Smaki naszego dzieciństwa towarzyszą nam przez całe życie. Każdy z nas ma spis swoich ulubionych potraw, często są to dania charakterystyczne tylko dla danego regionu. Do niedawna prawie o nich nie mówiło się, zostały wyparte przez unifikowane jedzenie, masowe żywienie. Obecnie tendencje odwracają się. Coraz częściej mówi się o zdrowej żywności, o zachowaniu tradycyjnych potraw wykonanych z produktów charakterystycznych dla danego kraju, regionu, o powrocie do smaków dzieciństwa. Szczególnie jest to widoczne w turystyce. Powstaje nowy segment: turystyka kulturowa, kulinarna. Coraz częściej goście przybywają do danego regionu aby nacieszyć się jego historią, poznać obyczaje, zakosztować tradycyjnych potraw. Odkąd wstąpiliśmy do UE pojawiły się pieniądze na finansowanie projektów, których celem jest uratowanie dziedzictwa danych regionów, ziem, w tym dziedzictwa kulinarnego. Na Podkarpaciu non stop są tworzone projekty przeznaczone dla branży turystycznej, gastronomicznej, prowadzone są szkolenia, akcje promocyjne czy przygotowywane duże imprezy promujące produkt lokalny. Przeważnie częścią owych produktów jest tradycyjna, charakterystyczna dla danej okolicy kuchnia. Jednym z najbardziej znanych był projekt Pro Carpathii
http://www.podkarpackiesmaki.pl/ , który zakończył się sukcesem.
Moją ulubioną potrawą z lat dziecinnych jest maczanka. Bardzo łatwo można ją przyrządzić, jest pyszna, tania i zdrowa. Mama przygotowywała ją nam na śniadanie jako samodzielne danie, jedliśmy ją z chlebem. Przeważnie jednak maczankę u nas podawano do pierogów.
Maczanka
2/3 litra mleka, 1/3 litra wody, 4 jajka, mąka, sól i pieprz do smaku, przysmażona na tłuszczu cebulka.
Mleko z wodą zagotowuje się, wrzące odstawia się aby trochę ostygło, wbija się do niego jajka, dokładnie "rozkłóca" i gotuje na bardzo małym ogniu. Do dotowanej cieczy dodaje się mąkę, tyle ile wlezie, tak aby potrawa miała konsystencję budyniu. Po zakipieniu dodaje się do niej przyprawy i cebulkę. Można cebulę przysmażyć na wędlinie np. boczku czy szynce, potrawa wtedy jest jeszcze smaczniejsza.
Zalewajka
Garść suszonych grzybów, preferowane białe grzyby (tak u nas nazywa się borowiki), trochę włoszczyzny, kilka kartofli, szklanka żuru, śmietana, słonina,cebula, sól, pieprz.
Grzyby namaczamy i po kilku godzinach gotujemy (nie zmieniamy wody), po ugotowaniu kroimy. W osobnym garnku gotujemy wywar z włoszczyny, kroimy do niego kartofle, gotujemy. Po ugotowaniu łączymy wywary i dodajemy żur wraz ze śmietaną. Po zakipieniu dodajemy słoninę z podsmażoną cebulką i doprawiamy.
Każdy region ma swoje obrzędowe potrawy. Chciałam poszukać i naszych bojkowskich (bieszczadzkich), przeglądnęłam kilka mądrych książek i niewiele znalazłam. W reprincie "Na pograniczu łemkowsko-bojkowskim" Falkowskiego i Pasznyckiego zawarty jest w rozdziale "Obrzędy doroczne" opis zwyczaju wigilijnego związanego z kraczunem czyli specjalnym świątecznym pieczywem w środek którego wkładano główkę czosnku. Niestety, nie znalazłam przepisu na ów specyfik. Ci dwaj etnografowie podali też spis potraw wigilijnych. Wieczerze rozpoczynało spożycie czosnku, potem jadano kapustę, groch, grzyby, kaszę (pęcak lub ryż), pierogi, bobalky, pampuchy ze śliwkami, kutiu, gruszki i jabłka.
W bardzo interesującej książce "Bieszczady słownik historyczno-krajoznawczy tom 2 Gmina Cisna" znalazłam fragment spostrzeżeń napisanych przez nauczyciela ze wsi Smerek (1936 r.)"Jadłospis Wieczoru Wigilijnego przedstawia się następująco: żytnie placki z czosnkiem, kapusta z kartoflami, grzyby z kartoflami, ryż na cukrze, pszenica z cukrem, pierogi na oleju konopnym, bób." Spożywane potrawy nie różniły się więc od tych na codzień spożywanych Jedyna różnica to ta, że najadano się do syta.
