Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest N gru 29, 2024 5:58 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 36 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: N paź 26, 2008 3:04 am 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N lut 17, 2008 11:12 pm
Posty: 1357
Lokalizacja: NewSączCity
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

i jeszcze ciepły bonusik...

Obrazek

_________________
Czasem wystarczy przestać pragnąć jakiegoś marzenia, aby sprawić żeby się ono spełniło...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N paź 26, 2008 10:14 am 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Śr lut 16, 2005 8:51 am
Posty: 2378
Lokalizacja: Nowy Sącz
zacnie. czekam na relacje

_________________
...energia musi eksplodować w momencie wykonywania zadania, ale cały czas trzeba ją mieć pod kontrolą...
http://picasaweb.google.pl/w.tatrach
gg: 1553749


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N paź 26, 2008 10:28 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt lip 13, 2007 6:28 pm
Posty: 2072
Lokalizacja: Warszawa
Drugie zdjęcie ma klimat...

_________________
siciarz.net


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N paź 26, 2008 11:02 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So sty 07, 2006 8:19 pm
Posty: 18162
No ładnie, gdzieś to polazł? :wink:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N paź 26, 2008 2:42 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Wt wrz 26, 2006 10:56 am
Posty: 1119
Lokalizacja: Warszawa
Zdjęcia z Grosses Wiesbachhornu?

_________________
Maciej Łuczkiewicz
http://naszegory.info - nasza strona o górskich wyprawach
http://czarnobyl1986.info - moja strona o wyprawach do "zakazanego" miejsca


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N paź 26, 2008 8:37 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 29, 2007 8:31 pm
Posty: 3202
Lokalizacja: Nowy Sącz
Czy to z Gross Wiesbachhorn? A w dole chyba zapora Moserboden i Wasserfallboden

_________________
http://naszczytach.cba.pl/ Aktualizacja 2023 - nowe: Góry Skandynawskie, Taurus w Turscji, Alpy Julijskie, Kamnickie, Ennstalskie, Tatry Bielskie, Murańska Planina, Haligowskie Skały i wiele innych. Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N paź 26, 2008 10:17 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt kwi 13, 2007 2:13 pm
Posty: 1586
Lokalizacja: Wrocław / Polanica Zdrój
o Ku.r...a :O
Relacja Relacja!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn paź 27, 2008 8:43 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt lip 17, 2007 7:57 pm
Posty: 3449
Lokalizacja: Tczew
wyczesane foty! rzuć relację! :shock:

_________________
Mądry wycof nigdy nie przynosi ujmy


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn paź 27, 2008 8:57 am 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sty 31, 2008 11:54 am
Posty: 275
Lokalizacja: (puszki) Żywiec
Widoki wypas, to musi być fotomontaż :wink:

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn paź 27, 2008 9:17 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 28, 2007 1:34 pm
Posty: 4451
Lokalizacja: lkr
piękna miejscówka dla tego budyneczku na pierwszej focie
ciekawe czy miał już okazję być zmieciony?

a poza tym piknie :)

_________________
Zrozumcie, że państwo chce tylko waszego dobra. Całego waszego dobra...

Picasa
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn paź 27, 2008 11:42 am 
Stracony

Dołączył(a): Pn lut 11, 2013 4:09 pm
Posty: 9871
Lokalizacja: FCZ
jest szał 8) więcej fotek ogarnij w temat :wink:

_________________
NIE MA LEPSZEGO OD MIĘGUSZA WIELKIEGO!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn paź 27, 2008 2:34 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 23, 2006 8:39 am
Posty: 5110
Lokalizacja: daleko od gór
PKP. Jeśłi byłbyś jeszcze łaskaw kilka słów...

_________________
W życiu piękne są tylko chwile. (R. Riedel)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So lis 22, 2008 8:44 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N lut 17, 2008 11:12 pm
Posty: 1357
Lokalizacja: NewSączCity
macciej napisał(a):
Zdjęcia z Grosses Wiesbachhornu?

gouter napisał(a):
Czy to z Gross Wiesbachhorn? A w dole chyba zapora Moserboden i Wasserfallboden

Tak, to okolice Wiesbachhornu i Hoher Tenna...


--------------


dzień 0

Z Sącza wyjeżdżamy koło godziny 16:30. Mamy przed sobą co najmniej 12 godzin jazdy, więc w przypadku jakiś opóźnień, chcemy mieć pewien zapas czasu by do rana dotrzeć do Kaprun. Zaraz za granicami miasta zapadam w sen. Na razie mogę sobie odpoczywać. Moje obowiązki przyjdą później. Teraz prowadzi PaniY. Co jakiś czas przebudzam się by zmienić pozycję na tylnej kanapie meganki. Pomimo dużej ilości sprzętu zapakowanego do autka, prawie cały tył mam do swojej dyspozycji. Gdzieś w połowie drzemki, jak przez mgłę, słyszę dyskusję dziewczyn o miejscu naszego położenia. Jakiś wyjazd (a może wjazd) na autostradę im ukradli. W efekcie krążymy sobie po słowackich drogach drugiej i trzeciej kategorii kilka kilometrów tam i z powrotem. Chwilę później znajdujemy pechowy wjazd na autostradę i zasypiam ponownie.
Budzi mnie postój. Jesteśmy za Wiedniem i PaniY ma dość zabawy w kierowcę. Kolej na mnie. Siadam za kółko renówki i mkniemy dalej. Mijamy stacje benzynowe z lekkim lekceważeniem, ale gdy zapala się pomarańczowa lampka rezerwy, stacje złośliwie się kończą. Zwalniam więc z lekką obawą, wraz z przejechanymi kilometrami przemieniającą się w coraz większą panikę. Na szczęście przed Salzburgiem jest stacja. Oddycham z wielką ulgą. Po nakarmieniu autka ruszamy znów pełną parą. Jedzie się szybko, ruch o tak wczesnej porze na drodze praktycznie nie istnieje. Wreszcie zjeżdżamy z autostrady kierując się na Kaprun. Tuż przed miastem PaniY z PaniąX budzą się i podpowiadają gdzie mam skręcać. Szkoda że nie wcześniej, ale na szczęście austriackie drogi są na tyle dobrze oznaczone że trudno jest się zgubić.
Na parking docieramy koło 4:30. Tu u wylotu doliny jest jeszcze całkowicie ciemno. Decydujemy się przespać do rana. Budzik nastawiamy na 7 i usiłując znaleźć wygodną pozycję za kierownicą steruję w kierunku krainy Morfeusza. Po chwili nadchodzi sen.

