Odżyły wspomnienia, kiedy zatopiłem się w lekturze posta zamieszczonego przez użytkownika FENIX (przyp.
http://forum.turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?t=7043 ), szereg pytań jaki sprzęt, jaka lina, jaki karabinek...
Jeszcze kilkanaście lat temu taki kolega wiele nie miałby do wyboru, albo wspinać się na rodzimym sprzęcie albo mieć dobre kontakty na west'cie.
Dziś naprawdę można oszaleć z wyboru sprzętu, kilkanaście marek, sprzęt piękny, kolorowy, biję ferią kolorków...
A myśmy, pospolite chamstwo, wspinali się na tym co Bezalin dał i wspaniałe rosyjskie odlewnie...
Pewnego dnia wyjechałem z kumplami w Tatry, było to może w 1994 roku, wiadomo kasy nie było więc pieniądze były na nocleg i żyło się na słoiku ogórków kiszonych i bochenku chleba.
Przy podejściu na Tomanowy Szczyt, zrodził się szatański pomysł by spróbować się wspinać. Głupoty z reguły przechodzą po przespanej nocy ale nie nam. Na drugi dzień poszliśmy na szczyt którego nazwy nie śmiem wypowiedzieć i na owym szczycie zapadła decyzja że dążymy do tego by zapisać się na kurs skałkowy.
-----------------------------------------------------------------------------------
Rok 1995 Podlesice. Hotel "Osraniec"
Świt budzi nas w "apartamentach" (będący w tamtych latach wiedzą co to), świadomi że jesteśmy na KURSIE. Kurs zaczął się od wykładów, praktycznego wiązania węzełków, każdy był skupiony na swojej robocie, ponieważ słuszna postura św.pamięci Bogdana Krauze wzbudzała niekłamany respekt.
Kierownik doszedł w końcu do wniosku, że umiemy jako tako cokolwiek związać więc możemy iść już w skały !!!
Wydano nam depozyt i z duma przemaszerowaliśmy przez wieś obwieszeni sprzętem, później dowiedziałem się że miejscowi nazywali nas "ludźmi-choinkami"?!
Zajęcia zaczęły się na jakimś rzęchu, którego łatwiej było przeskoczyć aniżeli się na niego wspinać, nauka balansu ciała i takie tam pierdoły.
Później był spory dreszcz emocji, poczuliśmy co to jest odpadnięcie, wyciągano nas na linie na sam pik Leśnej Turni zmyślnym mechanizmem, po czym słyszało się charakterystyczny dźwięk zwalnianej zapinki "diingggg" i w ułamku sekundy było się kilkanaście metrów poniżej szczytu, bujając się na dynamiku.
Kolejnego dnia zrobiłem parę dróg "na wędkę" po czym przyszedł czas na pierwsze prowadzenie, siekłem na kościach Słoneczny Filarek, bodajże ok. IV i byłem strasznie dumny z wyczynu
Pod skałą zwaną Babą/Podlesice
Dostałem papier i zaczęliśmy zbierać "sprzęt"
Wiadomo, pieniążków za bardzo nie było, kupiliśmy 50 metrów statyka z Bezalinu, dumy naszego miasta.
Gorzej było z resztą sprzętu. Postanowiłem uszyć UPRZĄŻ !!!
Dorwałem gdzieś katalog Petzla i pod wzór, tak mniej więcej, padł projekt uszycia dupowsporu. Zakupiłem za grosze potrzebne taśmy rurowe oraz zwykłe, płaskie, sprzączkę wytargałem z jakiegoś plecaka, kumpel załatwił maszynę i nici, gdzie szyli na niej pasy bezpieczeństwa do samochodów, i tak powstało dzieło na którym wspinałem się z rok...
Hmm..uprząż
Była uprząż, była lina, następnie zakupiłem albo dostałem, sam już nie pamiętam, dwa przewspaniałe karabinki, aż dziś się dziwię że się na nich nie spier... Jeden służył do zakładania, jako kolucho, drugi oczywiście do asekuracji, wpierw z półwyblinki, później dorobiłem się prawdziwej ósemki asekuracyjnej
Karabinek do kolucha i karabinek do asekuracji made in ZSSR
Nieodzownym sprzętem do wspinania wówczas były tzw. "korkery", zwyczajne buty piłkarskie z uciętymi gumowymi korkami, czasem dla bardziej kasiastych podklejone mikrogumą. Oczywiście i ja takie stworzyłem i mam je do dziś w ramach sentymentalnych, stworzyłem je na imidż wówczas bardzo topowych Boreali Ninja...
But wspinaczkowy zwany korkerem
I takim oto sprzętem droga młodzieży wspinaliśmy się wszędzie, po beskidzkim skałach piaskowcowych bądź z zlepieńca istebniańskiego, powstało wtedy wiele skałoplanów i dróg wspinaczkowych,
Skały koło Pietraszonki/Istebna - zlepieniec
w przypływie gotówki odwiedzaliśmy skałki podkrakowskie (ech, te imprezy na otwarcie sezonu w Kobylanach,spało się wówczas na polanie koło Płetwy, teraz tam wszystko zarosło...) bądź Podlesice, Łutowiec itd.
Pieninki, zacięcie, droga V+
W wolnych chwilach zostawało to co pod ręką, albo skałki piaskowcowe w Straconce (dzielnica Bielska) albo niedalekie "murki" gdzie często ręce ścierało się do krwi i wspinało w plastrach...
Bouldering w Straconce
Łezka się w oku kręci na wspomnienia tych radosnych, bardzo beztroskich wspinaczek ( zrobliliśmy Marcinkiewicza w czołówkach o 1 w nocy), klimat panujący w skałach był niepowtarzalny, zapach wapienia, chropowatość piaskowca...
Dziś wierzę że wspinał się człowiek, nie sprzęt, to co mieliśmy na sobie dawało chyba tylko iluzoryczną wizję bezpieczeństwa, dziękuję Stwórcy że żyję do dziś
Wędkowanie na Wielkim Młynarzu, droga VI.2+, Podlesice
I k... wyjdzie zaraz że pobierałem nauki u miszcza Spoko....
-----------------------------------------------------------------------------------