Pomysł na trasę padł tydzień temu w sobotę w drodze powrotnej z Tatr. Chcieliśmy trochę odpocząć, zrobić coś lajtowego, krótkiego i w miarę przyjemnego. Wtedy jeszcze nie było śniegu.
No i jakoś tak wybraliśmy Zachodnie, że niby płaskie, niskie. Kiler nawet mówił, że to będzie wycieczka dla emerytów.
NIE BYŁA
No to zaczynamy.
Zespół: KEG w pełnym składzie, czyli
Luka3350,
kilerus,
golanmac i ja czyli
Rohu
Trasa: "nie powiemy, bo nas mac ap zabije".
Start - Kiry-gdzieś po 7 rano. Idziemy zupełnie białą Kościeliską do Ornaku na śniadanie. Fajnie, że przyszła zima. Chociaż zaczęła dosyć mocnym uderzeniem. Nasypało kilkanaście cm śniegu. Mróz 9 stopni.
Luka z Maćkiem zapieprzają zostawiając mnie z kilerem kilkaset metrów w tyle. Dochodzimy do schronu kilkanaście minut po nich.
Jest prawie zupełnie pusto. Jedna dziewczyna rozmawia przez komórkę przyklejając głowę do zamarzniętej szyby, żeby złapać zasięg. Wszystkie stoły stoją puste. Klimatycznie. Za to można lubić tatrzańską zimę.
Po śniadanku i wykładzie Luki na temat przyjemności związanych z długimi podróżami samochodem powoli ruszamy zielonym szlakiem w górę Tomanowej Doliny. Piękny biały, pusty las.
Dobra pogoda. Słońce co jakiś czas przebija się przez chmurki. Śniegu po kostki, czasami do połowy łydki.
Po wyjściu na Polanę Tomanową śniegu jest nieco więcej. Czasami zapadamy się powyżej kolan, ale idzie się w miarę łatwo i przyjemnie.
Zmieniamy się co jakiś czas na prowadzeniu.
Dochodzimy do skrzyżowania szlaku zielonego z czerwonym. Niestety dalej szlak zielony jest zamknięty. Żeby nie łamać prawa musimy iść czerwonym. Na początek żlebem. Im wyżej tym więcej śniegu. Czasami zapadamy się w zaspach nawet do pasa.
W końcu trzeba odbić w prawo gdzieś w kosówkę. Zaczyna się masakra. Ekwilibrystyka po gałęziach, ciągłe zaczepianie się, w końcu czołganie pod drzewami. Zabiera nam to wszystko bardzo dużo czasu i sporo sił.
Przechodzimy do kolejnego żlebu i nim w górę ponad kosodrzewinę. Potem jeszcze kilkanaście metrów w prawo przez kolejny pas zarośli i jesteśmy tuż nad Tomanową Przełęczą.
Piękna rozległa dolina. Miejmy nadzieję, że kiedyś uda się ją nieco ucywilizować. Wybuduje się tunel do Zakopanego, żeby turyści mogli ją zwiedzać. Wielki ośrodek narciarski, itd. Wszystko według planu pana Gąsienicy i innych francowatych śmierdzidupów w sztywnych od brudu portkach.
Robimy mały popasik. Zaczyna się robić trochę zimno. Słońce skrywa się za chmurami. Zaczyna padać śnieg i wiatr się wzmaga.
Idziemy po zmrożonych i przewianych trawach. Potem wchodzimy w głębszy śnieg i dochodzimy do skał na grani. Tu zaczyna się trochę bardziej ślisko, więc przywdziewamy zimową zbroję i wyciągamy ciupaski.
Trochę po zalodzonej płycie po wschodniej stronie grani. Potem po głębokim i stromym śniegu. Robi się coraz zimniej.