dzień 1

Budzę się z lekkim odrętwieniem, lecz jeśli wziąć pod uwagę miejsce w jakim spałem, to i tak dobrze się czuję. Po krótkiej chwili wyskakujemy z meganki na zewnątrz. Szybko zarzucamy kurtawy zanim chłód przeniknie nasze ciała. Pomimo wczesnej pory nie jest jednak bardzo zimno. Załatwiamy poranną toaletę i zaczynamy wypakowywać nasze bagaże. Trochę nam na to schodzi, ale wziąłem za mały plecak i dużą część klamotów jestem zmuszony przytroczyć do niego na zewnątrz. Wiem że nie ułatwi mi to wędrówki, ale nie mam wyjścia. Tym bardziej że nie wiemy czy wyżej będzie dostęp do wody pitnej, więc pewne zapasy musimy wziąć ze sobą. To wszystko sprawia że obciążenie na plecach mam znaczne.
Ruszamy do góry. Zgodnie z mapą wzdłuż doliny szlak prowadzi w większości przypadków po asfaltowej drodze. Jedynie na odcinkach tuneli jest poprowadzony obok nich. Mimo to wybieramy tunel. Asfaltem z tym nabojem na plecach powinno być łatwiej. Znajdujemy pierwsze wejście do tunelu. Nie uchodzimy kilkunastu metrów, gdy do naszych uszu dochodzi narastający szum. Chwila dezorientacji i nagle zrozumienie: samochód. Szybko wtulamy się w brudną chropowatą ścianę by kierowca nie zakończył naszej przygody z Alpami już na początku. Ale ku naszemu ogromnemu zdziwieniu szum stopniowo cichnie, ale żaden samochód nas nie mija.
Chwilę później kolejna taka sama sytuacja, a po trzecim identycznym razie zagadka się wyjaśnia. Dochodzimy do skrzyżowania. Nasz tunel dochodzi do drugiego, dużo większego, którym to jak się okazuje podążają właśnie straszące nas chwile wcześniej samochody. I to nie byle jakie samochody, bo w przeważającej większości ciężarówki, betoniarki i inne maszyny budowlane. Wiemy że na górze jest zapora, ale mimo wszystko ten plac budowy nas odrobinę dziwi. Idziemy dalej. Co jakiś czas regularnie przyklejamy się do ścian, by minąć się z grzmiącymi potworami mknącymi tunelem.
Po przejściu kilkuset metrów zatrzymuje się przy nas osobowe autko i wyskakuje z niego jakiś Austriak. Coś do nas zaczyna szwargotać po swojemu, ale widząc że niewiele rozumiemy, zmienia język na migowy. Pokazuje nam awaryjne wyjście z tunelu i wyraźnie przekonuje że tędy będzie lepiej. Chcąc, nie chcąc, wychodzimy na świeże powietrze. Jak się kilka dni później okaże, mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu, bo cała ta dolina jest przekopana tunelami i ten podziemny ciąg komunikacyjny jest zaiście imponujący. My akurat weszliśmy w cały ten niezaznaczony na mapie labirynt, i bez jego znajomości mieliśmy stuprocentową gwarancję błądzenia.
Ścieżką idzie się odrobinę trudniej, ale widoki pomału zaczynają wynagradzać nasze zmęczenie. Dochodzimy do pierwszej zapory, cały czas mijając budowlane ślady pracy. To niecała połowa drogi tego dziesięciokilometrowego odcinka do górnej zapory, ale my idziemy już ponad trzy godziny. Nasze tempo nie wróży nam nic dobrego. Lecz ciężkie plecaki wyraźnie ograniczają nasze możliwości.
Powoli posuwamy się wzdłuż brzegu dolnego jeziora. Szlak trawersuje opadającym zboczem Kitzsteinhorna co jakiś czas lawirując między skałami lub krzewami. Przecinamy też kilka stromych żlebów. W pewnym momencie w jednym z nich gubimy szlak przez zalegający śnieg, ale po chwili niepewności odnajdujemy go ponownie. Ścieżka wznosi się stopniowo, przez chwilę pokrywając się z asfaltową drogą. W górnej części jeziora odbija jednakże w prawo. Bardziej stromo niż samochodowy trakt.
