Mając do dyspozycji tylko dwa dni, dość chaotycznie przeglądam pogodę w różnych alpejskich rejonach. Widzę, że 13.09.2011r. w interesującym rejonie, pogoda będzie na 100% super. Krótki telefon do Zbyszka, wiedziałem, że od dwóch lat marzył o tym szczycie.
Plan był prosty : bezpiecznie i najłatwiejszą drogą wejść na szczyt a następnie szybki powrót do kraju. W niedzielę ok. godz. 20 wyjeżdżamy z Raciborza. Wiedząc, że w poniedziałek będzie "gorsza" pogoda, to przeznaczymy go na spokojny spacer do schr. Erzherzog-Johann Hutte (3454 m n.p.m.), by następnego dnia spokojnie wejść na szczyt oraz wrócić na parking do auta. Czyli pierwszego dnia ponad 1500m do góry, a następnego dnia 348m do góry i niecałe 1900 m w dół.
Cel: Alpy Wschodnie, pasmo Wysokie Taury i znajdujący się w nim najwyższy szczyt Austrii. Grossglockner bo o nim tu mowa, wznosi się na wysokość 3798 m. nad poziom morza (jakiego?). Który ze względu na swoją malowniczość, łatwy dojazd jak i fakt, że jest najwyższym wzniesieniem Austrii, oraz należy do korony Europy, rokrocznie przyciąga rzesze górskich turystów pragnących stanąć na jego wierzchołku. Charakterystyczny, skalno-lodowy blok w kształcie "trójkąta" przypominał wielu osobom dzwon (glocke - dzwon), otoczony lodowcami, z których największy to lodowiec "Pasterze". Szczyt ten od najdawniejszych czasów rozbudzał wyobraźnię śmiałków. Po raz pierwszy zdobyty został w roku 1800r.
Trasa: od parkingu Lucknerhause (1920m n.p.m.), łagodną doliną Kodnitztal przez schroniska Lucknerhutte (2241 m n.p.m.) oraz Studlhutte (2802 m n.p.m.) i Erzherzog-Johann Hutte (3454 m n.p.m.) aż do szczytu, powrót przez lodowiec jednak bez schodzenia do schroniska Studlhutte i dalej do parkingu.
Ale po kolei. W ciemnościach zostawiamy za sobą parking oraz uśpiony budynek Lucknerhaus (1918m), i udajemy się szeroką górską drogą w kierunku schroniska Lucknerhutte (2241 m) , tam 15min. chwila przerwy, by następnie ruszyć w górę doliny Koednitz, w ciemnościach mijamy tereny pasterskie. Robi się coraz jaśniej, a zarazem jest dość ciepło, ale kształt chmur i ich pułap wskazuje, że na pewno w dniu dzisiejszym trochę popada. Kilka zakosów i po pewnym czasie docieramy do Studlhuette (2806m), gdzie mamy planowany odpoczynek. Prognozy na dzisiejszy dzień się sprawdzają i już zaczyna padać. Dobrze, że już jesteśmy w schronisku, wchodzimy do prawie pustej jadalni. Jednocześnie pierwsi turyści nocujący w tym schronisku już szykują się do wyjścia ? (a tam pada, lekko, ale jednak pada), no cóż widocznie mają swoje plany. My natomiast mając spory zapas czasu i do dzisiejszego celu (tylko 650m.) toteż w siedzimy i nudzimy się w ciepłym schronisku, przeglądam książkę wyjść jak i broszury z tego regionu, jednocześnie Zbyszek próbuje choć na chwilę się zdrzemnąć. Szczerze to jestem pod wrażeniem, bowiem jakby nie było, ponad 800km za kółkiem oraz 900m podejścia powinno zmęczyć niejednego, a ZIBI trzyma się mocno, mnie także sen zaczyna męczyć, jednak duża poranna kawa (4,20eu) szybko stawia mnie na nogi. Ok. godz 9 przejaśnia się, wychodzę na zewnątrz, rześkie powietrze usuwa resztki snu a zarazem małego zmęczenia, robię dookoła szereg ujęć .
1
2
3
4
5
Widoczność jest niezła, ale nad nami wisi "mleko" jednak to nam wystarczy, w oddali widać nieznane zielone szczyty.
Dalsza dzisiejsza droga do schroniska Erzherzog-Johann-Hütte 3450 m, nie należy do trudnych, ani zbyt skomplikowanych topograficznie. Powoli zbieramy się i ruszamy w stronę dzisiejszego celu.
