W gorne partie Highlandu wkracza już zima. Dobrze, będziemy mieli namiastkę tego co opisujecie w Tatrach.
Pięćdziesiąty drugi munros został wybrany ze względu na bliskość od domu (raptem 80 mil), oraz niedługą trasę (9km). Wszystko by zmieścić się w trakcie, krotkiego, szkockiego, listopadowego dnia. Gdy przyjechaliśmy na parking pogoda była odmienna od prognozy - chmury wisiały nisko i brakowało widokow. Rozłożyliśmy więc siedzenia w samochodzie i poszliśmy spać. Obudziliśmy się przed dziesiątą i Vespa zaczęła marudzić - nie chciało jej się tego dnia ruszać i zaproponowała objazdowkę i wizytę w Campbeltown. Nie wiem po jaką cholerę mieliśmy jechać na koniec jakiegoś połwyspu by oglądać miasteczko, do ktorego jak ujęła "nawet promy nie dopływają"... Nieco zły wyszedłem z samochodu na szluga i rzut oka na niebo przekonał mnie, że jednak pogoda się poprawia. Po krotkiej namowie uzbroiliśmy się w odpowiednie ciuchy i ruszyliśmy. Tuż obok parkingu, na brzegu Loch Lomond grasowała japońska wycieczka, więc uciekaliśmy stamtąd jak najszybciej.
Wkroczyliśmy dość szybko w chmury zalegające dolinę i bez pewności, że w gorze będzie lepiej zaczęliśmy jak zwykle na rympał napierać do gory. Zbocze ociekało wodą, w Szkocji padało przez ostatnie dwa tygodnie. Trudno było mowić o strumyczkach, każdy krok wbijał w grząskie trawy i podejrzanie zielone mchy. Aby nie wbić się zbyt głęboko musieliśmy dobrze wybierać trasę. Na szczęście po zrobieniu paruset metrow do gory okazało się, że słońce utrzymuje mgłę w głębi doliny. Wyżej pojawiły się widoki.
Chmury płynęły dolinami, czasem wiatr przepychał je przez grzbiety gor, ale ogolnie do końca dnia towarzyszyło nam dość często słońce. Coż, za odmiana w stosunku do naszych ostatnich wypadow. Niestety trudno było o suche miejsce by usiąść. Buty z membraną pod koniec dnia przepuściły wystarczająco dużo wilgoci by skarpety były mokre - nie tyle by chlupało, ale wystarczyło bym poczuł dyskomfort. W okolicach szczytow pojawił się w zasięgu wzroku śnieg. Nie wiedzieliśmy jak dużo go tam napadało i trochę się martwiłem, że nie wzięliśmy rakow i czekanow. Niepotrzebnie jednak - śnieg rzadko był grubszy niż na 20 centymetrow, powierzchnia zmrożona i sztywna, utrzymywała nawet moje sto kilo. Gdy dotarliśmy do grzbietu Ben Vorlicha Highland pokazał się w białych czapkach.
Marudząca całą drogę Vespa została z tyłu, a ja bojąc się, że goniąca nas chmura zasłoni wszystkie widoki pognałem do przodu czasem sprawdzając czy wlecze się za mną.
Szła tak wolno, że przegonili ją nawet słynni dwu tułowiowi bliźniacy sjamscy.
Widoki ginęły i wyłaniały się z mgły, a mi serce rosło z radości. Zima w gorach jest piękna! Towarzyszyły mi rożne myśli - ogolnie Etos, Patos i Pornos.
Vespa żałowała tylko, że jest więcej śniegu niż da się zjeść. Pilnowałem by nie brała żołtego.
W końcu - szczytujemy.
Jakieś rogale, izotonic, wrzucamy więcej ciuchow i rękawiczki. (do tej pory wystarczyły mi dwie warstwy - prawie nie wiało). Chwila zadumy i wio w drogę. Wieczorem - X Factor.
Vespa zajęła się eksperymentowaniem - najpierw sprawdziła, że gorącą pupą można wygrzać dołek w śniegu.
Potem udowodniła, że jest kotem.
Prawo Zajętości Pudełek i Toreb:
Wszystkie torby i pudełka w dowolnym pomieszczeniu będą zawierać w środku kota w najbliższej możliwej nanosekundzie.
Jako, że jest kotem gorskim wlezie w każdą nyżę.
Makabryczny powrot ratowały widoki. Na wilgotnej i stromej trawie co chwila odstawiałem break dance'a ku uciesze mojej towarzyszki. Klnąc zbliżaliśmy się do samochodu, ktory zawiozł nas do domu - na wino.
Następna wizyta w Highlandzie - zza dwa tygodnie. Mam nadzieję, że śniegu będzie więcej.