Dolina poszerza się. W oddali widzimy ścianę górnej zapory. Wydaje się tak blisko, lecz zmęczenie zaczyna dawać się nam coraz bardziej we znaki. Do dolnego schronu docieramy koło 15. To szczyt powolności. Niby ok. 10 km szlaku, niby 1000 m przewyższenia, ale mimo wszystko to iście żółwie tempo, Zostało niewiele ponad dwie godziny dnia, a pierwotny plan przewidywał dojście do górnego schronu. Odpoczywając, zastanawiamy się co robić dalej. Z poziomu zapory widzimy górne schronisko. To kolejne tylko 800 metrów w pionie. Ale tu w Alpach wszystko jest większe, wyższe, ogromniejsze. Mimo to decydujemy się iść dalej. Na drogowskazie widzimy czas dojścia do górnego schroniska 2h. Więc nawet jeżeli pójdziemy trochę wolniej, powinniśmy zdążyć przed nocą. Niestety, nie dociera do nas fakt, że pierwszy trzygodzinny odcinek do zapory robiliśmy ponad dwa razy dłużej.
Zostawiamy część rzeczy w dolnym schronie, ale to tylko nieznacznie odciąża nasze bagaże. Początkowo idziemy po wyraźnej ścieżce, bo śnieg leży wyżej, ale dość szybko zaczynają na niej się pojawiać płaty lodu. To zmusza nas do ubrania raków. Teraz idzie się pewniej, ale wolniej, bo lód przeplata się ze skałami, a to utrudnia chodzenie. Wkrótce śniegu zaczyna być coraz więcej, aż jego powierzchnia zaczyna zupełnie zasłaniać znaki. To sprawia że jesteśmy zmuszeni szukać sami najwłaściwszej drogi podejścia. Szybko zaczyna się ściemniać. Mija trzecia godzina podejścia, a my nadal nie widzimy schroniska. Co gorsza nie wiemy nawet w którą stronę mamy iść dalej. Mnie dodatkowo spotyka indywidualne szczęście. Awaryjna latarka którą wziąłem, zamiast uszkodzonej kilka dni przed wyjazdem czołówki, zaczyna strajkować. Jej światło już ledwo dycha. Na jego widok robak świętojański by się uśmiał.
Tuż przed zapadnięciem całkowitych ciemności, zauważamy jeszcze rozwinięte wzdłuż metalowych słupów liny, Początkowo bierzemy je za coś jak ferraty, ale liny te okazują się zwykłymi repsznurami, i nijak do miana ferraty pretendować nie mogą. Mimo to, dziewczyny wpinają się w nie. Liczymy że wyprowadzą nas one wprost do schronu, ale nasze pobożne życzenia chwilę później dość brutalnie weryfikuje rzeczywistość. Liny kończą się tak nagle jak nagle się zaczęły, a samych słupków jest dużo, ale za to w totalnym bałaganie. Jeszcze chwilę błądzimy, ale gdy teren zaczyna nabierać niebezpiecznej stromizny, odpuszczamy.
Jest ciemno, zimno a my nie wiemy gdzie iść. Do tego dochodzi świadomość że schronisko leży tuż nad krawędzią kilkusetmetrowej skarpy, i wystarczy pomylić się tylko kilkanaście metrów, by swoją wycieczkę zakończyć definitywnie. W jeziorze na dole. Podejmujemy jeszcze jedną próbę podejścia, ale kończy się ona na następnych skałach. Nie ma jak przejść, nie ma jak odpocząć. Wracamy do lin. Decyduję się że poszukam schroniska na lekko. Zamiast błąkać się z plecakami po tym zboczu szukając drogi, lepiej zrobić to wiedząc gdzie się idzie. Zrzucam plecak, pożyczam czołówkę, zostawiam dziewczyny i ruszam w górę. Daje sobie maksymalnie 40 minut na znalezienie schroniska, ale mam nadzieję że schron jest tuż za skałami, więc nie powinno mi to zająć więcej niż kwadrans. Tym bardziej że dość szybko dostrzegam ciemniejszy odcień śniegu, oznaczający przysypaną ścieżkę.
W śniegu zapadam się głęboko, ale hipotetyczna linia podejścia jest wyraźna. Gubię ją tylko dwa czy trzy razy, by po chwili znów odnaleźć czy to znak farby na skale, czy metalowy pręt wbity w ziemię. Idę szybko. Mimo to mija trzydzieści minut a ja niczego co by przypominało schron nie widzę. W pewnym momencie zastanawiam się czy przypadkiem nie minąłem już schroniska i nie idę dalszym odcinkiem. Na szczyt. Ale pocieszam się ze wyżej ma być podobno jakiś pionowy kominek, a nic takiego jak dotychczas jeszcze nie mijałem. No chyba że już zupełnie zgubiłem drogą. Ale co w takim razie robiłyby tutaj ta ślady.