6
7
8
9
10
11
12
Trasa prowadzi „brudnym” lodowcem, a nieliczne szczeliny są tak widoczne gdyż wydeptany szlak omija je o kilkadziesiąt metrów. Jednak moja ciekawość powoduje, że muszę zajrzeć w każdą szczelinę w promieniu 100m (niektóre pokazane tu szczeliny były "zrobione w drodze powrotnej)
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
Tylko jedna szczelina jest dość głęboka (ma ok. kilkanaście metrów lub i więcej głębokości ), reszta szczelin jak już, to osiąga głębokość 2-4m. Szerokość tych szczelin (przy których byłem) to od 0,3 do 1,5m. Przed nami podąża kilka osób, z oddali widzimy osoby, które schodzą w naszym kierunku.
27
Jesteśmy jedyni co idą bez związania się liną. Spokojnym krokiem dochodzimy do skał, którymi "szlak" wiedzie dalej.
28
W pokonaniu pionowych odcinków skalnych pomaga zabudowana stalowa poręczówka, która wyprowadza nas na wypłaszczenie (morenę), z której wychodzimy po kilku minutach, by stanąć już na grani, w kilka (kilkanaście) minut dochodzimy do ferraty, która swój koniec ma przy schronisku Erz Herzog Johann (3454m)
29
30
zbudowanego na niewielkiej skalnej platformie.
31
Dzisiejszy cel osiągnięty, jeszcze na sekundę mogę zobaczyć naszą drogę przez lodowiec.
32
Samo schronisko jest przytulne, oraz obowiązują tu ogólne alpejskie zasady tj. zmiana obuwia i pozostawienie sprzętu typu raki i czekany na wieszakach przy wejściu. Wskakujemy w dyżurne kapcie i meldujemy się ( nocleg w pokoju 27-osobowym to wydatek 21 eu, posiadając zniżkę cena spada do 14 eu). Pogoda nadal zgodna z zapowiedziami czyli widoczność max do 1km, ale góra przykryta jest mgłą i trzeba wielkiej wytrwałości aby na kilka sekund zobaczyć małego "Dzwonnika".
33
Jednak wywieszona pogoda na wtorek pokrywa się z tą którą widzieliśmy wcześniej na stronach netu, czyli będzie super. Z każdą kolejną godziną schronisko się zapełnia.
W schronisku chyba sami Niemcy tj. niemiecko-języczni obywatele, jednak każde pozdrowienie w naszym kierunku jest odpowiadane w naszym języku, czym, budzimy małą sensację ? . Słysząc głośne rozmowy kilku przewodników z klientami (od razu przychodzą mi do głowy czytane wcześniej na necie, relacje innych naszych rodaków, jak to przewodnicy respektują "kolejki na grani" i jaki przebieg mają niebezpieczne "mijanki").
Toteż nasz plan lekko ulega modyfikacji i zamiast wyjść do góry ok. godz 7.30 , wyjdziemy godzinę wcześniej. Znając "schroniskowe życie" jak i swoje zmęczenie ok. godz.15 zasypiam w prawie pustym pokoju, ok. godz. 18 budzę się, pokój jest już zapełniony w 80 %, by ok godz 19 zapełnić się w 100%. Widoki na zewnątrz nieciekawe, i zrobiło się wietrznie.
Wieczorem do "reklamówek" pakuję zbędne rzeczy, które zostaną jutro w schronisku na czas "szczytowania". No i tu mała uwaga, szkoda, ze w tym schronisku nie ma koszyków, szafek na zostawienie zbędnych na czas "akcji" swoich rzeczy. Czyli warto mieć ze sobą drugi mały "szturmowy" plecak. Ok. godz.21 zasypiam w pełnym pokoju i kolejny szok, prawie wszyscy również grzecznie kładą się spać ? Nikt nie chrapie (pierwszy raz śpię w takim schroniskowym pokoju, gdzie nikt nie chrapie). Zegarek nastawiłem na godz. 5 i kolejny szok , wszyscy śpią , nikt się nie rusza, czołówka na głowę i wychodzę na zewnątrz i widzę: jest super
34
Zbyszek również się budzi i powolutku szykujemy się na dzisiejszą wędrówkę. W naszym pokoju reszta lokatorów śpi dalej. Rano jak to rano, czas szybko leci i tak schodzi nam do godz 6.20, jeszcze raz sprawdzamy czy wszystko mamy i powolutku wychodzimy na zewnątrz.
