Jechałem w Tatry z mocnym postanowieniem, że tym razem uda mi się wejść. W ubiegłym roku we wrześniu leżał tam śnieg i gęsta jak mleko mgła uniemożliwiła mi orientację w terenie i najnormalniej w świecie pobłądziłem. Tym razem zaplanowany odcinek jako aklimatyzacja od strony Koziej Dolinki miał się powieść. Pełni wigoru wyruszyliśmy z kumplem (były koszykarz ligowy) na podbój tego najpiękniejszego odcinka OP. Dla niego było to spore wyzwanie - kondycja pozostawiała sporo do życzenia. Ja postanowiłem dla odmiany całość przejść bez dotykania biżuterii. Pogoda nam dopisała, choć miejscami trochę straszyło. Dość szybko podeszliśmy do łańcuchów prowadzących do Koziej Przełęczy po drodze mijając miejsce, z którego we wrześniu byłem zmuszony się wycofać. Teraz widoczna perć pokazała mi, że wówczas we mgle próbowałem trawersować owo zbyt strome i oślizłe zbocze jakieś 10-15 metrów za nisko. No nic to. Wchodzimy na wiecznie mroczną acz ekscytującą przełęcz, gdzie włączamy się w nurt wędrujących (przeważnie) w tym samym kierunku – na Kozi Wierch. Zrazu nieco trudne (bez używania sztucznych ułatwień) podejście z Koziej Przełęczy w kierunku Kozich Czubów z czasem staje się lepiej urzeźbione i nie nastręcza już żadnych trudności. Skała jest sucha a ruch umiarkowany i tylko miejscami dochodzi do niewielkich korków. Co parę minut muszę czekać na mojego towarzysza. Czas ten wykorzystuję na robienie zdjęć. Widząc zmęczoną twarz kolegi staram się utrzymywać umiarkowane tempo i robić odpowiednią ilość popasów, bo przecież więcej ze mną nie pójdzie a to dopiero pierwszy dzień a planów jest co niemiara. Po dotarciu na Kozie Czuby robimy większy popas podziwiając wspaniałe z niej widoki. Sesja zdjęciowa. Widoki z Kozich Czubów wyborne. Pogoda piękna. Ciepło. Czegóż jeszcze od życia można wymagać? Ale, ale, robi się późno i nie chcemy naszych kobiet nazbyt długo pozostawiać samotrzeć w Murowańcu, więc nie marudzimy. Wspaniałe i emocjonujące zejście z Kozich Czubów do Koziej Przełęczy Wyżniej i jeszcze tylko krótkie podejście i już jesteśmy na Kozim Wierchu. Popas, podziwianie widoków i... na wierzchołku pozostajemy zupełnie sami. Nigdy dotąd mi się to nie zdarzyło. Patrzę na zegarek – godzina 16:00. Czas na nas. Schodzimy do Przełączki nad Buczynową Dolinką i dalej w dół wspaniałym Żlebem Kulczyńskiego. Zrazu nieco krucho, ale po kilkudziesięciu metrach zaczyna się pasjonująca zabawa. Bardzo lubię tą część żlebu – kominki dobrze urzeźbione, spora progresja, szybko traci się na wysokości. Niebawem też stajemy na górnym piętrze Koziej Dolinki. I w tym momencie mój kompan łapie drugi oddech - aż trudno za nim nadążyć. Droga do Murowańca nie trwa nawet zbyt długo a tam oczekujące na nas żony. Ciepła herbata smakuje wyjątkowo. Zostaje jeszcze tylko najtrudniejszy odcinek – do Brzezin przez... Psią Trawkę. Zaciskamy zęby (i zwieracze) i jakby w letargu lądujemy przy samochodzie nie zauważając po drodze niezwykle trudnego odcinka na wysokości Bestii.
Nasz dzisiejszy cel...
...i jeszcze raz z Koziej Dolinki.
To tu właśnie we wrześniu pobłądziłem jak dziecko we mgle...
Wejście do Koziej Przełęczy.
"Legendarna" drabinka widziana z podejścia na Kozia Przełęcz. Niezwykła perspektywa. Można nia straszyć dzieci.
Mój kompanion na klamrach na podejściu na Kozie Czuby.
Drabinka widziana z drogi na Kozie Czuby.
Piękny widok na Kościelce i... ta legendarna drabinka.
Drabinka raz jescze.
Zerwy w kierunku Dolinki Pustej z drogi na Kozie Czuby.
Południowe stoki Kozich Czubów.
Kołowa Czuba. Kiedyś muszę na nią wleźć.
Przepiękny widok na Granaty.
Podejście na Kozie Czuby.
Płyty na Kozich Czubach.
Kozie Czuby w pełniej krasie widziane z podejścia na Kozi Wierch.
Piękny widok z Przełączki nad Buczynową Dolinką na stronę HG.
Jego Magnificencja - Żleb Kulczyńskiego. Zrazu nieco kruchy...
Piękne urzeżbienie w żlebie.
Ostatni kominek sprowadzający na górny próg Koziej Dolinki.