Dochodzę do bardzo stromego odcinka. Lawiruję między wystającymi skałami, zapadając się w śniegu coraz bardziej. Widoczność przy tej czołóweczce ogranicza się do kilku metrów. Z jednej strony utrudnia to znalezienie właściwej drogi, ale z drugiej może i dobrze, bo przynajmniej nie widzę tego, co grozi mi jak się poślizgnę. Nie widzę ekspozycji. Mimo to po raz setny już chyba dziś przeklinam siebie za brak porządnego światła. To już nie jest głupota, to totalna głupota chodzić po takich górach po ciemku. Raz, czy dwa razy ślizgam się niebezpiecznie, ale nadzwyczajny zmysł równowagi po raz kolejny chroni mnie przed upadkiem. Wreszcie teren zaczyna się wypłaszczać. Robię chwilowy odpoczynek. Jest mi on nad wyraz potrzebny, bo tempo jak dotychczas mam zawrotne. Spoglądam na zegarek. Dochodzi dwudziesta, więc do końca wyznaczonego terminu zostały mi tylko minuty. Ruszam więc dalej.
Przechodzę kolejne 50 metrów i w świetle dogorywającej lampki dostrzegam nieforemny kształt jakiegoś budynku. Jeszcze chwila i docieram do górnego schronu. Dzwonie do dziewczyn, aby je podnieść na duchu, i ruszam na rekonesans. Znajduję winterroom i już wiem że jest dobrze. Uśmiecham się, choć przede mną jeszcze nie koniec dzisiejszego dnia. Szybko ruszam w dół, by po dwudziestu minutach dobić do dolnego oddziału. Jestem głodny, wiec na szybko wypijam kubek ciepłej herbaty i wsuwam połowę gorzkiej czekolady. Oddaję PaniY pożyczoną czołówkę i dopakowywuję plecak. Szybko ruszamy ponownie w górę. Niestety poprzedni wysiłek zaczyna dawać mi się szybko we znaki. Dodatkowo ciężki plecak znów wbija mnie w ziemię, i przypomina o bólu kręgosłupa. Najgorsze jednak jest to, że plecak uciska mi klatkę piersiową, mocno utrudniając prawidłowe oddychanie.
To wszystko sprawia że dziewczyny dość szybko oddalają się ode mnie. Jeszcze przez chwilę widzę ich światło czołówek, ale przy kolejnym zakręcie, na którym potykam się i upadam w śnieg, tracę z nimi kontakt wzrokowy zupełnie. Zostaję sam. Jest ciemno, stromo i zimno a ja jestem zmęczony ponad granice wytrzymałości. Coraz częściej muszę odpoczywać. Dochodzę do trudnego momentu skalnego. Idę prawie na czworaka by zmarzniętymi dłońmi wymacywać ślady na śniegu. Jest całkowicie ciemno, bo moja latarka umarła dawno temu i muszę iść na wyczucie. Patrząc z perspektywy dnia dzisiejszego, nie potrafię powiedzieć jakim cudem udało mi się na tym samobójczym podejściu w całkowitych ciemnościach dotrzeć do schronu. Ostatni odcinek był zupełnym koszmarem. Pamiętam tylko że chwiałem się jak pijany na nogach i nie potrafiłem na raz uczynić więcej nić 5 kroków. Po każdym takim wysiłku upadałem w śnieg. Widziałem schronisko, lecz nie miałem siły do niego dotrzeć.
Przy kolejnym upadku z całej siły zduszam w sobie chęć zostania tam na zawsze. Uświadamiam sobie że nigdy wcześniej nie byłem tak wyczerpany fizycznie. Właściwie to pojęcie „wyczerpania” zostawiłem za sobą dużo wcześniej. Moje baterie były całkowicie wyładowane. Wpełzam do schronu. Zrzucam plecak na ziemię i kładę się na łóżko. Całą siłą woli zmuszam się by nie odlecieć. Siadam, bo czuję że odpływam. Nie jestem w stanie wiele zrobić. Dopiero po dłuższej chwili znajduję w sobie dość siły by zdjąć raki i wierzchnie ubranie. Dziewczyny w międzyczasie robią kolację, ale ja nie jestem w stanie zjeść czegokolwiek. Wypijam jedynie gorącą herbatę, ale to też trochę na siłę, bo ucisk na żołądku zabiera mi frajdę nawet z tego.
Robię rewizję apteczce i ordynuję sobie kilka specyfików. W końcu znajduję smectę, i próbuję wypić rozpuszczony proszek. Efekt jest natychmiastowy. Zdążam wybiec jedynie ze schronu gdy spożyte dzisiaj posiłki wraz z przed chwilą zażytymi lekarstwami i połową czekolady wracają na zewnątrz energicznym chluśnięciem. Przez chwilę choruję, ale powoli zaczynam dochodzić do siebie. Wracam do pomieszczenia. Robie sobie drugą herbatę (na jedzonko nadal nie mam nastroju) dokańczam smectę, wyjmuję śpiwór i wślizguję się do niego. Na nic więcej dzisiaj nie mam siły, i na nic więcej dziś nie mam ochoty. 1700 metrów przewyższenia plus moje latanie tam i z powrotem, 11 godzin marszu. Jest północ. Szybko zasypiam...

