Były bardzo trudne warunki. Popełniliśmy błąd i to taki, że no.. Mogło mnie to kosztować życie, lub odmrożenie kończyn. Poszliśmy na przełęcz Medzihole z miejscowości Stefanowa, i tam było tak, że dwie drogi były: albo zdobędziemy (podobno) najtrudniejszą technicznie górę Małej Fatry (Velky Rozsutec, 1610m), albo w drugą całkiem stronę idziemy do schroniska w 2.30h, trawersem góry Stoh, 1607m. No to uznałem, że idziemy zdobyć te górę. Było naprawdę sporo czasu, nie wiem, może 11ta godzina.
Wchodzimy po śniegu po kolana, czasem po pas, wieje zimny i silny wiatr. Wchodziliśmy ze 40min z plecakami, mieliśmy potem tą samą drogą wracać na te przełęcz i dalej do schroniska Chata na Gruni. Plecaki pozostawiliśmy na szlaku (mój pomysł) i dalej przedzieraliśmy się, bo to nie było chodzenie, raczej wspinaczka, wdrapywanie się i mój styl ninja, określany przedzieraniem, no, bo było bardzo stromo i mnóstwo śniegu, i nie dało się iść, trzeba było się przedzierać, bo próbując stać na nogach wpadało się po pas, po jaja, zatem przedzieraliśmy się tak jeszcze z godzinę i w końcu, po łańcuchach, po lodzie, po drabinkach, no masakra… Strasznie stromo .. Minęliśmy dwie przepaście, tak, że no.. Było niebezpiecznie. W końcu już mówiłem Łukiemu, że mało czasu, że skoro jest tak trudno, a szczytu nie widać to może.., Ale jakoś jeszcze tylko do tych skałek, jeszcze do tej kosodrzewiny i t.d. No i w końcu chyba dojrzeliśmy szczyt, już dalej nic nie było (widać), ale jeszcze był on od nas z 15 minut. Minąwszy przepaść, akurat ja byłem na zmianie w przedzieraniu się, co torowało drogę drugiemu, wspinałem się częściowo po skale, a część po śniegu, Łuki za mną ze 2m i stało się takie coś, że zerwało mnie i zacząłem się ześlizgiwać. Ludzie, tylko pamiętam: k.., Łukasz, nie!!! I jadę w dół. To było na serio taki krzyk, że no k.., wiedział od razu, co to znaczy.
Pochwycił mnie i jakoś się złapałem czegoś, ale byłem taki zesrany, że mówię, że dalej nie idę. W końcu patrzę w dół, stromizna jak k… no nie wiem, nie widać dna i jest ślisko (wreszcie sobie to uświadomiliśmy) i z nerwów zaczęły mi skakać nogi, drżeć, nie do opanowania, co stanę na palcach to normalnie podryguję jak narkoman. I powoli schodzimy, po chwili zaczynam się śmiać i śpiewać, robi się bezpieczniej, mijam tą otchłań, co się jej tak bałem, skaczemy, biegniemy po skałach, po łańcuchach, wytracając impet na metrowej głębokości śniegu. Cały jestem mokry od potu, i od śniegu, wszędzie, całkiem przemokłem i przepociłem. Wracamy do plecaków, i dalej już z tym ciężarem na plecach. Zaliczyliśmy tyle gleb, tyle razy leżałem, Łuki raz by sobie kolano złamał, zbiegając wskoczył w śnieg aż po udo, a reszta ciała przegięła go do przodu, tak, że pocałował śnieg przed sobą.
Okazało się na przełęczy, że mamy godzinę 13:00 i do schroniska ok. 2.45h. Tak sobie to wyliczyliśmy wg mapki. Idziemy, najpierw dwa szlaki razem, potem jeden idzie przez szczyt góry Stoh, a drugi jej trawersem, którym mamy iść, wchodzimy, nagle dociera do nas, ze szlaki już się rozdzieliły.. Zatem zbiegamy parę metrów niżej i w końcu znajdujemy szlak, ale jest on, jak się okazuje zamknięty!! Nie ma czasu na obejście szczytem góry i potem dalej do schroniska, zresztą oboje nie mamy już sił! Pojedliśmy kanapki, popili gorącej herbaty, czekolady pojedli... Idziemy tym zamkniętym szlakiem, na zmianę przedzieramy, śnieg po kolana, czasem po uda. Czasem nie da się po prostu iść, trzeba się przedzierać stylem ninja. Jest to bardzo trudna praca, wspinanie się po śniegu na kolanach i wydrapując rękami każde 40cm do przodu; gdzie się da podciągamy się na kosodrzewinie. Spodnie mi spadają. Kurtka się podwija, masakra. Już nie gram silniejszego, tylko mówię Łukiemu żeby dawał zmiany i on mi tak samo, co jakiś czas. Zazwyczaj zmieniamy się w przedzieraniu jak któryś upadnie i nie ma sił się podnieść, koszmar! Nie widać końca szlaku, nie wiadomo czy się poruszamy o 10% wolniej, czy o 50% wolniej niż normalnie idący tędy w lecie ludzie.
