Witam. Nie za wiele do tej pory pisałem ale czas to zmienić.
Przyszedł czas na kolejny jesienny wyjazd razem z Bobem i Hontas na Ukrainę. To już w sumie czwarta jesień spędzona na wspólnej karpackiej włóczędze. Zaczynamy klasycznie czyli spotkanie w Przemyślu, busik do Medyki, granica, marszrutka do Lwowa. Wszystko w szybkim tempie bo chcemy zdążyć na pociąg do Rachowa. Jako że wszystko przebiegło w miarę sprawnie na dworcu jesteśmy na 1h przed odjazdem. Bilety kupione, idziemy na peron gdzie stoi już nasz "pojezd". Pani konduktor bilety sprawdziła można więc zająć swoje miejsca w przedziale typu "plackarta". Jeszcze tylko ponad 8h jazdy i jesteśmy u celu, uff. Okna klasycznie nieotwieralne a na zewnątrz raczej letnie temperatury. Hontas wyciąga piersióweczkę z aroniówką, to popijając to leżąc turlamy się w stronę Rachowa. W naszym "przedziale" podróżuje również młoda ładna ukrainka typu "lola". Jeśli nie śpi to patrzy w lusterko lub piłuje paznokcie. Do Rachowa dojeżdżamy około północy. Szukamy turbazy "Tisa", dostajemy 3 osobowy pokój, spać...
DZIEŃ PIERWSZY:
Turbazę opuszczamy około 9.00. Jest niedziela więc miasteczko lekko uśpione. Jest mglisto ale to tylko mgła w dolinie, prognozy pogody są dobre. Odnajdujemy właściwą dolinkę gdzie rozpoczyna się szlak na płaj bliźnicki i zabawy czas zacząć czyli pod górkę. Kości zastane, toboły ciężkie więc jak to bywa początki trudne.
Wznosimy się coraz wyżej mijając kolejne gospodarstwa, jedno było szczególnie ciekawe, musi należeć do jakiegoś "kolekcjonera" któremu wszystko się przydaje.
Cywilizacja powoli zostaje za nami, dookoła proste wiejskie życie.
Ostatnie zabudowania gospodarskie znajdują się wysoko ponad doliną. W końcu wychodzimy z mgły i pojawiają się widoki. W dole Rachów:
Ciągle zdobywamy wysokość. Mijamy kolejne koliby pasterskie.
Słońce zaczyna dawać w kość. Kurde, po to wolę jeździć jesienią aby unikać letnich temperatur. Osiągamy grzbiet bocznego ramienia Świdowca, zaczyna nam burczeć w brzuchach, dochodzimy do wieży przekaźnikowej i chronimy się w cieniu. Czas coś wrzucić na ruszt. Z górki roztacza się widok na pasmo Świdowica z najwyższą Bliźnicą. Kilkadziesiąt km połoniny.
Mijamy kolejne pipanty i połoninki, mijamy gospodarstwo "Pierieliesok" gdzie można przekimać i po 6h marszu dochodzimy do ruin staji pasterskich. Jak na pierwszy dzień wystarczy. Niedaleko jest woda. Zostajemy.
Słońce jeszcze wysoko a cienia brak, nakładam świeżo uprany podkoszulek dla ochłody. Leżakujemy na połoninie. Mijają nas dwa samochody terenowe na czeskich blachach, rajdzik po połoninach. Potem jeszcze motocykl crossowy.
Panoramka w kierunku granicy Rumuńskiej. Ktoś rozpoznaje szczyty?
Rozbijamy namioty. Okazuje się że nie mam jednych rurek, cholera musiały zostać w domu jak naprawiałem namiot. Całe szczęście że to pałąk do napinania przedsionka. Kombinuję czym go zastąpić, pada na kijki trekingowe Hontas, dają radę jako maszty. Pierwszy raz w górach przydały mi się kijki trekingowe
Zapada zmrok, pijemy aroniówkę Hontas co by za dużo nie niosła dnia następnego. Z lenistwa nie chce nam się rozpalać ogniska, jest ciepło, gapimy się w gwiazdy. Spać...
C.D.N.