cdn...

_________________
Czasem wystarczy przestać pragnąć jakiegoś marzenia, aby sprawić żeby się ono spełniło...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N lis 23, 2008 2:11 am 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz gru 28, 2006 12:06 am
Posty: 220
Lokalizacja: Gdańsk
antyqjon napisał(a):
Drugie zdjęcie ma klimat...


Podpisuje sie pod tym dwoma rękami :shock: :shock: :D

_________________
"Ku mej kołysce wiał od Tatr o skrzydła orle otarty wiatr..."


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N lis 23, 2008 10:06 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 28, 2007 1:34 pm
Posty: 4451
Lokalizacja: lkr
rozpoczęło się od mocnego uderzenia, chociaż to "tylko" podejście do schroniska
niecierpliwie czekam na ciąg dalszy

_________________
Zrozumcie, że państwo chce tylko waszego dobra. Całego waszego dobra...

Picasa
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N lis 23, 2008 1:23 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 13, 2008 12:24 am
Posty: 6022
Lokalizacja: Centrum Dowodzenia Wszechświatem (Wro)
mpik napisał(a):
cdn...

mpik - Zaklinacz Słowa Ty..

_________________
ಠ_ಠ Innego końca świata nie będzie. Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N lis 23, 2008 1:29 pm 
Swój
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N paź 19, 2008 9:32 am
Posty: 49
Lokalizacja: Wrocław!
no proszę. takie piękmne miejsca na ziemi są... miodzio 8)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn lis 24, 2008 10:21 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Zdjęcia jak z bajki. Pięknie.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn lis 24, 2008 8:03 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Wt wrz 26, 2006 10:56 am
Posty: 1119
Lokalizacja: Warszawa
hehe

odczucie zmęczenia po 1700 m deniwelacji :) jak byłem z Żoną w Alpach w czerwcu to też od razu pierwszego dnia zrobiliśmy właśnie takie przewyższenie. Mieliśmy iśc powyżej 3000, ale z powodu zepsucia się pogody i dużych ilości rozmięklego sniegu darowaliśmy sobie. Po zejściu tych 1700 m w doł i potem 6-kilometrowym biegu po płaskim żeby zdążyć przed zamknięciem sklepu dotarliśmy do naszej kwatery. Zaznaczę że na plecach miałem ok 15-20 kg plecak przez cały dzień, a łącznie maszerowaliśmy prawie 12 h. Siadłem i byłem tak zmęczony że nie miałem ochoty nawet zjeść kostki czekolady. Co gorsza szybko cukier we krwi mi tak poleciał w dół, że zacząłem czuć się jak pijany i dostałem cholernych dreszczy. Na szczęście Żona wmusiła we mnie coś słodkiego i mi się poprawiło, ale nie spodziewałem się że hipoglikemia może dawać tak niemiłe objawy :) Najbardziej oczywiście dobija taki ciężki plecak. Zawsze pierwszego dnia w górach jak zrobię jakąś "mocniejszą" trasę to boli mnie głowa i mięśnie karku właśnie od plecaka. W następnych dniach jest już ok, ale pierwszy jest nieprzyjemny. Tylko co robić jak sie jedzie w góry na 3 dni...

_________________
Maciej Łuczkiewicz
http://naszegory.info - nasza strona o górskich wyprawach
http://czarnobyl1986.info - moja strona o wyprawach do "zakazanego" miejsca


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn lis 24, 2008 8:29 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 29, 2007 8:31 pm
Posty: 3202
Lokalizacja: Nowy Sącz
macciej napisał(a):
ak byłem z Żoną w Alpach

moja po kilkuset metrowym podejściu zaczęła beczeć i tak się skończyło nasze wspólne chodzenie po górach, notabene było to też w Wysokich Taurach, nawet w rejonie który eksplorował kolega mpik

_________________
http://naszczytach.cba.pl/ Aktualizacja 2023 - nowe: Góry Skandynawskie, Taurus w Turscji, Alpy Julijskie, Kamnickie, Ennstalskie, Tatry Bielskie, Murańska Planina, Haligowskie Skały i wiele innych. Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr lis 26, 2008 3:36 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 13, 2008 12:24 am
Posty: 6022
Lokalizacja: Centrum Dowodzenia Wszechświatem (Wro)
gouter napisał(a):
moja po kilkuset metrowym podejściu zaczęła beczeć i tak się skończyło nasze wspólne chodzenie po górach

:shock: o fcuk?!

_________________
ಠ_ಠ Innego końca świata nie będzie. Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N lis 30, 2008 10:24 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 13, 2008 12:24 am
Posty: 6022
Lokalizacja: Centrum Dowodzenia Wszechświatem (Wro)
mpik, ty zostaw w spokoju swoje sygnaturki, ty lepiej zaklinaj dalej literki. ileż można? :mrgreen:

_________________
ಠ_ಠ Innego końca świata nie będzie. Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr gru 03, 2008 5:55 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr gru 03, 2008 5:47 pm
Posty: 20
Lokalizacja: Lublin
Trza przyznać , że Taury są wymagające. Te podejścia 2 km z doliny... Mogą wykończyć. Mój Mężuś ledwo wytrzymywał:) Taury mają jednak to co większość alpejskich znanych miejsc nie ma - niezwykłą intymność:). Poza uczęśzczanym szlakiem na Glocknera, można tam wędrować w spokoju i samotności.. Nie do zaznania w tatrach w lecie.


Relacja z naszych Taurowych zauroczeń na:

www.napalek.yoyo.pl/taury.htm


Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr gru 03, 2008 6:17 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 29, 2007 8:31 pm
Posty: 3202
Lokalizacja: Nowy Sącz
napalek napisał(a):
Relacja z naszych Taurowych zauroczeń na:

Piękna eksploracja Taurów, gratuluję

_________________
http://naszczytach.cba.pl/ Aktualizacja 2023 - nowe: Góry Skandynawskie, Taurus w Turscji, Alpy Julijskie, Kamnickie, Ennstalskie, Tatry Bielskie, Murańska Planina, Haligowskie Skały i wiele innych. Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr gru 03, 2008 6:42 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr gru 03, 2008 5:47 pm
Posty: 20
Lokalizacja: Lublin
senk ju:)

cały czas za nimi tęsknimy:)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr gru 03, 2008 9:49 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Wt wrz 26, 2006 10:56 am
Posty: 1119
Lokalizacja: Warszawa
bardzo ładna strona

widzę że w Matrei mieliście wyśmienitą pogodę :) echhh zazdroszczę. No ale nic, wrócę tam napewno i wejdę na te wszystkie Venedigery i inne Weissspitze :) I też będę miał ładną pogodę, a co! :)

_________________
Maciej Łuczkiewicz
http://naszegory.info - nasza strona o górskich wyprawach
http://czarnobyl1986.info - moja strona o wyprawach do "zakazanego" miejsca


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz gru 04, 2008 5:59 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr gru 03, 2008 5:47 pm
Posty: 20
Lokalizacja: Lublin
Obejrzalam Twoją stronkę i faktycznie nie spodobaliście się pogodzie. Coś musieliście narozrabiać w tych Taurach:) Na Steiner Alm też byliśmy ale było co nieco więcej widać:) w każdym razie na stronce fajny myk z tymi mapkami i super panoramka na wstępie:)
Pozdrawiam:)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz gru 04, 2008 6:27 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 29, 2007 8:31 pm
Posty: 3202
Lokalizacja: Nowy Sącz
napalek napisał(a):
faktycznie nie spodobaliście się pogodzie.

