Górski rok 2010 zacząłem 7 stycznia, od poznania Łukasza. W końcu znalazłem kogoś kto mieszka bardzo blisko mnie i ma podobne plany Wybraliśmy się na Halę z nadzieją, że gdzieś wejdziemy.
Padło na Kościelca, lecz warunki jakie zastaliśmy na Karbie były fatalne, ciemno jak w pupie i na dodatek zamieć śnieżna.
Niestety w lutym nie udało mi się zawitać w Tatry.
Dzień przed końcem kalendarzowej zimy udało się wejść na Świnice w warunkach bardzo zimowy ( III ).
W ten dzień poznałem gościa, który ma narąbane w głowie (w sensie chodzenia po górach) podobnie jak ja- Michała
Nie wiem jak Łukasz i Michał to wspominają, ale dla mnie to było na bank pierwsze tak konkretne wejście zimowe.
4 dni po wejściu na Świnice, wyruszyliśmy na podbój Doliny Kieżmarskiej.
Niestety Jastrzębia Turnia pokazała nam miejsce w szeregu, zakończyło się wycofem.
1 maja wybrałem się na Halę z nadzieją na przejaśnienia.
Niestety, pogoda była tak fatalna, że mając 10min granią na główny wierzchołek Żółtej Turni wolałem spieprzać na dół.
Wiatr dał mi popalić…
W połowie maja pojechałem z Michałem do Moka, nie wiedzieliśmy co tam zastaniemy, nie mieliśmy też konkretnych planów.
Po prostu niesamowite ciśnienie nas tam zawiodło hehe
Michał zaliczył Ciemnosmreczyńską Turnię, ja zadowoliłem się Przełęczą ponieważ warunki były nie ciekawe.
Tego dnia po raz pierwszy zobaczyłem z bliska Zadniego Mnicha i już wiedziałem, że tak tego nie zostawię…
Pod koniec maja poznałem kolejne osoby, w tym znaną nam wszystkim osobistość forum, Pana Rys…znaczy się Rafała
Razem z Łukaszem i Grześkiem weszliśmy na Baranie Rogi gdzie dostało nam się po głowie…gradem.
Początek czerwca to wielkie oczekiwanie na lato w Tatrach.
W raz z Grześkiem udałem się na Rysy, które jak się okazało nawet na przełomie wiosny i lata wymuszały użycie raków i czekana.
Widoki były świetne, ale my mieliśmy przez ok. godzinę! cały słowacki wierzchołek tylko dla siebie
18 czerwca zapoczątkowałem z Michałem sezon letni. Znów my i znów Moko, ale tym razem plan był. Udaliśmy się na Żabiego Mnicha.
Było to dość dobre rozpoczęcie lata. Zwłaszcza, że później uderzyliśmy jeszcze na pobliski Żabi Szczyt Wyżni.
Niestety ta cześć wycieczki była już deszczowa.
Prawie miesiąc czekałem na powrót w Tatry. Z początkiem lipca udało się wejść na Staroleśną.
Wtedy była to najlepsza akcja górska w jakiej brałem udział.
Mam nadzieję, że kiedyś pokręcę się jeszcze w tym labiryncie skalnym…
Tydzień później wybraliśmy się w fajnym i licznym składzie na Pośrednią Grań, jeden z trudniej dostępnych szczytów WKT.
Pogoda nam się udała idealnie. Po drodze zaliczyliśmy całą grań Żółtej Ściany i Żółty Szczyt.
Po zejściu z Pośredniej udaliśmy się z Łukaszem, Michałem i Sławkiem do Terinki na nocleg.
Naszym celem drugiego dnia był Lodowy Szczyt tzw. ‘drogą przez konia’. Dalej na Lodową Kopę i zejście Lodową Przełęczą.
Niestety widoki tego dnia nam nie sprzyjały w najważniejszych momentach
Tydzień później udało mi się zabrać z Rafałem i Michałem na Halę. Tam dołączył do nas Bogdan i jego kolega Rafał.
Naszym celem była Grań Kościelców. Zaczęliśmy na Mylnej Przełęczy, skąd szybko i przyjemnie dotarliśmy na Kościelec.
Tego dnia odkryłem Halę na nowo, tam naprawdę jest jeszcze co robić!
Kolejny wypad to dopiero 8 sierpień.
Ale warto było czekać, na rozpisce pojawiła się długo wyczekiwana przeze mnie droga, Durny-Łomnica.
Pogoda nam nie dopisała, ale i tak warto było to przeżyć. Kolejna droga, którą trzeba powtórzyć przy pięknej pogodzie.
Po Jordance Rafał odstawił mnie i Michała do Białej Wody. Udaliśmy się nad Zielony Staw.
To były 3 szalone dni, po których miałem (na chwilę) dość wszelkich wyzwań górskich.
