Nabiję sobie licznik postów zamieszczając zeszłoroczne wakacyjne wspomnienie
Ale przy okazji może uda mi się zareklamować A. Julijskie: góry piękne i przyjemne.
Brrr... 0350, ech, jest jeszcze noc, a trzeba wstawać. Po drodze do łazienki, zaspany, potykam się o czyjś plecak - budzę towarzyszy. Szybko przegryziona kanapka, zimnawa kawa, umyte zęby - ceremoniał odprawiony w łazience powoli rozkręca umysł i ciało, powoli budzę się ze snu.
Jest 0430. Na ganku schroniska czeka już Gregor. Szybkie powitanie i w drogę. Najpierw przez las, w świetle czołówek i - choć brzmi to może patetycznie i tandetnie, ale odpowiada rzeczy - w blasku gwiazd, otoczeni z trzech stron strzelistymi ścianami: po lewej Mojstrovek, Travnika i Site, po prawej - Ponc, na wprost - Jalovca
Szybko, choć obciążeni nielekkimi plecakami, zbliżamy się do piargu, stromo opadającego od północnej ściany Jalovca, żlebu wciąż wypełnionego śniegiem. Więc - raki, czekany w dłoń, uderzamy dalej, byle szybciej pod ścianę, byle uciec od wychylającego się słońca. Stalowe zęby grzęzną w śniegu aż miło, więc po niepełnych dwóch godzinach od schroniska jesteśmy pod tym, co obraliśmy na cel. Oto i ona - północna ściana Jalovca. a na niej droga Horna. pokonana po raz pierwszy przez Ferdynanda Horna w 1909 roku: czyli droga już nieco antykwaryczna, pokonana ponad sto lat temu.
Horn już na początku swojej przygody ze ścianą stracił linę, raki, oraz czekan. Plecak sam cisnął w kłębiącą się pod stopami czeluść. Resztę, tej trzymającej wciąż klasę, IV-ej drogi pokonał w wolnej od asekuracji liną wspinaczce, nie wiedząc przy tym, jakie czekają go wyżej trudności. A ściana Jalovca długo się nie poddaje: zanim w końcu, 300 metrów pod szczytem, poddając się położy się połogim rumoszem skalnym, długo jest harda, dzielnie staje dęba, straszy przewieszonymi i pionowymi płytami.
Jeszcze ostatni posiłek przed wbiciem się, i w ścianę
Pierwsze wyciągi są technicznie proste, choć niezbyt przyjemne: idzie się po stromych i z każdym metrem bardziej eksponowanych półeczkach, pełnych rumoszu skalnego. Pasaże te nie są zbyt przyjemne - droga jest długa, nie ma czasu na porządną asekurację na tych lotnych, choć dość prostych (bo I-II) odcinkach. Wspinamy otuleni mgiełką porannej chmury.
Na szczęście, w końcu robi się trudniej, skały w koło stają na baczność, trzeba sie z nimi zmierzyć. pierwszy komin (III+/IV)
nie jest zbyt przyjemnym do tego wstępem. Wyróżnia się on, wśród jasnych skał wokoło, ciemnymi naciekami: wydaje się, i jest, wilgotny, głęboki, odpychający. Ale nie ma prostszej drogi. Najtrudniej jest zacząć: później już - nie chcąc powierzyć życia losowi i linie - jakoś to będzie! i jest! Posapując, szczęśliwie wyłaniam się z komina, jęzory śniegu lśnią pod stopami.
I znowu walka na powietrznych trawersach, bardziej zawierzając własnym umiejętnościom niż rzadkiej na tych odcinkach asekuracji.
w końcu ostatni, kluczowy fragment drogi Horna. Jest to tzw. komin Horna. "Tak zwany", bo to raczej zaciątko, nie komin. Kiedyś, w czasach brawurowej wspinaczki Horna, prostszy - współcześnie, po obrywach skalnych stał się trudniejszy. Przechodzi się go wspierając się o wbite w szczelinę dwa haki. Obniża to styl przejścia, w innym wypadku o trudnościach ponad VI. A tak - w najtrudniejszym miejscu droga ma słoweńskie IV+.
Ostatni, nieco skomplikowany i, w szczęśliwie krótkim fragmencie, bardzo kruchy wyciąg i stajemy przed niesamowitym oknem skalnym. Dopiero teraz zdajemy sobie sprawę z tego, że od pewnego czasu spowici jesteśmy chmurami. Widoczność nie jest najlepsza. Wcześniej od czasu do czasu utrudniało to orientację, ale doświadczenie wytrawnego Gregora prowadziło nas niemal bezbłędnie do celu.
Pod oknem, chwila odpoczynku. Tu kończy się droga Horna, ostatnie metry do szczytu pokonamy w terenie prostym, o trudnościach nieprzekraczających I-II. Więc siadamy pod oknem, jemy, pijemy, myślimy, nie bardzo bawiąc się rozmową - to bardzo fajna dziś chwila.
Przejście drogi zajęło nam 4h30m. Pozostała jeszcze niespełna godzina na szczyt.
Na nim, ech, widoki - pozwolę sobie na pewną obcą mi emfazę - przepiękne, zapierające dech. Jesteśmy nad chmurami, spod których udaje sie tylko przebić najwyższym szczytom: Triglavowi, Skrlaticy....
Chwila na wpis do ksiażki wejść, kilka zdjęć i zbiegamy przez Kotovo sedlo do schroniska Tamar dom. Zajmuje to nam równo 2 godziny.
tam zaś piwo - i żeby to jedno!