Budzący się dzień nad Alpami zapowiada piękną pogodę, po kilku minutach ubieramy raki i oglądamy wschód słońca (mała sesja foto).
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
po lewej stronie widzimy dwa rozstawione namioty (a to nasi ).
48
Nasza droga prowadzi przez szerokie śnieżne pola lodowców Hofmannskees oraz Kleinglocknerkees,
49
50
Podążamy śnieżnymi zakosami, by wyjść pod skały "KleinGlocknera", gdzie zostawiamy raki i kijki. Nie mogąc nadziwić się widokom.
51
52
53
54
Pogoda jest wyśmienita, w oczach Zbyszka widać jego radość i wiarę, że jego marzenie się spełni. Przed nami jest kilka zespołów, w ścianie widać wcześniejszych turystów.
Początek naszej skalnej wędrówki (żlebem) wymaga pewnej koncentracji przy pokonywaniu, jest kilka śladów i "każdy" wybiera swój wariant, jednocześnie obserwuję innych, i utrzymuję bezpieczny (wg mnie) dystans, na wszelki wypadek ,aby nie dostać jakimś ........kamykiem.
55
56
Po kilkunastu (lub i więcej) metrach, wspinaczka kończy się, i ostro skręca w prawo i przechodzi w grań KleinGlocknera. Stąd rozpoczyna się już ubezpieczenie dalszej drogi w postaci metalowych pionowych prętów, które są wbite w skałę. (tzw trasery).
Aparat sam wybiera kadry do sfotografowania :
57
58
59
Teraz tylko kilkadziesiąt (lub i więcej) metrów w pionie, dzieli nas od pierwszego wierzchołka góry.
60
61
Bezpiecznie przepuszczamy dwa "linowe" przewodnickie zespoły, którym najwyraźniej im się śpieszy, a my spoko. Widoki przy tej pogodzie, rewelacja
62
63
Osiągamy "Małego Dzwonnika" widzimy już cel tj. szczyt i krzyż.
64
65
66
Przed nami "podobno" najtrudniejsza część trasy?, zejście na wąziutką (ok. 1m) przełęcz Obere Glocknerscharte wycenione podobno jako II. Jednak zejście z Kleinglocknera na przełaczkę dodatkowo ubezpieczone jest stalową linką, to przy tej dzisiejszej pogodzie ta trudność jest taka sama jak na "naszej OP", czyli łatwiutko. Spoglądam w prawo słynna "Rynna Palaviciniego", nie powiem - ciekawa ta droga. Dalsza wędrówka wiedzie wzdłuż ubezpieczeń przez płyty i skały aż na szczyt, czyli klasyczny "laicik". Na szczycie jest już kilka osób, odpoczynek i delektowanie się widokami.
67
Zbyszek jest bardzo szczęśliwy, jego marzenie się spełniło.
68
Natychmiast dzwoni do małżonki, fajnie widzieć uśmiech (szczęścia) u przyjaciela. Na samym szczycie Grossglockner znajduje się duży 2,5 m krzyż, przy którym każdy chce mieć swoją sesję "foto", Polacy również tu są.
69
70
Jedni schodzą inni wchodzą, zero jakiegokolwiek "konfliktu" (zarówno na trasie jaki przy krzyżu).
Aż żal schodzić, jednak rozsądek bierze górę. Powoli i uważnie, świadom faktu, ze większość wypadków zdarza się podczas powrotów, zaczynamy schodzić, jeszcze ostatnie ujęcia z okolic szczytu
71
72
73
74
Oraz na nasze schronisko EHJ
75
Duży aparat ląduje w plecaku, teraz musi mi starczyć "małpka" teraz to już tłumy idą na szczyt,
76
77
78
Ujęcia na okolice przełączki. To muszę napisać: każda mijanka jest bezpieczna i szczerze bardzo kulturalna tj. "każdy każdego" chce przepuszczać, pełny "Wersal" jak dla mnie (pozytywny) szok.
79
80
81
W drodze powrotnej spotykamy naszych (mieszkańców z namiotów, które widzieliśmy z rana), a później (w łatwym żlebie) spotykamy kilkunastu naszych rodaków prowadzonych przez jakieś zakopiańskiej biuro, powiązanych jak "barany" w kilkuosobowe "tramwaje" , spoglądamy na nich już z dołu
82
83
Odnajdujemy nasze raki i kijki i wolnym krokiem przez "brudny" lodowiec maszerujemy w dół, ale chwila na ujęcie
84
To jest silniejsze i co chwilę oglądam się za siebie, na trasę naszego marszu jednocześnie obserwuję ten długi górski "tramwaj", który powoli podąża do "swojego" celu.
