Pewnego pięknego słonecznego i upalnego wtorku na początku maja spoglądam na moją deskę - kurde, szkoda, że już koniec sezonu. po chwili kontemplacji - przecież w Tatrach jeszcze mnóstwo sniegu:D Nie myśląc zbyt długo organizuje kasę, idę do sklepu, pakuję się i jadę na autobus. Obładowany jak skurczybyk bo przecież deska i buty sporo ważą jakoś zapakowałem się do Trans-freja i już po chwili oczekiwania (2h minęło bardzo szybko) znajduje się w Zakopcu. Szybki sus na Krupówki po raki i czekan, już zmiana środku transportu i chwilę później jako jeden z dwóch pasażerów busa robię foty z Głodówki
Dotarłem do Palenicy, wypaliłem i idę. Ludzie dziwnie patrzą, godzina już całkiem późna, ale nic, targam jak wielbłąd. Do Wodogrzmotów spoko, potem po odbiciu na Dolinę Roztoki postój przy samym potoku, i pierwszy zonk wyprawy - urwał mi się trok przytrzymujący deskę. Nie chcąc nic improwizować niosę deskę dalej w rękach, myśląc po drodze, co zrobić z tym fantem jutro. Idąc tak docieram do miejsca, gdzie szlak pnie się stromo w górę. Z deską w rękach;/ ślizgam się, więc zakładam raki, niestety czekanem już nie da się pomóc, boo.. deska w ręku;/ jest stromo i ciężko więc często zatrzymuję się podziwiać boskie widoki i robić foty
Buczynowa i Kozi jak marzenie
widać ślady narciarzy w Litworowym
Później było już tylko trawersowanie stoku, więc nie było ciężko. Zachód słońca w dolinach piękny
natomiast w samej D5SP jeszcze piękniejszy
Śniegu przed schroniskiem co nie miara;)
Podchodzę na werandę i coś mi nie gra - jest okrutnie cicho, tak jakby nie było nikogo. Przemknął mi przez myśl fakt,. że coś tam kiedyś tam schronisko było nieczynne. Zrobiło mi się gorąco, ale oczywiście drzwi były otwarte;) w środku zastałem 3 (słownie: troje!) ludzi, dwie francuzki i jednego polaka z nimi. Nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałem takich pustek w schronisku:)
Potem poszedłem po cywilizacje co by się rodzina nie martwiła;) Towarzyszyła mi jakże zgrabna i skoczna kozica hasająca po stromych trawach. Moja obecność zaznaczona była jedynie stosunkowo rzadkimi spojrzeniami owej kozicy która permanentnie obróciła się do mnie... dupą
Poranek był ładny, aczkolwiek nie słoneczny.
Męcząc się x minut z założeniem raków na buty snowboardowe(brakło miejsca w plecaku by wziąć górskie zimowe buty) i kolejne x minut z przytroczeniem deski do plecaka, w końcu wyruszyłem skrzętnie hasając pomiędzy gdzieniegdzie wystającymi kamieniami by nie złamać zębów raków. I tak idę po morenie Wielkiego Stawu, mijam Niżne i Wyżne Solnisko a pułap chmur coraz niżej
Po drodze ściągnąłem gogle i przypiąłem je do pasa biodrowego. Zapominając całkowicie o nich odpiąłem pas biodrowy. Oczywiście gogle lecą w dół a ja za nimi dosłownie biegnę w dół stoku, w rakach i z plecakiem. Potykam się, łapię glebę i zjeżdżam stokiem w dół, na szczęście ok 20stopni pochylenia. Czekan przytroczony do plecaka;/ cudem wyhamowałem raniąc palce, i spokojnie czekałem aż dojadą do mnie w linii spadku stoku gogle.Najgorsze było to, że te 100-150m podejścia musiałem nadrobić:|