Ja też w Taurach nie miałem zbytnio szczęścia do pogody, zahaczałem o nie 4 razy, a tylko raz - na Weisspitze i Segyel See miałem naprawdę dobrą pogodę

_________________
http://naszczytach.cba.pl/ Aktualizacja 2023 - nowe: Góry Skandynawskie, Taurus w Turscji, Alpy Julijskie, Kamnickie, Ennstalskie, Tatry Bielskie, Murańska Planina, Haligowskie Skały i wiele innych. Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz gru 04, 2008 6:43 pm 
Oj tak, fotki bajeczne, relacja również.
Pozazdrościć ;)


Góra
  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 09, 2008 7:46 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N lut 17, 2008 11:12 pm
Posty: 1357
Lokalizacja: NewSączCity
dzień 2

Budzik dzwoni o 4 rano. Jak na połączenie 4 godzin snu z totalnie wyczerpującym dniem poprzednim, czuję się całkiem dobrze. Plan na dziś jest mocny: dotrzeć na szczyt i wrócić. Wierzchołek jest położony ponad 700 metrów wyżej od naszego schronu. Przewodnikowy czas dotarcia na górę to 3 godziny. Ale my nauczeni już że te czasy w naszym przypadku należy mnożyć co najmniej razy 2, wolimy wyjść jak najwcześniej. Ustalamy że wyjdziemy jak tylko zacznie się robić widno. Do świtu pakujemy plecaki i jemy śniadanko. Przygotowania zajmują nam mniej czasu niż myśleliśmy, i w efekcie mamy jeszcze chwilę na ponowne wskoczenie w śpiworki. Jak się za chwilę okaże, to był poważny błąd, gdyż świt zaczął się robić dość szybko, ale nasz ponowny rozruch już nie bardzo.
W efekcie ze schronu wychodzimy jak jest już prawie całkiem jasno. Zgodnie z zasadą dnia wczorajszego (słupki wyprowadzą nas do celu) ruszamy wzdłuż nich. Z przewodnikowego opisu wiemy że na początku czeka na nas kilkunastometrowy kominek. Powinna być tam dla ułatwienia zamocowana lina. No i z tego kominka powinno być widać schronisko. Po sforsowaniu pierwszego kilkunastometrowego bardziej stromego podejścia (po drodze dzikie okrzyki PaniX: zygzakiem! nie wprost! bo lawina zejdzie!) docieramy pod ścianę. Z prawej strony widzimy wylot żlebu. A jako że słupki kierują się właśnie w jego stronę, bierzemy to za dobry omen.
Docieramy do żlebu. Na miejscu okazuje się że to co początkowo wzięliśmy za jego wylot, w rzeczywistości jest tylko połączeniem ścieżki z samym żlebem. Jak się kilka dni później okaże, żleb ten kończy się dużo niżej, a jak się dobrze rozpędzić, to jest duża szansa na dolot nim aż do samej powierzchni jeziora jakieś 800 metrów niżej. Wchodzimy w żleb. Jest stromy i w przeważającej większości ośnieżony, ale poranny śnieg jest jeszcze mocno związany. Idzie mi się całkiem dobrze. Wkrótce natrafiam na stalową linkę. W żadnym wprawdzie stopniu nie przypomina to ferraty, a dodatkowo jest do niej doczepiona jakaś plastikowa rura (później przekonamy się że to do plastikowej rury jest podczepiona metalowa linka), ale my to traktujemy jako dobry znak. Niestety, nie dochodzę nawet kilkunastu metrów, kiedy dziewczyny decydują się na asekurację.
Świadomie przemilczam swoją opinię, i zaczynamy się bawić w łojenie żlebu. Czas, którego już na początku nie mieliśmy w zapasie zbyt dużo (prawdę mówiąc to w ogóle go nie mieliśmy), zaczął kurczyć się z każdym kolejnym „wyciągiem”. Podstawowym elementem, na którym opieramy swoje stanowiska jest oczywiście plastikowa rura ze swoim stalowym przyjacielem. Co jakiś ta para ginie w śniegu, i na tym opieramy swoje stanowiska, dla zwiększenia bezpieczeństwa podkładając pod linę rękawiczkę by całe stanowisko nie obsuwało się niżej. Gdyż taka wędrówka stanowiska wyraźnie utrudniała jego późniejszy demontaż.
Gdzieś przy trzeciej czy czwartej długości liny dociera do nas że to chyba nie ten żleb. Pierwotny kominek miał mieć około dwudziestu metrów, a my zrobiliśmy już jakieś dwieście i dalej nie widać końca. Mimo to idziemy dalej. W sumie nie mamy wyjścia. Kolejny wyciąg i pierwsze prawdziwe trudności. Na tej wysokości żleb jest już bardzo wąski a coraz bardziej pionowe ściany ograniczają nam pole manewru. Przede mną pojawia się wąski przesmyk, nad którym dostrzegam kawałek bardziej płaskiego terenu. Przesmyk, tak stromy że przypomina kilkumetrowy próg, jest prawie zupełnie pozbawiony śniegu. To znacznie utrudnia jego przebycie, ale nie widząc innej drogi, powoli wspinam się po nim. Kuriozalne, ale tutaj wreszcie doceniam fakt posiadania dwóch czekanów.
