chyba też ja. Na środku, tak z lewej zaczyna się ta droga IV
-------------------------------------
Tatry