Miały być lody, ale jak każdy widzi zima nas nie rozpieszcza w tym roku. Wszędzie na plusie, Słowacki Raj odpada, Tatry też, brak informacji o warunkach w dolinie Maltatal oraz Pitztal, wiec wyjścia za bardzo nie mamy. Pada propozycja zimowego Grossglocknera , ma być łatwo, zimno i przyjemnie. Dzień przed naszym wyjazdem ogłaszają lawinową trójkę wiec znowu jesteśmy bez planu. Semow rzuca Triglavem, po cieżkich konsultacjach telefonicznych z resztą ekipy, zapada decyzja. Jedziemy !
I tak w niedzielę o 20 Groszki Team, z Wrocławia wpadaja na autostradę do Krakowa, prując i zaginając czasoprzestrzeń, i o dziwo chwilę po 22 są już pod pieczarą madmuna.
Oczywiście Pani na bramce skasowała 2x8zł, co tylko wytrąciło nas z magicznej prędkości 120-130 na godzinę, golf przy większej już odlatuje ;)..
Na miejscu szybki przepakunek do czterośladu semowa, który jako pierwszy zasiada za kółkiem zmniejszając dzielące nas 900 km od celu. Oczywiście nie obyło się bez przygód z policją, która groziła zabraniem dowodu rejestracyjnego za brak prawego światła i świateł postojowych (już nie chcieliśmy pytać policjanta, dlaczego u nich tez się nie świeci lewe postojowe :D). Całe szczęście pan policjant, był na tyle wyrozumiały, że kazał nam jechać na stacje i wymienić żarówki.
Reszta podróży minęła bezproblemowo, z wyjątkiem nieplanowanego wjazdu na teren Węgier - Groszek okazał się ukrytą opcją węgierską, ponoć są tam znakomite lody :P (Groszek kieruje, reszta śpi, po chwili budzi się semow i pada pytanie: Groszku, dlaczego wjeżdżamy do Węgier ?:DD)
W dolinę Krma docieramy o ok. 12. Jest pochmurno, ciepło a śniegu jak kot napłakał lub nasrał jak kto woli, 3 cm, tak że narty zostają w samochodzie, na złość ekipie która całą drogę mnie wyzywała za te narty i groziła że jak śniegu nie będzie to będę po kamieniach zapierniczał, już w Krakowie wywróżyli że ich nie wezmę nawet z samochodu. Przebieranie się i pakowanie plecaków zajmuje nam mniej więcej godzinę i tak o 13 ruszamy w góry w poszukiwaniu prawdziwej zimy.
Pierwsza godzina marszu i śniegu mało co, dopiero gdy zaczynają się stromsze podejścia to z każdym zdobywanym metrem ilość pokrywy śnieżnej rośnie.
Po drodze mijamy coś w rodzaju bacówki „Pastirski Stan Prgarca” na wysokości 1763 mnpm, zabitej dechami tak że nie ma szansy na dostanie się do środka. Chwila sjesty, siku, fajka, herbata i dalej do góry.
Pogoda zaczyna się pierdzielić, pada śnieg, wieje i robi się ciemniej. Docieramy do progu doliny i po dłuższej naradzie postanawiamy zawrócić do wspomnianej wcześniej bacówki i tam jakoś spędzić noc. Decyzja wycofu nie była łatwa ale nazajutrz rano widząc co było przed nami utwierdzamy się w przekonaniu, iż była to jedyna słuszna decyzja. Tak wiec docieramy do bacówki i szykujemy przedsionek do spania, zabieramy się też do gotowania. Nic nie smakuje lepiej niż uszka z barszczem (zrobione przez Mamę łysego i przez niego wtargane do góry) przy temp -13'C.
Po naszej małej prywatnej wigilii, uysy odkrywa, że w przedsionku w którym zamierzaliśmy spać są jakieś metalowe drzwi które okazują się wejściem do Winterroomu!
Jesteśmy uratowani od spania w
mrozie, w środku panuje przyjemne ciepło -5’C stopni, a już nad ranem nagrzaliśmy (cytrynówka robi robotę :D) do 0’C. Co tu dużo mówić, nie było łatwo, natura atakowała nas z każdej strony zamrażając otwarte piwo, ale na całe szczęście my nie pozostawaliśmy dłużni grzejąc się cytrynówką.
