.....wszędzie sami łojanci, herosi i tatrzańskie rzeźniki

Więc my tym razem trochę lajtowo
Miało być ambitnie. Jeszcze na Zakopiance rozważaliśmy inny rejon, gdzie można było powalczyć o życie, polansować się i wrócić po laur zwycięzców i bohaterów kolejnego odcinka z cyklu “Jak mus to mus”. Jednak perspektywa upływającego i nadchodzącego tygodnia/tygodni oraz ogólnie nieprzyjazny misjom samobójczym biometr przeważył na korzyść opcji „turistas”. Nie mieliśmy w prawdzie żadnego topo czy opisów, ale stwierdziliśmy, że na drodze za I damy radę i bez tego.
Podchodzimy na Wyżnią Przełęcz pod Kopą. Prognozy mówiły coś o „sobotniej lampie”… „Nie wiem, gdzie…Pfff....Chyba w Popradzie. Trzeba było jechać do Tesco” – rzucamy z rozrzewnieniem pod nosem. Tatry Bielskie w chmurach. Płaczliwej Skały i Hawrania nie widać, Szalony Wierch i Jatki na wyciągnięcie ręki. My jednak odbijamy w lewo, na Koperszadzką Grań w kierunku Jagnięcego Szczytu.
Początek Koperszadzkiej Grani.
Ścieżka ewidentna, nic spektakularnego się nie dzieje. To wręcz relaksująca trasa – w pewnym momencie aż mnie ciągnie w jakiś komin

, który chłopaki jednak obchodzą dookoła. Do teraz każda ze stron się spiera, gdzie prowadziła faktyczna ścieżka

Sama droga urokliwa – byłaby bardziej, gdyby nie chmurzyska.
Po pewnym czasie dochodzimy do znakowanego szlaku, tuż pod szczytem Jagnięcego. Na wierzchołku wita nas wszechotaczające nas mleko. Tak, bardzo to było motywujące… To miała być luźna trasa z widokami… „Nie ma widoczków, więc nie polecam” – jakby powiedziała pewna forumowiczka dość popularnego górskiego forum.
Decyzja jednak zapada: lecimy dalej, w kierunku Kołowego Szczytu.
Schodzimy do Kołowego Przechodu. Trzymamy się ścieżki póki jest jeszcze w miarę widoczna. U góry chmury się kotłują, niewiele widać. W pewnym momencie droga schodzi lekko w dół. Trochę mnie to zaniepokoiło, bo zaczęliśmy się oddalać od grani. Długo się zastanawiamy, którędy iść. Szukamy kopczyków – bezskutecznie. W końcu jednak decyzja zapada, że podejdziemy wyżej – w końcu to miała być przecież graniówka! W międzyczasie uzyskuję krótki opis z Summitposta i informacja się potwierdza: do góry (a łyżka na to ‘niemożliwe’…).
Zaczyna się robić fajnie, bo im dalej, tym częściej jednak używamy rąk (a ponoć małpy zeszły z drzew 10 k lat temu

). Podejście pod Czerwoną Turnię jest trochę zagmatwane, jak zwykle na takiej drodze jest kilka wariantów, część z nas idzie jednym, część drugim. Myślałam, że będziemy ją trawersować, okazuje się jednak, że droga prowadzi przez wierzchołek, potem zaś dość eksponowaną i wąską, poziomą granią. Schodzimy na małą przełączkę i kolejne podejście, szybsze, tym razem na wierzchołek Modrej Turni. Ten odcinek mija błyskawicznie.
Na grani Czerwonej Turni.
Wreszcie (!) pierwszy znak zapytania: droga zejściowa prowadzi wprost na wąską szczerbinę, oddzielającą ją od Kołowego Szczytu. Jacek idzie wybadać teren: okazuje się, że uskok szczerbiny to mniej więcej 3-metrowa pionowa ścianka. Można ją obejść z prawej strony, po wąskich quasi-płytowych skałach, wtedy jednak były mało przyjazne, bo wcale śliskie od wilgoci. Zatem: lina. Lekkie zniechęcenie, bo nikomu się specjalnie nie chce wyjmować wszystkich gratów, które do tej pory siedziały w plecaku. Jacek idzie pierwszy, schodzi na szczerbinę i tam zakłada stan. Potem Mateusz i Igi, ja na końcu. Podczas mojego zejścia Igi czuwa , bo schodzę w zasadzie bez góry. Fajne miejsce, coś tam swojego wystękałam. Takie I z plusem.
Zejście na szczerbinę pomiędzy Modrą Turnią a Kołowym Szczytem.
Potem zostaje już tylko podejście na Kołowy Szczyt. Droga ze szczerbiny biegnie początkowo na prawo od grani, potem już w zasadzie przy jej krawędzi (choć ciężko ją tak nazwać – jest dość szeroka). Znowu kilka ciekawych miejsc, mokra skała tylko uatrakcyjnia to przejście. W międzyczasie pokazuje się całe otoczenie Kieżmarskiej Doliny: Kieżmarskie Szczyty z imponującą północną ścianą Małego Kiezmarskiego, dalej Widły i Łomnica, oraz wyraźnie wyrysowane Miedziane Ławki. Masyw Durnego z tej perspektywy wyglądają nad wyraz ciekawie.
Widły w chmurach.
Na szczycie widoki raz są, raz ich nie ma. Pamiątkowa fota przy drewnianych kołkach i schodzimy.
Na szczycie szczytu Kołowy Szczyt
Opcja pociągnięcia grani dalej zostaje przełożona na inny termin, bo czasu mało, a i jakoś tak forma w większej części ekipy nie dopisywała.
Zejście z Kołowego na Przełęcz pod Czarnym Szczytem okazuje się nudne, nic się na nim nie dzieje. Docieramy do Jastrzębiej Doliny - patrzę w dół na schronisko nad Zielonym Stawem. „Daleko…auć.”. No nic, trza schodzić.
Kołowy Szczyt z Jastrzębiej Doliny.
Grań Wideł i Łomnica z Miedzianymi Ławkami z Jastrzębiej Doliny.
Po dwóch godzinach sytuacja się nie zmieniła – schron wyglądał na tak samo mały i tak samo odległy

Ugh, rzeźnia...
Dochodzimy do uskoku doliny – łańcuchy nas mocno męczą, ale fakt faktem, pozwalają na szybki transport w dół. Wanty były całe mokre i raczej nie pozwalały na bezpieczne zejście bez jakiejkolwiek asekuracji, więc pewnie rzeźbilibyśmy długo z linami w tym miejscu.
Wreszcie docieramy nad Zielony Staw Kieżmarski. Stąd jeszcze 2 godziny na dół – ta perspektywa jest dość demotywująca. Jednak jak mus, to mus…. Przecież nie robimy tego dla przyjemności
Reszta zdjęć na Summiterze:
http://summiter.pl/?p=2906