Dwie wspaniałe graniówki:
Kozia Turnia - Jagnięcy Szczyt – Czerwona Turnia - Mały Kołowy - Zadni Jastrzębi Kopiniak,
z którego udaliśmy się w stronę następnego (Pośredniego), gdy nagle zaczęło kropić.
I tak zamiast podążać dalej, na Jastrzębią Turnie, musieliśmy się pilnie ewakuować przed zbliżającą się burzą.
*Baranie Rogi- Czarny Szczyt ( z obejściem Papirusowych Turni)- Kołowy.
Ta droga jest tak wspaniała, że polecam ją każdemu kto lubi powietrzne odcinki graniowe i piękne widoki.
Trzeciego dnia w promieniach wschodzącego słońca udaliśmy się na Rakuski Przechód i dalej na obydwa wierzchołki Kieżmarskich Szczytów.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o Huncowski, którego granią zeszliśmy do magistrali.
Po ok. tygodniowym odpoczynku znów wraz z Michałem wszedłem na Czarnego Mięgusza.
Niestety fatalna pogoda nie pozwoliła nam wcielić w życie dalszych planów.
Co ciekawe, wszędzie dokoła było dość przyjemnie, a nad Mięguszami sajgon…
Na szczęście 2 dni później odbiliśmy to sobie na Słowacji. Dolina Kacza jest faktycznie tak piękna jak to piszą tu i ówdzie.
Tego dnia była z nami Kaśka, która poznała smak prawdziwej przygody hehe.
Po zmodyfikowaniu wcześniejszego planu udaliśmy się na Śnieżne Kopy.
Okazało się, że było warto!
Po miesiącu przerwy znów wypad. Tym razem z Michałem, Rafałem i Sławkiem na Wysoką.
Krabul chciał sobie przejść najpierw przez 2 fajne dolinki i skończyło się niezłymi zakwasami na drugi dzień hehe.
Wysoka nie zawiodła, to piękna sztuka!
Jeszcze we wrześniu udało się wyskoczyć z Michałem i Łukaszem do Moka.
Znów były myślenice co zrobić, pogoda nie rozpieszczała. W końcu weszliśmy na Wrota Chałubińskiego i dalej granią
(ale z kilkoma obejściami bo wiaaało naprawdę konkretnie) doszliśmy na Ciemnosmreczyńską Turnię.
Wiatr jakby zelżał, a może tak sobie tylko wmawiałem?
Razem z Łukaszem podszedłem bliżej Zadniego Mnicha, tak żeby zobaczyć jak droga leci…a potem już było tylko tak:
„ idź jeszcze kawałek, na razie nie ma wielkich trudności… jeszcze kawałek, w razie czego się wycofamy…”
I tak po 15-20min nie było już gdzie iść dalej, byliśmy na Zadnim Mnichu. Kolejne marzenie górskie osiągnięte, ale jeszcze tam będę chciał wrócić,
tym razem przy lepszej pogodzie.
Październik to 2 fajne wypady z warunkami mixtowymi.
Najpierw Wielkie Solisko z Michałem, Łukaszem (!) i Stanem.
A następnie nocny wypad na Słowację z Michałem i Łukaszem (!).
Najpierw weszliśmy przy świetle czołówek na Czerwoną Ławkę, a następnie udaliśmy się na Mały Lodowy Szczyt w bardzo ważnym celu.
Już za nie długo miał się bowiem rozpocząć wspaniały spektakl, którego głównym aktorem było wschodzące słońce
W listopadzie udało się w 4 osobowym składzie wejść na Sławkowski Szczyt, w warunkach zimowych.
Widoki warte tej mordęgi!
W grudniu jeszcze 2 wypady.
Zamiast iść za przewodnikiem to wpadliśmy na ‘świetny’ pomysł żeby wejść na Wołowca Mięguszowieckiego od ‘dupy strony’.
Emocje były i to dość spore, zakończyły się wycofem z grani.
Ostatnia akcja 2010 roku była już jednak całkowicie udana. Długa i mecząca doga przez wierzchołki Osterwy i Tępej na szczyt Kończystej.
Widoki tego dnia były miodzio, śnieg w wielu miejscach również. Moja najlepsza zimowa wycieczka!
Podsumowując, w 2010 roku udało mi się spędzić 25 dni w Tatrach. Było to 2 razy więcej niż w roku poprzednim.
Z obliczeń wynika, iż udało się wejść na OK. 40, mniej lub bardziej wybitnych, szczytów.
W ciągu jednego roku zawitałem na 11 szczytów z WKT, o czym wcześniej mogłem tylko pomarzyć.
Wielkie dzięki dla wszystkich, z którymi dane mi było połazić!
Szczególne buziaki dla Łukasza, Kiełbasy, Michała, Raffiego, Krabula, Bogdana