W książce Roberta Bańkosza "Potrawy bieszczadzkie polsko-ukraińskiego pogranicza" znalazłam przepis na
"Warenyky z ziemniakami (pierogi z ziemniakami)
Składniki:
1 kg ziemniaków, 1 cebula, 1 łyżeczka soli, 1 łyżeczka pieprzu, 1/2 kg mąki pszennej
Wykonanie:
Oczyścić i ugotować ziemniaki, gdy się ugotują to wylać wodę, ugnieść, dodając podsmażaną cebulę, sól, pieprz. Zagnieść ciasto, zrobić warenyky".
Czy taką potrawę mogli spożywać Bojkowie? Na co dzień raczej nie, u nas nie uprawiano pszenicy, tylko owies i trochę żyta. Pierogi jadano z maczanką (przepis podałam wyżej).
W tejże książce Bańkosza jest przepis na bobalki z makiem (takie robiła moja Mama)
"Składniki
1 kg mąki, 1 jajko, 100 g maku, 2 łyżki miodu, 1 łyżka cukru
Wykonanie:
Ciasto jak na pierogi formować w kuleczki, ugotować, odcedzić. Mak przygotować na słodko, połączyć z kluseczkami, wymieszać. Podawać na gorąco."
Przeszukując księgozbiorek natrafiłam na interesującą, bardzo barwną, napisaną z pazurem opowieść Katarzyny Łebkowskiej "Dziś nie ma co opowiadać, czyli Boże Narodzenie wśród Bojków", która ukazała się w numerze 21 "Płaju". Dawno nie czytałam tak zajmującej relacji z podróży. Autorka odwiedziła Różankę Niżną znajdująca się na ukraińskiej Bojkowszczyźnie. Opisuje kilka dni z życia tamtejszej rodziny baby Anny i jej sąsiadów i spisuje skrzętnie wspomnienia baby Paraski pamiętającej dawne czasy: "teraz to wszystko po nowemu, nie ma co opowaidać. A dawniej...już na Święty Wieczór nic tylko się strawę warzyło. Warzyli się gołąbki ze skryżałki, to jest kiszonej kapusty. z owsa robiło się krupy. Wieczorem namoczone rano się warzyło. A gazdynia ubierała się na biało i białą chustę zawiązała na głowie, i brała tę kapustę, skryżałkę, i tak przemawiała, trzy razy: "Jako ja biała, taka aby u mnie kapusta urodziła się biała". Wtedy już wstawiali kapuśniak i krupy owsiane, czyściutkie. I grzyby, co latem w lesie nazbierali".
Katarzyna Łebkowska posiada bardzo dużą wiedzę dotyczącą wierzeń Bojków i etnografii Karpat. Opowiada o magicznych właściwościach czosnku, miodu, o sacrum stołu wigilijnego. Mnie szczególnie zainteresowała sprawa diducha - słomianego chochoła, którego moja Mama czasami też dawała do pokoju, gdzie odbywała się Wigilia. Bardzo interesująca jest też opowieść związana z chlebem obrzędowym o którym wspominali Falkowski i Pasznycki. Opis jak sprzed lat.
"Pośrodku stołu baba Anna kładzie chleb. Nie sklepowy, ale duży, okrągły, domowy chleb, obwiązany na krzyż lnianym powrósłem, który dzięki temu ma zyskiwać moc leczniczą. dawniej wierzono, ze takiej mocy nabiera wszystko, co ma związek lub styczność ze świątecznym stołem. Chleb ten będący symbolem rodzinnego dobrobytu, ma również zapewnić bogactwo i urodzaj w nadchodzącym roku. O wróżbach z nim związanych tak opowiada baba Paraska:
- Wychodzi gazda do izby, a kereczun miał być upieczony, wielki. I puszczał go od progu, gdzie się on potoczy, ten kereczun. dokąd się ten chleb poturla. Jak się poturla ku ławie, kiedyś stół ławą się nazywało, to tego roku ktoś umrze w tej chacie. A jak się potoczy ku przypieckowi, wieki urodzaj będzie tego roku. Bardzo się gospodarzowi powiedzie. Tak trzy razy puszcza ten bochen, dokąd on się poturla. A potem bierze lnianą przędzę, obwiązuje na krzyż ten chleb, kereczun i kładzie koło snopa.
Kereczun to nie tylko obrzędowy chleb, ale także znana etnografom nazwa dawnego, przedchrześcijańskiego święta zimowego słońca. Słońce odgrywało szczególnie ważną rolę w społeczeństwach rolniczych., gdzie postrzegane było jako główny czynnik umożliwiający płodność i wzrost roślin. według jednej z teorii słowo kereczun podchodzi od imienia czczonego przez pogańskich Słowian bóstwa Krt, z czasem nazwa przeniosła się na okres świąt zimowych, a potem na obrzędowy chleb."
To oczywiście tylko małe fragmenciki opowieści z podróży nie tylko w przestrzeni ale i czasie.