Wczesnym czwartkowym popołudniem , 6 kwietnia doczekał się realizacji długo już planowany wyjazd w Tatry Zachodnie. Pomysł urodził się już w styczniu, kiedy to w tym samym składzie brodziliśmy w śniegu na Babiej Górze. Niestety z różnych przyczyn , przede wszystkim czasowych musieliśmy czekać z wyjazdem aż do kwietnia. Jak się później przekonaliśmy czekanie się opłacało.
Tak więc mamy czwartek wieczór. Po burzliwych dyskusjach prowadzonych w trakcie podróży , podzieleniu się opiniami na temat kilku akcesoriów sprzętowych , które na tym wyjeździe były testowane , wysiedliśmy z auta, przybraliśmy ciuszki i ruszyliśmy. Naszym pierwszym celem było schronisko w Dolinie Chochołowskiej. Wyruszyliśmy gdy zapadał zmrok, tak więc brodzenie w śniegu po deptaku prowadzącym do schronu było nieco utrudnione. Największym utrudnieniem były jednak plecaki. Momentami wydawało mi się , że mój wór waży więcej ode mnie. Męki nie trwały na szczęście długo i o godzinie punkt 22 zameldowaliśmy się przed drzwiami budynku. Schronisko , przyjęło nas otwartymi drzwiami jednak nie bardzo chciał znaleźć się ktoś kto by nam udostępnił jakiś pokój. Po burzliwych poszukiwaniach , zażartych niczym te kiedy z Atamanem szukałem Ojca w Międzybrodziu, odnaleźliśmy gospodynie , która zaprowadziła nas do magicznej "trójki" na drugim piętrze(!
). Rozpakowanie plecaków nie trwało długo , następnie szybka toaleta i wspomagani niezbędnymi środkami zasiedliśmy do map, kombinując trasę na kolejny dzień. Wybór padł na dość standardowy szlak prowadzący przez Grzesia oraz Rakoń na Wołowiec. Jednak mimo już jasności umysłów co do trasy, obrady trwały do późnych godzin nocnych. I śmiało mogę powiedzieć , że pokój 210 nie jednemu turyście na tym piętrze spędził sen z powiek
... I tak rankiem 7 kwietnia obudziła nas budzik mojej komórki. Od razu po podniesieniu głowy , poczułem jakby delikatny nadsyt wczorajszych obrad ale potraktowałem to jak zwykłe przemęczenie materiału i zabrałem się za ubieranie. Około godziny 8 stanęliśmy przed schronem gotowi do wyjścia na szlak
Jak mówi przysłowie początki zawsze są trudne. Tak było i tym razem. Pierwszą godzinę marudziliśmy jak stare zgrzędy i maszerowaliśmy jakby ktoś zaciągnął nam ręczne hamulce a skrzynia biegów zacięła się na jedynce
Z minuty na minutę było jednak coraz lepiej. Nogi robiły się coraz lżejsze. Dreptając coraz wyżej wśród drzew dotarliśmy na pierwszy punkt zaliczeniowy mianowicie na Grzesia
Na Grzesiu zobaczyliśmy po raz pierwszy piękno i ogrom Tatr Zachodnich w całej okazałości , w tym miejscu też zgłaszam apel do moich towarzyszy by uzupełnili później tą relację fotkami , gdyż mnie bardzo trudno się zdecydować i wybrać te najwartościowsze
Kawałeczek poniżej Grzesia uzupełniliśmy płyny oraz węglowodany i nie ociągając się bardzo ruszyliśmy przez Długi Upłaz na Rakoń. Po drodze miałem okazję pierwszy raz założyć na nogi rakiety i odkryć jak bardzo przydatny to wynalazek. Tyle tylko , że spełniają dobrze swą rolę dopóki nie jest zbyt stromo, w związku z tym przy bezpośrednim podejściu na Rakoń wykrzyczałem trochę dźwięcznych epitetów. W tym momencie zaczęły się też problemy ze słońcem. Grzało tak mocno , że nawet nie poczułem kiedy moja twarz zmieniła kolor jakbym ją wygrzewał na wakacjach na tunezyjskiej plaży. Przyznać muszę , że uniknąłbym tego, gdybym posłuchał rad starszych kolegów i posmarował się kremem. Ze mną jednak jest tak , że najlepiej uczę się chyba na własnych błędach. Tyle tylko , że skutki tego błędu czułem bardzo długo , a po powrocie do schronu nie wiedziałem jak mam położyć twarz na poduszce. Od tej pory śmigałem w goglach...
... które dumnie prezentuje na Rakoniu
A takie mieliśmy widoki ...
Robiło się coraz później , przed nami piętrzył się jeszcze Wołowiec po chwili decydujemy się z Pylo zaliczyć na lekko szczyt zostawiając plecaki pod pieczą Stana na Rakoniu. W ręce tylko kijki , aparat i w drogę. Po 45 min stanęliśmy 2064 mnpm. Wyglądało to mniej więcej tak ...
Na szczycie spotkaliśmy dwóch turystów z Tomaszowa Mazowieckiego i tylko dzięki im uprzejmości udało nam się pstryknać z Pylo wspólne fotki
Po dłuuuuugiej nocy , taka trasa wystarczyła bym po powrocie na Rakoń wyglądał tak ...
Na tym zakończyliśmy dzień pierwszy. Stosunkowo wczesny powrót do schroniska umożliwił nam jeszcze zjedzenie ciepłego posiłku , nie chciałbym bardzo czepiać się tego schroniska ale ich jedzenie do najlepszych nie należy w odróżnieniu np. od Murowańca
Tego dnia potulni jak wielkanocne baranki spaliśmy jak zabici.
To jest pierwsza część relacji, postanowiłem ją podzielić ponieważ w całości jest bardzo długa. Mam nadzieję , że Pylo dorzuciu tu swoje panoramki , które są świetne. Wklejenie ich zostawiłem jednak samemu autorowi. Bardzo żałuję , że Stanowi zepsuła się karta pamięci w aparacie , ale jego cuda z kolejnych dwóch dni będzie można obejrzeć w drugiej części relacji.
Mam nadzieję , że nie przynudziłem do uśpienia …
POZDRAWIAM