część pierwsza relacji z trekkingu w Wysokich Taurach, z masywu Grossglocknera jest tutaj:
http://forum.turystyka-gorska.pl/viewto ... d2a12a0b45
skan mapki z naszym przejściem zaznaczonym na fioletowo - rejon Grossvenedigera
dzień czwarty 01.05.2012r. - ....... auto parking Hinterbichl-Frosach szlak nr 20 szlak nr 26 w kierunku Eisseehutte
....... nie tracąc zbędnego czasu pakujemy się do auta i jedziemy na parking w Hinterbichl-Frosach; jest godzina szesnasta; niespiesznie robimy solidną obiadokalację, przepakowujemy się...
...i wyruszamy początkowo szlakiem nr 20, a następnie decydujemy się na szlak nr 26 w kierunku schroniska Eisseehutte; w planie mamy nocleg... obojętnie gdzie po drodze, tak aby tylko znaleźć kawałek płaskiej powierzchni przed zapadnięciem zmroku; to jest to właśnie poczucie niezależności i brak potrzeby dojścia w określone miejsce; ciężko jest targać na plecach namiot i całą resztę, lecz w rezultacie daje to komfort niezależności...
cały czas towarzyszy nam uroczy wieczorny widok na Hinterbichl, Pragraten...
mijamy wodospad, który na mapie oznaczony jest skrótem Wssf. , zaczyna zapadać zmrok i z lekka siąpić deszcz; wchodzimy na półkę ponad wodospadem, gdzie znajduje się kawałek trawiastego i płaskiego miejsca, na którym rozbijamy namiot... zaczyna padać coraz mocniej, jeszcze tylko kolacja z niezastąpioną "słodką chwilą" i idziemy spać; życie jest piękne... jutro będzie równie ciężko...
dzień piąty 02.05.2012r. - biwak przy szlaku nr 26 szlakiem nr 26 do schroniska Eisseehutte szlakiem nr 923 przez przełęcz Wallhorntorl do schroniska Defregger Haus
poranek jest bardzo mglisty, zapowiedź deszczu dosłownie wisi w powietrzu...
odbywamy poranny rytuał śniadania, zebrania namiotu, przepakowania i powoli wychodzimy na szlak... po pół godzinie wchodzimy w dolinę Timmeltal, trochę mży, leży trochę mokrego śniegu; górska łąka jest podmokła, tak więc taplamy się w wodzie... gdzieś tam na progu widoczny jest pierwszy cel tego dnia, schronisko Eisseehutte...
idziemy mozolnie, z dołu wydawało się, że będzie łatwiej, szybciej... wreszcie osiągamy nasz cel...
...jeszcze rzut oka do tyłu na przebytą drogę...
...i pora na przygotowanie solidnego posiłku; schronisko jest oczywiście zamknięte; widać, że w tym sezonie jeszcze tutaj nikogo nie było; w związku z tym, że zaczyna wiać mocny wiatr i padać lekki deszcz chowamy się do pomieszczenia gospodarczego w podpiwniczeniu budynku, które jest zamknięte jedynie na jakiś skobelek; panuje tam dosyć duży jak na Austriaków bardak; robimy trochę porządku, odnajduje się stół, są również cztery prycze, z czego wnioskujemy, że kiedyś to pomieszczenie służyło za winter room;
po godzinnym odpoczynku obieramy kurs na przełęcz Wallhorntorl; gdzieś w tym miejscu znajduje się odgałęzienie szlaku prowadzące do malowniczo położonego stawu Eissee...
towarzyszy nam niczym niezmącona cisza, i góry... dużo gór...
śniegu jest coraz więcej, a że teren po którym idziemy jest w miarę płaski, to i zapadamy się coraz głębiej... za to widoki... dużo gór...
wreszcie ukazuje się następny cel wędrówki, przełęcz i szczyt Weisspitze, na który pierwotnie planowaliśmy wejść... jednak patrząc na lawinisko u jego podnóża oraz na ilość śniegu wiszącego u góry szybko korygujemy plan; Weisspitze poczeka na bardziej dogodne warunki...
osiągamy przełęcz Wallhorntorl...