Miejscami teren jest nieco lawiniasty. Dużo sypkiego niezwiązanego śniegu. Czasami trafiają się trudniejsze odcinki gdzie trzeba włazić na przednich zębach raków. Dochodzimy na wierzchołek z ulgą, że już skończyły się trudności. Zastanawiamy się w którym miejscu w lutym tego roku spadł stąd Artur H.
Mimo, że śnieg pada dopiero od kilku dni na grani utworzyły się już w paru miejscach spore nawisy.
Grań schodzi nieco w dół łatwym terenem. Potem znowu w górę i dochodzimy do skał, które trzeba znowu obejść po wschodniej stronie. Stok znacznie się tu nachyla. Trzeba trawersować na przednich zębach raków wbijając czekany w niezbyt zmrożone trawki. Upadek stamtąd na pewno nieciekawie by się skończył. A miało nie być trudności. Maciek przekopuje tunel w śniegu po pas idąc wprost pod górę. Ciężko. Kiler obszedł turniczkę z drugiej strony przez bardziej eksponowane i trudniejsze ale krótsze miejsce. Jest już na grani. Czeka na nas.
W końcu dochodzimy do niego. Pod koniec do wejścia używamy 2 czekanów, podając sobie je nawzajem z góry. Ulga. Zastanawiamy się co jest dalej.
Wydaje się, że szczyt powinien być już niedaleko, ale droga ciągnie się w nieskończoność, a mroźny wiatr wywiewa z nas całą energię.
Na Kasprowym odnotowano temperaturę -16 stopni, ale wiatr powoduje, że odczuwalna jest znacznie niższa.
Ciągle idziemy drogą po wschodniej części grani coraz bardziej opadając z sił. Na szczyt docieramy w mgle i zamieci około 14:30-15:00. Nie widać za bardzo gdzie iść dalej. Razem próbujemy sobie przypomnieć topografię terenu i odnajdujemy jakoś szybko drogę.
Patrzę na kilera. Z ośnieżonej kominiarki wystaje mu tylko kawałek nosa ze zwisającym z niego centymetrowym soplem lodu i oczy z zalepionymi lodem rzęsami. Mówię mu o soplu. Nawet go nie czuł, bo twarz miał tak zmrożoną. Ściąga go. Pod nim biała zmrożona skóra, bez oznak krążenia. Kiler powoli rozgrzewa twarz. Patrzę na Lukę. Wygląda podobnie. Połowa nosa od strony wiatru jest biała. Przykłada czapkę do twarzy i próbuje zapobiec odmrożeniom. Ja podobno też mam taki nos.
Co chwilę próbujemy rozruszać zmrożone ręce. Idziemy w rakach po kamieniach przewianym stokiem w stronę Chudej Przełączki. Nikt nie myśli o ściąganiu raków przy tym mroźnym wietrze. Byle by niżej przed nastaniem ciemności.
Przed Chudą chowamy się na kilka minut przed wiatrem za niewielkim garbem. Próbuję zjeść kanapkę, ale jest sztywna od mrozu. Powerad'y mają konsystencję lodowego żelu. Parę łyków chłodnej już herbaty, czekolada i dalej w dół.
Od Przełęczy przedeptaną już ścieżką na Piec. Im niżej tym znacznie cieplej. Jesteśmy schowani przed mroźnym wiatrem. Powoli zaczynam odczuwać ból w końcówkach palców. Napawa mnie to niesamowitą radością. To znak, że wraca krążenie. Sztywne rękawiczki zaczynają się powoli uginać, a my dochodzimy już w ciemnościach do lasu.
Wyciągamy czołówki i dalej w dół.
Śnieg rozpadał się na dobre. W Kościeliskiej nie widać ani jednego śladu.
W Kirach na parkingu jesteśmy po 17. Na samochodzie 5 cm świeżego śniegu. Odsypujemy go i wracamy do nieco mniej białego Krakowa.
Pierwszy dzień sezonu zimowego dobiega końca.
PS. Zdjęcia w relacji są Luki. Kiler później wrzuci więcej.