85
86
87
88
Zmęczeni a zarazem szczęśliwi idziemy coraz wolniej, bowiem nie musimy się już spieszyć. Pogoda piękna a widoki super.
89
90
91
92
Kilka ujęć spod "kamiennego drogowskazu" rzut oka na "Glocka"
93
94
95
96
97
98
Po dojściu do schroniska "przepak" i jeszcze trochę ujęć
Widok na dolinę
99
i na lodowiec, czyli trasę naszego zejścia
100
101
Zbyszek zadowolony po raz "n" dzwoni do małżonki
102
103
104
by znaną już ferratą zejść w dół,
105
106
107
108
Ostatni "ubezpieczony" odcinek
109
i zaraz będziemy na lodowcu, który teraz wytapia się, tworząc niezliczoną ilość małych strumyków, który w oddali łączą się w większe i gdzieś nikną w głębi, oglądam się za siebie i po raz ostatni spoglądam na widoczne w oddali miłe schr EJH.
110
111
112
Oraz ujęcie grani "Studlgrat" (może komuś się przyda) , bo ja wiem, że może kiedyś ???
113
Nie mogę się oprzeć i nadal robię ujęcia "Glocka" i jego otoczenia
114
115
116
Siła „Glocka” jest Wielka, toteż robię poraz „n” mu kolejne ujęcie
117
co chwile patrzę za siebie na zadowolonego Zbyszka i na "Małego Dzwonnika", z myślą "jeszcze tu wrócę", owszem inna drogą , ale wrócę tu.
118
Po zdjęciu raków, obowiązkowe wspólne ujęcie
119
120
121
Po minięciu dużego "kamiennego" drogowskazu, podążamy za przewodnikiem i jego dwójką klientów, którzy również w swoich planach nie mają wejścia do schr. Studlhutte.
122
123
Po lewej cudowne kaskady wodne (wodospady)
124
125
126
oraz szczyty , których nie znam z nazwy.
127
A przed sobą sielankowa dolina
128
129
i pasące się krowy, ale te są jakieś normalne (polskie),
130
a ja wypatruję fioletowej "Milki", trudno widocznie "one" są tylko w "sezonie". Dochodzimy do głównej ścieżki i przed drewnianą kładką, dopiero teraz widzę ciekawe miejsce na schowanie się przed ew. deszczem.
131
Przed schroniskiem widzę zaparkowany oryginalny pojazd, który jakoś nie współgra z tym alpejskim otoczeniem.
132
133
Szklany autoportret
134
Powoli mijamy schr. "Lucknerhutte"
135
by dalej szeroką alpejską górską droga podążać do parkingu.
136
137
138
139
140
141
142
A to „nasza” (nocna) dolina.
143
Pogoda zgodnie z zapowiedzią cudowna. Parking zapełniony prawie w 100%.
144
W miarę szybka zmiana ubioru, i już jedziemy w stronę kraju (a po drodze może jakaś ferratka lub i dwie).
Szczyt ten polecam , zarówno alpejskim wyjadaczom jak i tym, którzy dopiero stawiają pierwsze kroki na swojej alpejskiej drodze. Jest to po prostu piękna góra z niesamowitymi widokami i sprawiającym wiele satysfakcji wejściem. Nie trzeba tu żadnej aklimatyzacji (aczkolwiek warto mieć ze sobą jakieś tabletki przeciwbólowe). Te trasę przy dobrej i stabilnej pogodzie można zrobić w ciągu jednego dnia, ale to już jest 2000m do góry.
Wspinaczom wiedzącym co to asekuracja, oraz dobrze znającym techniki linowe, góra nie przysporzy żadnych problemów, i dla nich polecam drogę granią tzw. Studlgrat, oczywiście pod warunkiem dobrej pogody.
145
Tak oto, kolejny mój znajomy spełnił swoje marzenie i to jest piękne.
146
Pomocne materiały na tę wędrówkę to:
Mapa nr 40 wyd. Alpenverein lub Kompassa nr 39 (obie w skali 1:25000),
Oraz pozycja Richarda Goedkego : Alpejskie trzytysięczniki cz I. (północ),
oraz szereg publikacji dostępnych w zasobach netu.
147
148
Wiem, że wielu już ten szczyt ma za sobą, dla wielu jest to szczyt na który chcą wejść w najbliższym lub późniejszym czasie, a ta garść info może się komuś przyda