...z której widoczne są lodowce Zettalunitzkees, Auseres Mullwitzkees oraz schronisko Defregger Haus...
patrząc z góry na lodowiec, robimy plan szlaku, którym przejdziemy; zakładamy na siebie uprzęże i cały niezbędny szpej; jest dosyć stromo, tak więc przy zejściu z przełęczy na lodowiec robimy dwa zjazdy... będzie szybciej i bezpieczniej...
po poprzednich przygodach na lodowcu pod Grossglocknerem mamy wrażenie jakbyśmy szli po polu minowym
z czasem czujemy się trochę pewniej, jest w miarę dobra pogoda (nie ma mgły), lodowiec jest fajnie zmarznięty, śniegu maksymalnie do kolan... jednak do czasu... jakieś czterysta metrów przed schroniskiem teren ponownie się wypłaszcza, jest dużo głazów, a my zapadamy się po pas... po całodziennej wędrówce odbiera to resztki sił...
wreszcie grubo po godzinie dwudziestej dochodzimy do Defregger Hausu; dzisiaj zaplanowany nocleg w winter roomie nazwanym w ubiegłym roku przez nasze dziewczyny Drewutnią...
...tym razem będziemy sami; w ubiegłym roku nocowało tutaj około 25 osób...
jeszcze tylko rozpalamy w piecu, który dymi niemiłosiernie; nie pomaga wietrzenie, charakterystyczny zapach dymu wsiąknął głęboko we wszystkie ciuchy; zresztą cały winter room jest nim nasiąknięty, kto był ten wie...
dzień szósty 03.05.2012r. - schronisko Defregger Haus szlak nr 915 zejście na lodowiec Inneres Mulwitzkees Rainerkees Grossvenediger Rainerhorn powrót do Defregger Haus zejście szlakiem nr 915 na biwak w okolicy schroniska Johannishutte
budzimy się wcześnie rano, na zewnątrz jest ładna pogoda i lekki mróz; około godziny 7.20 osiągamy przełączkę, z której schodzi się na lodowiec wiodący w kierunku Grossvenedigera; za sobą widzimy bardzo charakterystyczną grań Kapunitzkopfl oraz kawałek szlaku, którym będziemy schodzić wieczorem do Johannishutte...
lodowiec jest cały pod śniegiem, wszystkie szczeliny są niewidoczne (jak się później okazało oprócz jednej, w okolicy początku dolnej grani Rainerhorna); ustalamy sposób przejścia lodowca opierając się na mapie i posiadanych zdjęciach...
w oddali widoczny jest krzyż zwieńczający kopułę szczytową Grossvenedigera...
zakładamy uprzęże, wiążemy się liną i tak przygotowani z planem szlaku w głowie schodzimy na lodowiec; po śladach widzimy, że w przeciwieństwie do innych rejonów ten jest uczęszczany, z tym że przeważnie przez skiturowców; pokrywa lodowca jest twarda, mocno zmrożona, i nareszcie nic się nie zapada...
z przełęczy Rainertorl przez chwilę obserwujemy fenomenalny widok z Grossglocknerem w tle...
około godziny jedenastej jesteśmy już bardzo blisko obranego celu...
z tyłu od strony schroniska Kursingerhutte szlakiem nr 902 podchodzi grupka ludzi na nartach...
jeszcze tylko mała przełączka i meldujemy się przy krzyżu...
spotykamy tam dwóch przewodników z czwórką Szwajcarów w wieku 67+, wymieniamy uprzejmości, po pewnym czasie zaczyna się psuć pogoda i przewodnicy prowadzą swoje stadko w dół, do pozostawionych nart...
w sumie to wejście na Grossvenedigera porównywalne jest, jeżeli chodzi o stopień trudności, np. z naszym Grzesiem
; tyle, że inne odległości, ciut inna wysokość no i żeby było trochę emocji lodowiec; moim zdaniem podstawą powodzenia zdobycia tej góry są dobre warunki pogodowe, a sławna grańka przed samym szczytem nie jest taka straszna jak ją inni opisują...
my robimy sobie drugie śniadanie, przeczekujemy chmury, które w międzyczasie nadciągnęły; w sumie na szczycie jesteśmy z półtorej godziny podziwiając morze gór...
gdzieś w oddali za mgłą udaje się zobaczyć Dolomity z charakterystyczną formacją Tre Cime...
podziwiamy szczyty wyłaniające się z chmur...
...oraz niesamowity próg lodowca Oberer Keesboden
na szczyt dochodzi grupka bucowatych Austriaków, z nimi nie pogadamy...
zaczyna wzmagać się wiatr, decydujemy się więc na zejście...
z przełęczy Rainertorl podziwiamy Jego Nieskazitelny Majestat Grossvenediger
...
... i decydujemy się, że przy tak dobrej pogodzie wejdziemy na Rainerhorn (na zdjęciu widoczny z dołu) i na szczycie zadecydujemy co dalej...
Wiesiek nie może napatrzeć się na rozległe widoki...
...i masę śniegu tworzącego Grossvenedigera
pierwotnie zakładaliśmy przejście granią w kierunku Schwarze Wand, a następnie Hoher Zaun...