W środku nocy madmun budzi wszystkich i coś gada:
- bla bla bla po klingońsku (tak niezrozumiale brzmiała jego wypowiedź)
- mad co się dzieje, o co chodzi ?
- i znowu coś w niezrozumiałym dla nas języku - w końcu udało się ustalić, że przyśniło mu się że Winter room się zawalił czy coś takiego, skubany sprawdzał nawet czy ma nogi całe ;D
Pobudka o 5, wygrzebanie się ze śpiwora po półgodzinnym marudzeniu madmuna abyśmy wstawali. Na dworze miłe -15’C, na gotowanie nie ma czasu, (a raczej benzyny, bo poprzedniego wieczora za bardzo zaszaleliśmy i prawie cała benzyna została zużyta) zostaje batonik, kabanos i wracamy na nasz wczorajszy przetarty ślad aż do progu doliny. Pierwsze metry pokonujemy przy świetle czołówek, ale z każda minuta robi się jaśniej. Na niebie zero chmur , zapowiada się piękny i słoneczny dzień.
Widoki o wschodzie
http://www.youtube.com/embed/haSW9oYzT2Q?hd=1
Po przekroczeniu progu doliny naszym oczom ukazuje się to czego nie było widać w nocy.
Po drodze spotykamy miłą Panią ze Słowenii która wraz z nartami i psem wybrała się na poranny spacer ;>. Po dojściu do końca wydeptanej drogi zaczyna się to po co tu przyjechaliśmy - jebanie w śniegu momentami po jaja. Oczywiście, jak to musiało mieć miejsce, wybierając najmniej zagrożone zejściem lawin trasy, porypaliśmy drogę i doszliśmy do miejsca którego żadne z nas nie chciało przekraczać.
Z podejścia:
http://www.youtube.com/embed/JJrTRbJuwNE?hd=1
Tak wiec zeszliśmy do miejsca które sam torował starszy Słoweniec (szedł naszą drogą, po czym odbił na „poprawny” szlak). Mimo swojego posuniętego już wieku, tempo miał takie że tylko mu zazdrościliśmy zostając daleko w tyle.
W końcu ok. 11:30 udaje nam się dotrzeć do Triglavskiego Domu na Kredaricy. Schronisko zimą obsługują panowie metrolodzy u których kupujemy zimne piwko Union i spożywamy je przed schroniskiem machając w między czasie całce do kamery umieszczonej na zewnątrz schroniska. Niestety wieje i mimo słońca ewakuujemy się do środka w którym też nie jest zbyt ciepło. Panowie rozpalają nam w piecu kaflowym, który zbytnio nie podnosi temperatury otoczenia. Po jakimś czasie dociera do schroniska dwójka Słoweńców którzy w podzience za przetorowanie drogi stawiają każdemu z nas po piwie. Cena piwa 3.90 euro wiec kończy się tylko na tych dwóch, zamawiamy wrzątek. Za ok. 4 litrowy garnek wrzątku płacimy 6 euro, jako że nie mamy wody i benzyny do kuchenki nie pozostaje nam nic innego. Oczywiście aby nie było, dorzucamy śniegu aby było jak najwięcej wody ;D. Pijemy, jemy i umilamy sobie czas grając w chińczyka, semow jakimś sposobem oszukuje i wygrywa mimo ataków naszych pionków.
Przy schronie:
http://www.youtube.com/embed/BfAuDlbrGr0?hd=1
Grzanie Jajek :D
I tak ok. 16 meldujemy się w pokoju, w śpiworach. Gadając o wszystkim i o niczym ,grzejąc się resztką cytrynówki zasypiamy około 18tej. O 22 budzi mnie „szuranie” łysego(uysy: Zebranie się w sobie do wyjścia ze śpiwora, zajęło mi prawie godzinę :D) który idzie do toalety, dołącza do niego madmun który wielce zdziwiony i wyspany jest w szoku, że dopiero 22.
Tak czy inaczej budzik dzwoni o 5 i idziemy sprawdzić pogodę, zimno, prawie bezchmurnie, tylko trochę wieje, decyzja zostaje podjęta tylko jedna: idziemy na szczyt!
Udaje nam się wyruszyć przed 7 i po 10-minutowym podejściu dochodzimy do stromych zboczy Małego Triglava.