Po dłuższej chwili docieram na próg i obok w skale zauważam klamrę. Chwila konsternacji, ale nagły przebłysk domyślności uświadamia mi powód jej istnienia. W tym miejscu nasza para przyjaciół (czyli plastikowa rura i metalowa linka) uciekają ostro w prawo żlebu, i jest to po prostu zwyczajny uchwyt pomocniczy. Mimo to bez namysłu posługuje się nim do stworzenia kolejnego stanowiska. Dziewczynom z pomocą liny udaje się bez problemów dotrzeć do mnie. Wychodzę zza załomu i dostrzegam wreszcie linię grani. Ostatnie kilka metrów przed nią jest pozbawione śniegu, ale za to jest trochę bardzo sypkich kamieni. Świadomość końca wspinaczki dodaje mim jednakże sił. Parę ostatnich machnięć czekanem, kilka kroków i jestem na grani. Widok na drugą stronę ciekawy, ale nie tak jak widok w stronę samej grani. Chwilę kontempluje widoki i złażę parę metrów niżej. Grań jest wąska, i stroma.
Poniżej zakładam ostatnie stanowisko, pierwsze które można nazwać prawdziwym i fachowo zrobionym stanowiskiem. Wkrótce docierają do mnie dziewczyny. Decydujemy się na dłuższy odpoczynek i przerwę żywnościową. Jest wprawdzie dość późno, ale na głodno nie należy chodzić. A zresztą i tak chyba do nas już dotarło że docelowy szczyt jest dla nas nie do zdobycia.
Po przerwie idziemy dalej. Ja prowadzę. Wprawdzie pierwszy ma dużą szansę odwiedzić ewentualną szczelinę od środka, ale tutaj posuwamy się ściśle granią, więc tego typu niespodzianka raczej mi nie grozi. Natomiast mam inne ciekawsze zlecenie. Przecieranie. Zaczyna się robić południe a że słoneczko świeci na pełnych obrotach, śnieg zamienia się powoli w sypką lodową kaszę. Jesteśmy pierwszymi i chyba jedynymi dwunożnymi istotami, które od kilku dni posuwają się tą drogą, więc śnieg jest jeszcze świeżutki. Mimo to nie grozi mi zgubienie drogi. Szczególnie w tych miejscach, w których grań osiąga metr szerokości.
Wychodzimy na niewielkie plato. Tempo jest raczej mało zawrotne, ale to efekt liny jaką jesteśmy związani. Niestety, mamy małe doświadczenie w tego typu zabawach, i jeszcze trochę nam to utrudnia chodzenie. Zwracanie uwagi na plątającą się wszędzie linę ociupinę irytuje, ale ewentualny poślizg na którąkolwiek ze stron gwarantuje chętnemu do takiej zabawy co najmniej kilkaset metrów podejścia powrotnego. Oczywiście przy założeniu bezpiecznego wyhamowania poniżej, co już wcale takim pewnym nie było.
Koniec plato. Koniec iluzorycznej ścieżki. Przede mną stromy kamienno – śnieżny garb. Z daleka wydawało mi się że na jego prawej stronie widziałem ciąg dalszy śladów, wiec tam kieruję swoje zmęczone zwłoki. Przebywam delikatnie kilkanaście metrów i nagle bez ostrzeżenia zapadam się w śnieg po pas. Metr, może dwa ode mnie kończy się grań. Z miejsca w którym jestem nie widzę co jest dalej, ale nie bardzo zależy mi na tym by się tego dowiedzieć. Krzykiem ostrzegam dziewczyny by nie zbliżały się do mnie, i próbuję się wyswobodzić z pułapki. Niestety kilka pierwszych prób nie przynosi żadnego efektu. Co krok, to wpadam w śnieg. W myślach zastanawiam się czy pode mną jest jeszcze twarde podłoże, czy już może nawis. Powoli odwracam się i próbuję zawrócić. Lecz nachylenie stoku sprawia że tracę równowagę i ześlizguję się około półtora metra niżej. Na szczęście miękki śnieg sprawia że zamiast pojechać całkiem, wpadam tylko głową w jego powierzchnię.
Wygrzebuję się z tej białej kupy i gromkim okrzykiem „motyla noga” zawiadamiam okoliczne doliny co myślę o tym miejscu. Otrzepuje się z resztek wilgotnego śniegu i ponownie atakuję nieżyczliwy odcinek. Lecz teraz staram się trzymać już bardziej lewej, skalnej strony. Pomagając sobie czekanem i idąc metodą jaszczura dopełzam do górnej powierzchni. Tu robiąc lekki odpoczynek czekam na resztę towarzystwa. Zmęczenie zaczyna dawać o sobie coraz silniej, lecz teren nie sprzyja dłuższemu nicnierobieniu. Po kolejnych kilkudziesięciu metrach grań zaczyna się ponownie wypłaszczać. To daje nam motywację do przerwy. Czas no gorącą herbatę i jakieś ciacho. A także na podjęcie decyzji co robimy dalej. Jest czternasta. Na szczyt jeszcze co najmniej godzina (czyli z naszym tempem jakieś cztery), w dół pewnie tyle samo. W związku z czym ustalamy że idziemy jeszcze tylko do tego kolejnego szczytu, i tam się zobaczy.