Zaczęło sypać śniegiem, trochę niemiło się zrobiło. Omijając lawinisko z przełęczy Schodki tudzież Kołowej Czuby chowam się za potężnym głazem i rozbieram do podkoszulka by włożyć polar - pizga już wiatrem niemiłosiernie. Pułap chmur kilkanaście-dziesiąt metrów nade mną. Wchodząc we mgłę warunki bardzo nieciekawe - ślady założone na solidnym, wiosennym firnie zaczęły być zasypywane przez świeżo spadły śnieg i zawiewane przez wiatr. trudno, idę. Dobrze, że zostawiłem w schronisku kartkę o tym gdzie wyruszam i kiedy wszcząć alarm w wyniku braku telefonu ode mnie z Murowańca. Przynajmniej będą wiedzieć, gdzie szukać. Docieram do miejsca, gdzie założone ślady wyraźnie trawersują stok, moim zdaniem trawers prowadził ku Świnicy z pominięciem Zawratu. Jako, że na Świnicę iść nie chcę, po kilku minutach ciężkiej rozkminiki ruszam pionowo w górę. Docieram na przełęcz, na której jest przekopany nawis, ale brak śladów w dół. Poza tym brak szlakowskazu. Kminiąc, czy to aby na pewno nie Zawrat, dochodzę do wniosku, że nie. Schodzę po swych śladach w dół i trawersuję znów stok - w moich oczach ku Świnicy. W pewnym momencie odbijam w górę i znów docieram na nieoznakowaną przełęcz, tym razem bez przekopanych nawisów. Znów schodzę w dół do śladów i podążając nimi dobrą chwilę opierając się wiatru wiejącemu prosto w twarz docieram śladami, które miały prowadzić na Świnicę, na upragniony Zawrat.. jest:D
Siadam od zawietrznej strony, podziwiam przepiękną mgłę i testuje śnieg oraz stromiznę stoku. Pojedzony i napojony demontuje raki i przytraczam do plecaka. W śniegu po kolana i stromiźnie wcale nie małej zakładam deskę, chwytam czekan, zakładam plecak i słysząc tylko bicie własnego serca i powiewy wiatru rozpoczynam szaleńczy zjazd w dół. Pierwsze kilkadziesiąt metrów ciężko - śnieg nie jest zbyt głęboki, stromo okrutnie i ciężko bierze mi się zakręty na backside, rozpędzając się przy tym niemiłosiernie. W końcu trafiam na lawinisko. Tragedia, tragedia, tragedia, nie dało się jej ominąć, zajmowała całą szerokość żlebu. Ślizgam się więc w poprzek stoku, a próba jakiegokolwiek zakrętu kończy się ślizgiem i hamowaniem czekanem. Poobijałem się nieźle na tych deskach. Ale w końcu wyjechałem z mgieł, i z lawinisk, jadę po gładkim, dziewiczym stoku, tuż obok ludzkich śladów czując jak deska reaguje na każdy najmniejszy impuls. Mogę jechać szybko, jest już mniej stromo, jestem bardziej pewny. Widząc, iż zbliżam się do Zmarzłego, przestaje "zakosić" <robić zakosy, śmig> i rozpędzam się. Mimo oszałamiającej prędkości nie dojeżdżam do końca stawu, w 3/4 długości się zatrzymuje....i stoje. Nie mogąc czegokolwiek zrobić, pod wpływem adrenaliny, stałem tak pewnie z kilka minut. Aż się zorientowałem, że jest wiosna, i ze lód niekoniecznie musi być stabilny.... patrząc na nikłe ślady w śniegu
ściągam sprzęt, przytraczam czekan i idę w kierunku progu. Tam zakładam deskę i dosyć stromo ruszam ku Czarnemu Stawowi. Zatrzymują się mniej więcej w połowie linii brzegowej, cykam foty prześlicznej wodzie
i Kościelcowi
przytraczam deskę i ruszam do Murowańca na przełaj. Telefonuje do D5SP że żyję. Stamtąd do Przełęczy między Kopami i dalej Boczaniem, gdzie złapała mnie burza. Lało jak z cebra aż do Krupówek. Koło Ronda Kuźnickiego znów urwał mi się trok i taszczyłem deskę w ulewie w rękach. Tragedia. Przemoczony do suchej nitki, aczkolwiek dalej pod wrażeniem, zmęczony wsiadam do autobusu i żegnam uroczyście zimowy sezon.
ps a w Krakowie błękitne niebo i upał mnie powitał;/