Dziś miało być lekko, bo następne trzy dni pracuję. Postanowiliśmy obadać Lochnagar, słynny ze swoich spektakularnych kotłów, a zwłaszcza obczaić ewentualne ciekawe i osiągalne dla nas scramblingi. No i zaliczyć munrosa, co ostatnio zaniedbaliśmy.
Lochnagar leży w Cairngorms National Park, zaraz koło zamku Balmoral. Pewnie dlatego najbliższa mu miejscowość Ballater oferuje, jak na niekwestionowane zadupie, bardzo ekskluzywne dobra: witryny sklepów głoszą, że nabędziemy tam antyki, dzieła sztuki, "country clothing" czyli obleśne wdzianka z tweedu, w sensie outdoor w interpretacji wyższych sfer, biżuterię i inne rzeczy jakże niezbędne w głuszy.
Pierwszy widok na cel:
Cairngormskie lasy są unikatem w Szkocji, i miło kojarzą się z ojczyzną:
Z racji braku doświadczenia w posługiwaniu się GPSem zrazu poputaliśmy drogę i niczym partyzanci forsowaliśmy wytrwale krzaczory i wrzosowisko, dopóki widok dwojga turystów przemieszczających się żwawo w nieco dalszej lokalizacji nie wyprowadził nas na ścieżkę. Błąkanie się we wrzosach opłaciło się o tyle, że znaleźliśmy wylinkę żmii:
Krajobraz wschodnich Grampianów, te subarktyczne płaskowyże, to jest sceneria w której się jakoś uspokajam i regeneruję. Mam ogromny sentyment dla tej części Highlandu. To jest takie trochę SPA, tyle że dla umysłu.
Pisałam już nieraz o cairgormsowej faunie, tym razem ustrzeliliśmy obiektywem cietrzewia, co nie było trudne bo bydlaki mają teraz swoje gody, jeden nawet na nas nafuczał że mu przeszkodziliśmy w autoprezentacji:
Kocioł Lochnagaru, potencjalna scrambli- i wspinaczkownia:
Po lewej u góry można dostrzec Marcina (fota jak fota, ale uzmysławia skalę):
Ogólnie fajna klimatyczna sceneria:
Na wierzchołku standardowa tablica (moim zdaniem naciągana, nie wierzę że można z Lochnagaru zobaczyć angielskie Cheviot Hills):
Na tego pinakla pany chciały wejść, ale rozdarłam dzioba. Latem nawet wejdę z nimi, super, ale nie pozwalam teraz, przy mokrym i śliskim. Nie i koniec. O dziwo, jak się trochę podarłam, posłuchali (chyba też przekonał ich śnieg):
Pinakiel z innej perspektywy:
I jeszcze lochnagarowe formacje skalne:
Reasumując, jest to góra z potencjałem i na pewno ogarniemy ją jakimś innym sposobem. Wycieczkę sfiniszowaliśmy zaglądnięciem do lokalnego visitor centre, gdzie obejrzeliśmy plastyczną mapę okolicy, zdjęcia (a nawet czaszki) lokalnej fauny (rany ale czaszeczka wildcata jest mała, aż nie mogłam uwierzyć biorąc pod uwagę inteligencję kotów); posłuchaliśmy nagranego głosu głuszca. Bardzo przyjemna wycieczka, może bez hardkorow ale tak mi fajnie post factum, że się tym z wami dzielę