... i dalej lodowcem do schroniska; jednak patrząc w dół na częściowo wystające spod śniegu seraki i niewidoczne, a w domyśle istniejące zasypane szczeliny, nie decydujemy się na podjęcie ryzyka i wracamy trasą, którą weszliśmy; po drodze zaglądamy do jedynego odkrytego pęknięcia...
w schronisku jesteśmy parę minut po siedemnastej; obserwujemy podchodzących w naszą stronę czwórkę narciarzy; okazało się, że jest to grupa Niemców, którzy zamierzają zostać na nocleg; wymieniamy kilka uwag, kiedy informujemy ich, że mamy w planie zjedzenie posiłku i zejście w dół doliny, zostawiają tylko swoje rzeczy i idą na krótki rekonesans nie chcąc nam przeszkadzać; jemy, pakujemy swoje graty i zbieramy się do wyjścia; jeszcze udzielam krótkiego "wywiadu" kronikarzowi niemieckiej grupy, wspólne zdjęcie i głosy uznania z ich strony gdy dowiadują się, że kilka dni temu weszliśmy na Grossglocknera przez Studlgrat; na koniec pytają się o nasze narty i dziwią się bardzo, że idziemy z "buta"; życzymy sobie powodzenia i zaczyna się mozolne schodzenie w dół doliny Dorfertal; śniegu jest mnóstwo, i co rusz zapadamy się po pas, wreszcie dochodzimy do miejsca gdzie szlak wchodzi na grzędę, robi się przyjaźniej, ciut łatwiej
...
...nie na długo jednak, gdyż pogoda się psuje i zaczyna padać deszcz ze śniegiem...
dochodzimy w pobliże schroniska Johannishutte, które o tej porze roku jest oczywiście zamknięte, i kierujemy się na szlak nr 913; odchodzimy około czterystu metrów i szybko rozbijamy namiot; na szczęście zdążyliśmy przed ulewą, która nadciągnęła i trwała pół nocy...
następny dzień pomimo dużego zmęczenia zapisany został po stronie plusów;
namiocik dzielnie przetrwał do rana, w tle Grossvenediger...
dzień siódmy 04.05.2012r. - biwak przy schronisku Johannishutte szlak nr 913 przełęcz Turmljoch szlak nr 913 schronisko Essener-Rostocker Hutte biwak przy szlaku 928
pobudka jak zwykle koło 6tej, rytuał porannych czynności i w drogę; początkowo podejście wiedzie stromym ośnieżonym zboczem, następnie teren się nieco wypłaszcza i nawet można miejscami iść ścieżką po szlaku;
ostanie spojrzenie na Grossvenedigera...
...podziwiamy górującą nad przełęczą turnię Turml; wreszcie zaczyna powiewać wiatr, który daje nieco ochłody; na całym podejściu na przełęcz towarzyszyło nam słońce, było gorąco...
na przełęczy robimy przerwę na posiłek; w międzyczasie gdy ja gotuję zupki Wiesiek wchodzi na szczyt turni szlakiem ubezpieczonym ferratą...
z przełęczy widać częściowo dolinę Maurertal (chyba najpiękniejszą z tych, przez które przeszliśmy
)...
...oraz cel zaplanowany na dzień następny, Simonyspitze (pierwszy szczyt z prawej) oraz Gubachspitze (w środku kadru)...
inny z planowanych szczytów Groser Geiger poczeka na lepsze czasy, za dużo śniegu tam leży, wisi... będzie powód, żeby tutaj powrócić o innej porze roku, a wstępny plan już się zrodził...
z podziwem patrzymy na progi spadających lodowców, a jest ich naprawdę dużo, fascynujące widoki...
zejście z przełęczy prowadzi stromym zboczem, na którym leży stosunkowo dużo śniegu; z jednej strony fajnie i szybko się schodzi skracając serpentynki szlaku, a z drugiej strony jest obawa, że coś może wyjechać; jednak roztaczające się wokół widoki skutecznie odciągają uwagę od ewentualnego zagrożenia...
wreszcie dochodzimy do strumienia, przy którym jest płat suchej trawy, a że słońce mocno grzeje robimy przerwę na suszenie sprzętów oraz płukanie się w lodowcowej wodzie...
... w sumie to nie wiem czy woda nie było zimniejsza od śniegu
zmęczenie po trudach tygodniowej już wędrówki daje o sobie znać, odpoczywamy więc, łapiemy promienie słońca; wreszcie po pewnym czasie zbieramy się, zaglądamy w głąb doliny w kierunku lodowca Maurerkees...
...i idziemy do schroniska...
...gdzie fundujemy sobie odrobinę luksusu; zapiekanka z ziemniakami, warzywami, bekonem i sadzonym jajkiem, do tego piwo, i ponownie piwo przywraca nam wiarę, że świat jest piękny
; gdy obsługująca dziewczyna proponuje jeszcze porcję kruchego ciasta ze śliwkami, nie potrafimy oprzeć się pokusie...
do pełni szczęścia pozostało tylko znaleźć dobre miejsce do rozbicia namiotu; idziemy trochę szlakiem nr 928 i na w miarę płaskim płacie śniegu kopiemy platformę pod namiot; jeszcze tylko spektakl "światło i góry"...
zapada zmierzch, przed nami ostatnia noc w namiocie... trochę żal
; nad ranem wyglądało to tak:
dzień ósmy 05.052012r. - biwak przy szlaku 928 szlak 928 próba wejścia granią na Ostliche Simonyspitze wycof co biwaku schronisko Essener Rostocker Hutte zejście szlakiem 912 do Strod przejście szosą do Hinterbichl dojście szlakiem nr 20 do parkingu we Frosach
po pobudce, pomimo marnej pogody konsekwentnie mamy zamiar realizować swój plan z wejściem na Simonyspitze; w miarę szybko i bez trudności wchodzimy na Dellacher Keesflecke, lecz tutaj zaczynają się "schody"; widoczność spada do maksymalnie dwudziestu metrów, jakiś kierunek dalszej wędrówki widzimy tylko przez krótkie chwile, gdy wiatr przewiewa mgłę; do tego jest dużo śniegu, zaczynamy się zapadać często po pas, a to wiadomo odbiera dużo siły; zbocze robi się coraz bardziej strome, śnieg zalega, i zaczyna rosnąć obawa przed zjechaniem lawiny; trochę się pocieszmy, że być może za chwilę poprawi się pogoda, a śniegu pod nogami będzie mniej; nic z tego, zaczyna padać mokry śnieg, widoczności zero, nadal się zapadamy... w tej sytuacji decydujemy się na powrót, góra zaczeka... wyrównaliśmy ubiegłoroczne rachunki z Venedigerem to i Simony nie odpuścimy, wszystko w swoim czasie
doszliśmy mniej więcej do tego miejsca (zdjęć niestety z tego podejścia nie ma, gdyż aparat przez nieuwagę został w namiocie
)
dochodzimy do namiotu; pakujemy cały majdan i idziemy do schroniska; zaglądam do winter roomu, jest w o wiele lepszym stanie niż ten w Defregger Hausie; zamawiamy gulaszową i piwo, tym razem obsługuje nas facet wyglądający na zarządzającego schroniskiem; podając zupę życzy nam po polsku "smacznego"; wdajemy się z nim w krótką rozmowę i na koniec przed wyjściem dostajemy gratisowego sznapsa; życzymy sobie "powodzenia" i my zaczynamy powolną drogę w dół doliny; im niżej schodzimy tym śniegu zaczyna ubywać...
obserwujemy ośnieżone szczyty u wylotu doliny...
w miarę schodzenia niżej pojawia się coraz więcej pozostałości po potężnych lawinach, które zeszły z okolicznych zboczy; miejscami tworzy to swoisty miszmasz z trawy, gałęzi i kamieni wymieszanych ze śniegiem; jeszcze spojrzenie za siebie...
..i zaczyna się wreszcie robić zielono; skały mienią się w słońcu kolorami od jasnego beżu do ciemnej zieleni; robimy sobie dłuższą przerwę na odpoczynek i drobny posiłek...
dochodzimy do dolnej stacji kolejki dostarczającej zaopatrzenie do schroniska; z wiszącego na ścianie cennika dowiadujemy się, że wagonikiem można wysłać na górę swoje rzeczy, a nawet wjechać...
z miejscowości Strod do Hinterbichl prowadzi droga asfaltowa, przy której od czasu do czasu pojawiają się domy i zabudowania gospodarcze; wszystko zadbane, czyste, jednak można...
w Hinterbichl wchodzimy na szlak nr 20, który prowadzi początkowo mocno w górę, następnie już tylko trawersuje zbocze i po pewnym czasie meldujemy się na parkingu; samochód czeka... odświeżamy się w pobliskim potoku, robimy konkretną "słoikową" kolację, ładujemy graty i o godzinie dwudziestej wyjeżdżamy...
dzień dziewiąty 06.05.2012r. - powrót
droga ta sama, lecz niestety nie wszędzie taka sama; miejscami lepsza, miejscami gorsza; jedziemy całą noc kierując na zmianę; w domu meldujemy się przed godziną 13tą