Zaczynają się już układać koszmarne myśli, a do tego zaczął padać jeszcze śnieg. W końcu zagrywam ostatnią kartą: przedzieram wolnej, ale nie schodzę ze zmiany. Idę tak nie wiem ile (wydaje mi się ze długo). Na urwanym filmie docieram do skrzyżowania szlaków. Cieszę się jak ch.., już tylko 1:30h, wiem o tym, bo mi Łuki powiedział, jak patrzał na przełęczy na mapę. Potem się okazuje, że źle zapamiętał i było 2.15h. Ale myśl, że tylko 1.30h zbawiennie podziałała. Najpierw 45 pod górę na Południowy Gruń, (1460m), potem 45 z góry. Idziemy ciut szybciej, głęboki śnieg już ktoś dziś wcześniej przedarł, ale trzeba te nogi w te dziury wkładać i wyjmować. Łatwo nie jest. Zaczyna się pod górę, już obojgu nam ciepło, pot leje się po jajach, ale jeszcze tylko trochę, mówię mu jak się bałem tam przedzierając, a on mi na to, że miał czarne myśli i jeszcze bardziej dość. A nie wspomniałem, że idąc przeklętym trawersem lewa noga stawała zawsze trochę wyżej od prawej, robiąc znacznie większą pracę, i to tak Łukiemu dokuczyło, że czuł to nawet na drugi dzień. Łuki mówi, że miał jeszcze bardziej dość niż ja, ale nie mówił wtedy, ja też zresztą nie dokładałem, ale po oczach i po twarzach widać było... Dalej wchodzimy. Jest ciężko: biorę zmianę: docieram na szczyt, i przybijam pionę Łukiemu, cieszę się – szczyt; ale Łuki dostrzega, że to nie szczyt, że droga wiedzie jeszcze w górę, nie mówię, że ciągle pada śnieg i nie widać dalej niż 100m. Trafia mnie szlag, robi się jeszcze stromiej, ale nie ma skał, i zaczyna bardzo silnie wiać. Zakładam kaptur. Łuki ma twarz całą czerwoną. Moje wiatro-odporne, mokre rękawiczki od potu i rozpuszczonego śniegu zaczynają sztywnieć. Wiatr tak wychładza ich powierzchnie, że krzepną, w palce zimno, że zdążyłem prawą dłoń w pięść złożyć, lewej nie udało się, rękawice były jak z drewna. Docieramy na szczyt Południowego Grunia, nie mam sił, ani nawet myśli żeby jakoś się cieszyć. Schodzimy po bardzo stromym, na siłę prostuję dłoń z pięści, bo w razie upadku mogę złamać nadgarstek. Zbiegamy znowu, widzimy schronisko w oddali. Już wiemy ze daliśmy radę, ale jeszcze parę minut. Po dotarciu o 15:50 na miejsce cieszę się. Po prostu cieszę się, że żyję, że jestem zdrów i że nic się nie stało. Gościu w recepcji nam mówi, że nie ma wolnych miejsc, odpieram, że śpię na ziemi, i ch... Nie dopuszczam myśli, że gdziekolwiek stąd wychodzę.. Plecy mnie bolą niewyobrażalnie, nogi mnie bolą, palce stóp, kolana, zdejmuję czapkę i strasznie boli mnie ucho. Totalnie wdzięczny jestem ze przeżyłem, ale facet w końcu mówi, że za 30min będzie pokój. Łuki tak samo, obolały i szczęśliwy, że żyje, nie mówimy wiele, zamawiamy wyprażany syr i czekamy te 30min. Po zjedzeniu dopiero idziemy się przebrać i siadamy "do kolacji". Mamy 0.7L śliwowicy, grzałkę do wody, chińskie zupki, mineralną, eleganckie kieliszki hutnicze „h.b.b. Częstochowa”, dwa litrowe kubki oraz grzejnik; na grzejniku suszy się to co jutro musi być suche. Zakładam swoje spodnie biegowe, bo reszta mokra i idziemy po 2 piwa; bo były tam młode słowaczki, wcześniej ładnie się przywitałem po polsku z nimi, ale gdy po ok. połowie bidonu od czasu jak je widziałem idziemy po te piwa, (bo w alu bidonie mieliśmy wódkę) nie ma już młodych panienek, są same mężatki, dzieci i ich mężowie. W ogóle Chata na Gruni ma komplet pasażerów. Wychlaliśmy te piwa i te 0.7, prowadząc nie nadające się do przedstawienia ogółowi rozmowy i w końcu spać ok. 21:00. Rano nadal nie chciało mi się błąkać po górach, ani Łukiemu; jeszcze wczoraj wiedzieliśmy, że "ino do samochodu i wio". Więc 45 min w ładnej pogodzie, najedzeni, wygrzani, raźnie idziemy... Baterie naładowane w aparacie i robiliśmy foty. Szło się nawet lekko, bez problemu, ale zapamiętałem tą wczorajszą lekcję. I tak miałem mnóstwo szczęścia: nie było wichury, nikt nie doznał urazu (a bolały nas już kolana obu) także plecy mnie bolały, w każdym razie miałem mnóstwo szczęścia.. Nie stało mi się nic. Jeszcze jedno: tętno miałem 150-180 idąc przez ten śnieg. CAŁY CZAS! Dobrze, że biegam na co dzień, całe lato uprawiałem kolarstwo, miałem jakiś zapas tchu.
Wszystko, co powyżej napisane wydarzyło się naprawdę, nie ubarwiłem tego ani trochę. Sam nie wiem, jak mogłem być tak głupi. Będę pamiętał o górach i Tobie też radzę zapamiętać i nauczyć się na moich i Łukasza błędach.
Jeśli to przeczytałeś to proszę, nie pisz mi jaki mądry jestem. Wiem to.
_________________ ck
|