Dzień I
Skład: ja, Jagoda, Robert, Marcin, Ania
Ze względu na to, że musiałem iść do pracy 2 maja musieliśmy w tym roku wcześniej zacząć naszą majówkę. Miały być ferraty w rejonie Eisenerz ale niestety spora ilość zalegającego tam śniegu zweryfikowała nasze plany. Jedziemy zatem w Tatry Słowackie. Zarezerwowałem nocleg w Nowej Lesnej więc jest to nasza baza wypadowa na kolejne dni
Jako, że pierwszego dnia mamy najwięcej sił to wybieramy najdłuższa trasę czyli Kieżmarskie Szczyty. Wyruszamy z Tatrzańskiej Łomnicy ok. 7 i wzdłuż wyciągu kierujemy się w stronę Łomnickiego Stawu.
Słońce zaczyna mocno grzać. Podejście jest mozolne i trochę się dłuży. Po paru postojach ok 9:30 jesteśmy przy stawie
Robimy godzinny odpoczynek. Ania nie za dobrze się czuje więc postanawia zostać z Marcinem i poczekać na nas przy stawie. We trójkę wyruszamy w stronę Huńcowskiego Szczytu.
Niestety popełniliśmy błąd i zamiast podejść czerwonym szlakiem to przez pomyłkę poszliśmy niebieskim i z niego zaczęliśmy podchodzić zboczem przez co straciliśmy jakieś 30min i niezbędne siły. Podejście na szczyt dłużyło się niemiłosiernie. Robert tego dnia też nie był w formie i gdzieś w ¾ drogi zrezygnował z dalszej drogi. Co jakiś czas widzimy jak z Łomnicy schodzą małe lawinki.
W skromnym składnie po ok. 3 godz udało nam się wyjść na Huńcowski Szczyt
Dalsza droga od Huńcowskiej Przełęczy nie wyglądała za ciekawie. Ze względu na spore zmęczenie i przechodzenie przez duże i słabo trzymające pole śnieżne rezygnujemy z dalszej drogi. Zaczynają nam już przemakać buty więc po paru zdjęciach postanawiamy wracać. Schodząc na dół trzeba uważać bo wszystko wyjeżdża spod nóg i można wywołać małe lawinki. Będąc już przy stawie okazuje się, że Jagoda nie ma polaru
. Wypatrujemy go na stoku ale prawdopodobnie zahaczył gdzieś podczas schodzenia pomiędzy skałami. Niestety nie mamy już sił żeby po niego wracać. Przy stawie robimy dłuższy odpoczynek i suszymy buty. Mieliśmy nadzieję, że uda się zjechać na dół kolejką ale niestety cały dzień była nieczynna. Pozostaje nam zejście nartostrada do samochodu.
Po ok. 1:15 godz jesteśmy przy aucie i jedziemy na kwaterę.
Dzień II
Drugiego dnia postanawiamy przejść ferratę HZS VT. Czytając relacje z Internetu pamiętałem, że znajduje się ona w starym kamieniołomie. Zostawiamy auto na przydrożnym parkingu, bierzemy sprzęt i po chwili jesteśmy na miejscu. Na miejscu zastajemy 2 starsze osoby.
Ubieramy sprzęt i wchodzimy w ścianę. Początek wygląda dość prosto. Dochodzimy do rozwidlenia ferraty. Postanawiamy iść w lewo do góry.
Po jednym trudniejszym ruchu reszta jest bezproblemowa. Cieszymy się, że w końcu przeszliśmy jakaś ferratę
. Schodzimy na dół i po paru minutach odpoczynku ruszamy na drugi wariant który wydawał się łatwiejszy. Okazało się, że był bardziej wymagający siłowo. Większość drogi jest na tarcie.
W górnym odcinku jest jedno miejsce wymagające więcej siły. Szkoda tylko, że farrata nie jest dłuższa. Kierujemy się na dół i po kilku minutach znów przechodzimy wariant pierwszy i żegnamy się z tym miejscem.
Następnie postanawiamy zwiedzić jaskinie Bielską
. Nie sądziliśmy, że będzie ona taka duża i tak długo będzie się tam chodziło więc poszliśmy sobie w krótkich spodenkach i koszulkach. Po dojściu do jaskini okazało się, że zwiedzanie trwa ok. 70 min a średnia temperatura wynosi 5-6 stopni. Nie chciało się nam już wracać do auta po cieplejsze ubrania chodź mieliśmy sporo czasu. Stwierdziliśmy, że trza być twardym nie miętkim
. Na początku po wejściu do środka było trochę zimno ale z biegiem czasu się przyzwyczailiśmy. W jaskini pokonuje się 860 schodów i przechodzi przez 7 komnat. Wielkość niektórych robi spore wrażenie nie mówiąc już o różnych formach skalnych. Niestety zdjęć nie mam bo trzeba było zapłacić 10euro za fotografowanie. Naprawdę warto poświęcić 2 godz na zwiedzenie tej jaskini
.
W drodze do domu zahaczamy jeszcze o tor saneczkowy
. Pierwszy raz jechałem na czymś takim i powiem, że banan na twarzy był niezły po zjeździe
. Marcin stwierdził, że na kilku już jechał ale nigdy na tak szybkim torze. Wracamy na kwaterę i planujemy trasę na następny dzień.
Postanawiamy, wybrać cel na który na pewno damy radę wejść w tych warunkach. Wybór pada na Sławkowski
.
Dzień III
Prognozy na niedziele były bardzo dobre. Jedynie wiatr dawał się we znaki. Z parkingu wyruszamy ok. 8. Dochodzimy do Hrebienoka i postanawiamy iść na skróty widoczną ścieżką pod starą kolejką. Żeby dostać się na niebieski szlak musieliśmy pokonać parę krzaków. Okazało się później, że Marcin zgubił tam czapkę. Nad Sławkowską Kazalnicą w miejscu z pięknym widokiem robimy przerwę na śniadanie
.
Po kilku minutach wyruszamy w dalszą drogę. Ok. 1800m zaczynają się pola śnieżne. Droga do Królewskiego Nosa strasznie się dłuży.
Po wyjściu na jego wierzchołek przybywa nam sił bo do wierzchołka już niedaleko.
Pokonujemy spore pole śnieżne i ok. 13tej jesteśmy na wierzchołku.
Na szczycie oprócz nas jest tylko 3 Węgrów i 4 Słowaków. Po chwili jesteśmy sami. Widoki są ekstra
Widać nawet Babią Górę. Po godzinnym odpoczynku, podziwianiu widoków i szczytów na następne wyprawy przyszła pora na powrót. Na dół idzie się w miarę dobrze.
Co chwila skracamy sobie drogę i po 3 godz jesteśmy przy samochodzie.
Wracamy do domu bardzo zadowoleni pomimo strat (polar i czapka), paru zadrapaniach i nie wykonania zakładanego planu