Ruszamy dalej. Niestety, nie jest nam dane dojść do kolejnego szczytu i czegokolwiek stamtąd zobaczyć. Zaraz po dojściu do kolejnego wąskiego odcinka grani PaniX kategorycznym głosem komunikuje że dalej nie idzie. Przyklejający się do jej antyśnieżnych podkładek śnieg, uniemożliwia jej iście gdziekolwiek. I decyduje się na powrót. Jeszcze chwila wzajemnych okrzyków (jesteśmy akurat od siebie o pół długości liny) i ostateczna decyzja o powrocie zapada ostatecznie. Wracamy. W dół idzie się o tyle łatwiej, że mamy wydeptane ślady. Ale nadal co jakiś czas zapadamy się w śniegu. Docieramy do plato. Robimy dłuższy odpoczynek. Wykańczamy zapasy żywnościowe i ubieramy się cieplej. Słońce nadal praży niemiłosiernie, ale wzmaga się zimny wiatr. Robimy kilka pożegnalnych fotek i spadamy w dół.
Dochodzimy granią do początku żlebu. Śnieg znacznie wytopił się w ciągu upalnego dnia, a jego resztki zamieniły się w brudnoszare placki. Dziewczyny stanowczo chcą asekurować się w żlebie, ale szkoda nam zostawiać na każdym punkcie jakiś element szpeju, więc decydujemy się że kobiety będą schodzić pierwsze, a ja likwidując stanowisko zejdę ostatni na dwóch czekanach. Dla bezpieczeństwa będę mnie asekurować z dołu. Dwie długości liny to jakieś sto metrów wycieczki. Niby stromo tu nie jest, ale ilość wystających kamieni skutecznie zniechęca mnie do tego typu atrakcji. Schodzę ostrożnie i powoli. Pierwszy problem pojawia się już na samym początku, gdyż po zejściu dziewczyn lina zahacza się między głazami, i jestem zmuszony trochę się pogimnastykować by ja uwolnić. Teren jest bardzo sypki i stawiając niezbyt pewny krok rakiem czuję że jadę w dół. Wbijam czekan w szczelinę między skały i mózg przebija mi jedna myśl „wytrzymaj!”. Mocne szarpnięcie, ale wytrzymał. Szybko drugim czekanem wynajduję pewny punkt podparcia i już wiem że nie polecę niżej.
Wolniej, dużo wolniej, niż przed chwilą robię kolejne kroki. Docieram do miejsca zaczepienia się liny, odplątuję ją i nadal wolnym ruchem docieram do śniegu. Tu jest już łatwiej, a w każdym razie pewniej. Chwilę później jestem koło dziewczyn. Kolejna imitacja stanowiska, kolejne zejścia dziewczyn, kolejne zbieranie szpeje i kolejne mój powrót w dół. I tak przez cały odcinek. Tu w żlebie słońca już nie widać. Zaszło za ścianę. Jest zimno, i z minuty na minutę robi się coraz zimniej. Najgorsze są te momenty czekania gdy akurat schodzi ktoś inny. Nie ma za bardzo gdzie iść, a jeszcze trzeba cały czas zwracać uwagę na stanowisko.
Na przedostatniej długości liny spotyka mnie kolejna chwila grozy. Zamiast iść najprostszą linią zejścia, odbijam nieznacznie w lewo, próbując iść cały czas śniegiem. Trafiam na niewielki prożek. Niewielki, ale pokryty sypkim zdradliwym śniegiem. Będąc w jego połowie i opierając stopy na sam nie wiem czym, to niewiadomoco nagle puszcza, i zaczynam kolejny tego dnia zsuw niekontrolowany. Instynktownie wbijam czekan w ziemię, ale śnieg jest tu zbyt miękki by mnie zahamować. Czuję mocne uderzenie w kolano. Szybkość tej mojej wędrówki nie jest duża, ale wystarczająca żebym poczuł ból w nodze. Chwilę potem kolejne uderzenie. Na szczęście tym razem spodów raków o ziemię. Zatrzymanie. Kilka kolejnych ciepłych określeń leci w głąb doliny. Ale panika nie zdążyła przyjść. Jedynie lekki strach.
Niżej jest już bardziej płasko, i szybko zbieram się do kupy. Lekki ból kolana jednakże nie ustępuje. Docieram do dziewczyn i podejmuję decyzję. Koniec tej zabawy. Tu jest płasko, więc szkoda czasu na zabawę. Dziewczyny próbują mnie przekonać jeszcze do jednego linowego zejścia, ale zaczyna się robić coraz ciemniej, i wiem ze za kilka chwil nadejdzie noc. A moja czołówka jest nie tam gdzie bym chciał by była i nie tam gdzie być powinna. Nie chcę znów wracać w ciemnościach. Dziewczyny niechętnie ale godzą się z moją decyzją. Zostawiam je by zwinęły linę, i ruszam w dół lekko kuśtykając.
Do schronu docieram w prawie całkowitych ciemnościach. Przy świetle mojej nokii robię sobie kolację i układam się do snu. Wieczorem ustalamy jeszcze plan na dzień następny i cichutko zapadamy w sen. Dziwne, ale nie czuję żadnego niedosytu z niezdobycia szczytu. Może nie o to w tym wszystkim chodziło... A może to ta wysokość... Sen...

cdn...

_________________
Czasem wystarczy przestać pragnąć jakiegoś marzenia, aby sprawić żeby się ono spełniło...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 36 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 0 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL