Decyzja gdzie jechać wyklarowała się w ostatniej chwili przed "długim weekendem" to jest w czwartek, ostatecznie padło na Niżnie Tatry i grzbiet Prasziwej z najwyższym szczytem Wielka Chochula (1753 m n.p.m. czyli taka "Babia Góra") na której wprawdzie byłam ale 32 lata temu

więc należałoby sobie to przypomnieć.
Znajduję w Internecie namiary na noclegi w Liptowskiej Osadzie (7 euro) i w piątek po południu, z pewnym opóźnieniem wyruszamy.
Po dotarciu na nocleg lokujemy się w całkiem miłym pokoiku po czym idziemy na pizzę i oczywiście piwo.
Kolejnego dnia, w sobotę, wreszcie po tych wszystkich deszczach (na Słowacji też jest groźna powódź) pogoda robi się ładna.
Autobusem SAD dojeżdżamy do przystanku Korytnica-rozcestie i podchodzimy przez niestety mocno zrujnowane dawne uzdrowisko Korytnica-kupele łagodną i sympatyczną drogą na przełęcz Hiadeľské sedlo.
Po posiłku i krótkim byczeniu się idziemy dalej przez las szlakiem tym razem czerwonym.
Trasa jest dość stroma ale bardzo przyjemna, jest chłodno i
nie ma much.
Po około godzinnym podejściu wychodzimy ponad granicę lasu i oczom naszym przedstawia się taki widok:
Jest po prostu wspaniale, piękne widoki, lekki wiatr.
Spotykamy nielicznych turystów, w tym sporo Polaków (pozdrowienia dla ekipy z Katowic i Poznania oraz ekipy rowerowej).
W końcu docieramy na szczyt:
Zejście też jest bardzo przyjemne, wśród kwiatów
I pięknych widoków:
Zasłużony posiłek:
Jest tak pięknie, wprost nie chce się nam stąd ruszać:
Ale niestety trzeba schodzić w doliny:
Na zasłużone piwo:
A kolejnego dnia, już całkiem lajtowo Wilkoliniec (wieś z listy UNESCO):
Potem jeszcze 3-godzinne chlapanie się w Beszeniowej i na koniec lody w Orawskim Podzamczu:
Taki sobie lajcik, ale bardzo przyjemny
Więcej zdjęć:
http://picasaweb.google.pl/Torojaga/SOwacja2010#
B.