Wyjście o poranku:
http://www.youtube.com/embed/fE7BxJOsQ3Y?hd=1
Podejście na zmianę, raz w śniegu po kolana, aby za chwile przejść w beton, w którym idealnie siadają raki i czekany. Podejście samo w sobie nie jest trudne, co jakiś czas można się asekurować z metalowej ferraty lub z kotw powbijanych w ścianę.
Przejście z Małego Triglava na Triglav odbywa się granią która w zimie jest jeszcze łatwiejsza niż w lecie, tak jak wcześniej można się asekurować przy pomocy metalowej liny wpinając lonżę, ja z madmunem mieliśmy taśmy z karabinkiem ale ich praktycznie nie używaliśmy, uysy z semowem używali lonży. Po prawej i lewej stronie grani niezła lufa i podejrzewam że lot mógłbym się źle skończyć.
Wiało troszeczkę:
http://www.youtube.com/embed/OIhRzvkPx3k?hd=1
I tym sposobem przed godziną 9 stajemy w komplecie na szczycie. Obowiązkowy papieros, sesja zdjęciowa, guma do żucia + śnieg (rewelacyjnie zastępuje brak wody :-) ).
Szczytowanie:
http://www.youtube.com/embed/jnQtyk3M0q0?hd=1
(czekan turystyczny został we wrocławiu :D. Całe szczęście mieliśmy dziaby, a nuż jakieś lody by się znalazły)
Po 20 minutach zwijamy się bo mimo słońca jest dosyć zimno, wieje solidnie (30-50 km/h, w porywach więcej). I co najgorsza pić się chce, a my fast and light, termos został w schronisku. Posilenie się mleczkiem w tubce, zmoczenie ryjka śniegiem i po swoich śladach zmierzamy w stronę schroniska. Zejście stwarza więcej kłopotów niż wejście, bo przy głębokim zsuwającym się śniegu ciężko iść plecami do nastromienia, zaś idąc twarzą do ściany źle widać stopnie. Uysemu, z głodu kręciło się w głowie, mi i semowowi parowały okulary :D.
Zejście, już przy konkretnym wiaterku:
http://www.youtube.com/embed/MRFlxSXix98?hd=1
Po dojściu do schroniska kupujemy znowu wrzątek za 6 euro + jedna pomarańcza do podziału na 4ch;/
Poimy się i zawijamy się w stronę samochodu tym samym szklakiem, którym tu doszliśmy. Droga powrotna była już na szczęście dużo łatwiejsza, szlak był przetarty, no i z górki. Zejście ze schroniska do samochodu w dolinie Krma zajęło nam ok. 2,5h (w górę prawie 8 h!).
Włóczykij :P
Przy samochodzie przepakunek, zmiana ciuchów na świeże, bo w końcu już kilka dni nasze ciała nie widziały wody, co powodowało trochę nieprzyjemny zapach (outdoor, to nie rurki z kremem!).
W drodze powrotnej obowiązkowym punktem wycieczki został Burger King w którym to każdy z nas został mianowany Księciuniem :D.
Księciunio madmun
Księciunio semow
(Groszek, to jak baron wygląda :P)
Księciunio uysy
Wieś tańczy, wieś śpiewa :).
Szlak: Czerwony odcinek - pierwszy dzień podejścia; zielony - trasa od zwrotu w dół do szałasu; zielony + niebieski - od szałasu do schroniska.
I tak o 6 rano po ciężkiej podróży, przy śnieżycy lądujemy w Krakowie, gdzie żegnamy się Księciuniem Bartoszem i Księciuniem Michałkiem, przesiadając się do bestii zwanej Golfem i mkniemy w kierunku Wrocławia zatrzymując się na Orlenie na przepyszną kawę do której gratis była zajebiaszcza muffinka. O 9:30 Księciunio Patryś i Księciunio Łukaszek meldują się z Wrocławia w którym topnieje to co spadło dnia poprzedniego…
Dobra nuta to podstawa :D
http://www.youtube.com/embed/B4Gbdv3EvjA?hd=1
Ehh kuźwa kto to widział aby w grudniu trzeba było jechać 900km w poszukiwaniu zimy. Świat schodzi na psy :)
Relacja by Groszek.
Reszta zdjęć:
Semow
Groszek
uysy
P.S
Zombi, dzięki wielkie za info i pomoc ! :) /uysy